Kolejny wypadek rządowej kolumny. To jest tupolewizm na czterech kołach
Na lekceważenie przez poprzednią i obecną władzę bezpieczeństwa przy lotach VIP ukuto termin "tupolewizm". Na niechlujstwo przy wożeniu VIPów samochodami trudno znaleźć taki, który równie dobrze oddawałby skalę lekceważenia procedur bezpieczeństwa.
25.10.2018 | aktual.: 25.10.2018 17:00
Wypadek wyglądał tak, jakby auta rządowe prowadzili dyletanci, a nie zawodowi kierowcy. Auta kolumny rządowej - bez żadnych sygnałów dźwiękowych i świetlnych - jechały w stronę Oświęcimia. Tuż za Peugeotem pewnego mieszkańca Imielina. Gdy ten zahamował, by przepuścić kobietę z wózkiem na przejściu dla pieszych, uderzył w niego rządowy wóz. Ten, którym podróżowała Beata Szydło. Drugi pojazd kolumny, który jechał za panią wicepremier, też został uszkodzony. Jakim cudem? Czy kierowcy nie zachowali przepisowej odległości? To się dopiero wyjaśni. Oby wyjaśnianie nie trwało tak długo, jak przy poprzednim wypadku pani premier, która zaraz po pechowej przygodzie napisała na Twitterze, że nic się nikomu nie stało.
Pani premier, tym razem nikomu nic się nie stało. A mogło. Jak pani samej poprzednio.
Złamany mostek i obustronne złamania kilku żeber ze zranieniem opłucnej, stłuczeniem serca i miąższu płucnego, otarcia naskórka powłok klatki piersiowej, podbiegnięcia krwawe powłok podbrzusza i podudzia lewego – to opis obrażeń, jakich doznała Szydło, wówczas urzędująca premier, w wypadku z udziałem rządowej kolumny 10 lutego 2017 r. Ranny był też jej szef ochrony.
A przecież jeszcze był wypadek prezydenta Dudy, gdy w jego BMW pękła założona tam wbrew procedurom bezpieczeństwa używana opona. Mogło dojść do tragedii – niewiele brakowało, a obracająca się limuzyna wleciałaby na przeciwległy pas autostrady. I kolejny wypadek prezydenckich limuzyn (bez Dudy na pokładzie) podczas... szkolenia. I niedawne potrącenie dziecka na pasach w Oświęcimiu przez auto z prezydenckiej kolumny. I jeszcze wypadek limuzyny Antoniego Macierewicza z czasów jego urzędowania w Ministerstwie Obrony Narodowej: na drodze pod Toruniem zderzyło się aż osiem pojazdów, a w trakcie śledztwa wyszło na jaw, że kierowca Macierewicza nie miał uprawnień do kierowania ministerialną limuzyną.
Mało? To jedziemy dalej: wypadek kolumny wiozącej sekretarza generalnego NATO, Jensa Stoltenberga, przy warszawskim skrzyżowaniu Hynka oraz Żwirki i Wigury.
I opisana przez dziennikarza "DGP" Zbigniewa Parafianowicza ostra reakcja pilota samolotu VIP, który postawił się oficjelom i odmówił wzięcia na pokład zbyt dużej liczby ludzi z polskiej delegacji podczas powrotu z Londynu.
Przypomnijmy: niewiele brakowało, aby na pokładzie źle wyważonej maszyny znaleźli się ówcześni: premier Beata Szydło, wicepremier Mateusz Morawiecki, szef MON Antoni Macierewicz, szef MSZ Witold Waszczykowski, szef MSW Mariusz Błaszczak i jeden z najważniejszych oficerów w polskiej armii generał Marek Tomaszycki. Według relacji Parafianowicza, gdy jeden z dziennikarzy relacjonował szefowi MSZ Witoldowi Waszczykowskiemu, o co chodzi, w rozmowie padł termin "tupolewizm".
Mocne, kontrowersyjne, odwołujący się do bólu smoleńskiej tragedii słowo obrazowało lekceważenie procedur bezpieczeństwa, które powinny być zachowane, by nie dochodziło do tragedii. Uważam, że należy go użyć - z całym szacunkiem dla pamięci ofiar katastrofy - również tutaj.
Czy państwo wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby w Polsce, która dotąd nie otrząsnęła się po koszmarnej tragedii w Smoleńsku - zginął kolejny prezydent?! Albo premier? Czy potraficie sobie wyobrazić rozmiar kryzysu politycznego - nie mówiąc o osobistej tragedii? Ja nie i nawet nie chcę próbować go sobie wyobrazić.
Krótko po głośnym wypadku premier Szydło media obszernie pisały o wielkiej czystce w BOR za rządów PiS. W końcu zlikwidowana została cała służba, a do nowej – Służby Ochrony Państwa – ruszyła rekrutacja. "Ty się dziwisz, że był wypadek?! Ja się nie dziwię. Wiem jacy ludzie jeździli w BOR kiedyś, a jacy jeżdżą tam teraz" – pieklił się w rozmowie ze mną były kierowca tej formacji.
Brawura? Brak wyszkolenia kierowców? Pech? Polskie drogi? Głupota, nieprzestrzeganie procedur? Wszystko jedno. Wypadków po prostu ma nie być. Kiedy amerykański prezydent jedzie ulicami amerykańskich miast, mysz się nie prześlizgnie na drogę, nie mówiąc o człowieku. Kiedy prezydent Turcji jechał ulicami Berlina, zamknięto ulice, kolumna jechała na sygnale i światłach.
Więc może właśnie tak. Skoro ryzyko wypadku jest tak duże, róbcie hałas. Jak najwięcej hałasu. Trudno, podatników będzie to kosztować więcej, ale woźcie tych rządowych VIPów w asyście radiowozów na bombach i na sygnale. Tylko może trochę wolniej, niż Macierewicz. Albo niech tam! – latajcie samolotami. Tylko bez tupolewizmu.