Koronawirus. Raport z frontu, dzień czwarty. "Nie nazywajcie mnie dziś bohaterką. To hipokryzja"© Forum

Koronawirus. Raport z frontu, dzień czwarty. "Nie nazywajcie mnie dziś bohaterką. To hipokryzja"

Paweł Kapusta
23 marca 2020

Gdy protestowałyśmy, całe społeczeństwo miało nas gdzieś. A gdy dziś idę do pracy, ludzie biją mi brawo z balkonu. Krzyczą, że jestem bohaterką. Gratulują. To hipokryzja! Czego wy mi ludzie gratulujecie? Tej pensji? Jeszcze rok temu wielu z was krzyczało, że w dupach nam się przewróciło, bo podwyżek chcemy. Jesteśmy upokorzone przez system, jesteśmy codziennie upokarzane przez zwykłych ludzi. Nienawidzę tej roboty. Przegrałam życie za 3,5 tysiąca. Nienawidzę jej, ale jej nie rzucę. Mam trójkę małych dzieci. Potrzebuję pieniędzy.

Dzisiejszym bohaterem jest Karolina. Pracuje jako pielęgniarka na oddziale intensywnej terapii w jednym ze szpitali powiatowych.

Raport z trzeciego dnia czytaj tutaj:

Sen

Mam sen. Leżę, próbuję spać, coś nie daje mi spokoju. Zaczyna po mnie łazić. Przez usta, nos, atakuje płuca. Próbuję się przed tym bronić, ale nie ma szans. Ratuje mnie dźwięk budzika. Uciszam go niezgrabnym ruchem ręki, zrywam się, siadam na skraju łóżka.

Źle ostatnio sypiam. Wciąż myślę o tym, co nas za moment czeka. Nie radzę sobie z tym psychicznie. Odkąd nas poinformowano, że oddział za kilka dni zostanie przekształcony w zakaźny, tylko dla pacjentów z ciężką niewydolnością oddechową z powodu koronawirusa, jestem po prostu przerażona.

Naprzód. Toaleta, kawa, kanapki, jedzenie w torebkę. Zapinam kurtkę.

- Idę, do zobaczenia wieczorem – rzucam zaspanemu mężowi.

Nie wiem, czy słyszy. Jadę na dyżur.

Godzina 07:00, pierwsza myśl

Oddział intensywnej terapii, na którym pracuję od ponad 10 lat, mieści się na drugim piętrze. To miejsce bardzo charakterystyczne, szczególnie dla osób, które ze szpitalną rzeczywistością nie mają wiele wspólnego. Uderzający zapach. W większości nieprzytomni pacjenci, podłączeni pod respiratory, otoczeni aparaturą kontrolującą ich życiowe funkcje. Wrażliwi mogą tu czuć spory dyskomfort. I jeśli już się tu zjawiają, przeważnie go czują.

- W tym tygodniu będą wypisy pacjentów. Mamy się szykować – mówi mi koleżanka niemal na wejściu. – Nawet salę operacyjną zamkną i wstawią tam łóżka.

Logiczne. Jest tam przecież źródło tlenu.

Milczę. W głowie trwa gonitwa myśli.

Pierwsza: przecież zwykli ludzie nawet nie wiedzą, czym ja się zajmuję. Na czym polega moja praca. A ja jestem tu od czarnej roboty. Od wszystkiego. Podaję leki. Obracam nieprzytomnych. Myję. Od rana przygotowuję do badań – tomografii, zdjęć, usg. Pomagam przy transporcie. Walczę z odleżynami. Obsługuję respiratory. Zmieniam opatrunki. Kontakt z wydzielinami mam 24 godziny na dobę.

I to wszystko za 3,5 tysiąca złotych. Trzy i pół tysiąca! To niegodne. To po prostu niegodne. Skandaliczne. Co ja z tym mogę zrobić? Rachunki zapłacić, kredyt, ZUS za męża… I co mi zostanie? Mam 41 lat na karku i świadomość, że moja wiedza jest cenniejsza. Wiem to na pewno… Przecież ja do cholery życie ratuję!

Ale ludzie nie są tego świadomi. Chciałabym wierzyć, że gdy to wszystko się skończy, będzie inaczej. Ale nie, nie będzie.

Druga myśl

Nienawidzę tej roboty. Przegrałam życie za 3,5 tysiąca. Nienawidzę jej, ale jej nie rzucę. Jestem odpowiedzialna za rodzinę, mam trójkę małych dzieci. Potrzebuję pieniędzy. Jestem przerażona. Gdy zacznie się najgorsze, nie mam nawet jak się odizolować. Co ja mam ze sobą wtedy zrobić? Dokąd pójść? Piwnica. Najlepsza będzie piwnica. Rozumiesz to, człowieku? To jest chore! Będę spała w piwnicy, by nie zarazić męża i małego dziecka. Bo nic innego mi nie zaproponowano.

Gadaliśmy o tym z dziewczynami. Co ze sobą zrobimy, jak już to do nas przyjdzie. Wiesz, jakie mamy marzenie? By był tu choć jeden czysty oddział. Albo strych, nawet taki bez łazienki… By można było zostać, nie ruszać się za mury. Gdzie my żyjemy, skoro wszystkie marzymy o wolnym strychu? By nie wracać do domów jako tykające bomby. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym coś przywlec ze szpitala, że mogłabym zarazić swoje dziecko. Że musiałabym patrzeć, jak leży pod respiratorem.

Trzecia myśl

Przecież my na wyposażeniu mamy 30 maseczek. I to takich bez filtrów. Gdy sprawdzaliśmy magazyny, leżało tam 15 kombinezonów. I koniec. Czyli co, jedna osoba ubierze się do pacjenta, a reszta będzie patrzeć? A co z dyżurką? Nie mamy takiej specjalistycznej. Czyli mam chodzić w tym kombinezonie non stop przez 12 godzin? Już dzisiaj każdy nowy pacjent to potencjalny zakażony, a my oszczędzamy środki na trudniejsze czasy. Ja nawet w fartuch się ubrać nie mogę. Nie ma przyłbic, nie ma okularów. Nic nie ma! Boże, przecież to chore…

Chore jak to, że zanim wprowadzono stan epidemii, wszystko zostało wyniesione z oddziału. Rodziny pacjentów okradły szpital z dozowników, mydła, płynu do dezynfekcji, rękawiczek. Wszystko wynieśli, nawet nie wiadomo kiedy. Całe szczęście, że dziś już się to nie dzieje. Pewnie tylko dlatego, że wprowadzono zakaz odwiedzin.

Czwarta myśl

Ponoć w innych szpitalach wiele pielęgniarek poszło na L4. Nie chcą się narażać. Boją się. Może też pójdę? Wszystkie koleżanki-emerytki, które dorabiają u nas na oddziale, już zapowiedziały odejście. Tak samo te z dziećmi. A ja też mam małe dzieci. Tylko kto tu wtedy zostanie? Już teraz jest nas mało. W tym tygodniu posypie się grafik. Jestem tego pewna. Ale nie wiem, jak to działa od strony prawnej. Ponoć mogą nas tu zatrzymać siłą. Muszę poczytać.

I niech mi nikt nie pieprzy o misji, wyższym celu. Jaka misja?! Jaki wyższy cel?! Takie myślenie jest nieaktualne od 70 lat! Od wojny! Pielęgniarka to zawód jak każdy inny! I właśnie to mnie najbardziej śmieszy. Gdy protestowałyśmy, całe społeczeństwo miało nas gdzieś. A gdy dziś idę do pracy, ludzie biją mi brawo z balkonu. Krzyczą, że jestem bohaterką. Gratulują. To hipokryzja! Czego wy mi ludzie gratulujecie? Tej pensji? Jeszcze rok temu wielu z was krzyczało, że w dupach nam się przewróciło, bo podwyżek chcemy. Jesteśmy upokorzone przez system, jesteśmy codziennie upokarzane przez zwykłych ludzi. Przez rodziny pacjentów. Wyzywane od najgorszych.

Jadę do pracy, a znajomi, z którymi nie miałam kontaktu od lat, piszą w internecie: "Podziwiam cię! Ale ty jesteś silna!". Przez grubo ponad dziesięć lat nikt mnie nie pochwalił. Opiekowałam się najciężej chorymi, nieprzytomnymi. Myłam ich. Wycierałam kał. Cewnikowałam. Nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Gdy protestowałam, walczyłam o poprawę warunków życia, cisza aż dudniła w uszach. Wstydziłam się wam przyznać, że jestem pielęgniarką. Bo gdy to robiłam, słyszałam: "O, to ty na nocce myjesz tych chorych? Z kupy? Fuj!". A dziś bohaterka. I pizza przywieziona na odział.

Piąta myśl

I ta cholerna niewiedza. Że zostanie pielęgniarką to jak pstryknięcie palcami. Czy wiesz, że wiąże się to z koniecznością skończenia studiów wyższych? Chciałam dodatkowo zrobić doktorat. Nie zrobiłam, bo to cztery dodatkowe lata studiów. A wiesz za jaką podwyżkę? 50 złotych do miesięcznej pensji! Odpuściłam, nie było warto. Wolę spędzić ten czas z rodziną.

Dlaczego ja w ogóle zostałam pielęgniarką? Ha, dobre pytanie! Sama często je sobie zadaję. Chciałam wiedzieć, jak pomóc najbliższym, gdy będą w potrzebie. Serio, taka jest prawda. Dziś żałuję, że tak sobie życie ułożyłam. Przecież nie jestem głupia, zawsze się dobrze uczyłam. Mogłam zajść o wiele dalej. Zarabiać więcej. Cieszyć się z życia częściej. A dziś jest mi po prostu przykro. Jedyne, co mnie teraz ratuje, to wciąż przelewana pensja. Nie każdy w tym chaosie może się cieszyć z tego luksusu.

Szósta myśl

Boję się chodzić do pracy. Pracy, która w takich sytuacjach jest nie do przerobienia. Mam przed oczami to, z czym za moment będę walczyć, a w tym samym momencie widzę sąsiadki, które spacerują z dziećmi po osiedlu. To przerażające. Ludzie, mimo ostrzeżeń, bagatelizują sytuację. Włosi jeszcze kilka dni temu na balkonach śpiewali, dziś opłakują z nich zmarłych. Czy tak trudno to zrozumieć? Nie jesteśmy jako kraj przygotowani na tę walkę. Przecież mamy jedne z największych braków kadrowych w systemie ochrony zdrowia w Europie.

Jestem załamana, wypalona zawodowo już dawno. Czuję się tak, jakbym miała iść na wojnę. I nie wiem, co mnie na tej wojnie czeka. Każde wyjście do pracy wiąże się ze łzami.

Umiem ratować życie. Umiem obsłużyć respirator. Umiem pracować z pacjentem, który ma wiele chorób współistniejących. Śmierć też nie będzie dla mnie nowością. Tu co chwila ktoś odchodzi, kilka razy w miesiącu. Przeraża mnie jednak skala, z którą będę musiała się zmierzyć.

Godzina 07:01, ostatnia myśl

Teraz jest u nas jeszcze względny spokój, ale co przyniesie ten tydzień? Nawet nie chce o tym myśleć, mówić.

Ja nawet nie wiem, jak z tym walczyć. Jak się przed tym bronić. Co dokładnie robić. Nie wiem nic.

Zaczynam dyżur.

Imię oraz niektóre szczegóły pozwalające na identyfikację bohaterki zmienione.

Czytaj też raport z pierwszego i drugiego dnia: