Kolejny incydent z udziałem VIP‑ów. "Tupolewizm", czyli jak polska delegacja z premier Beatą Szydło wracała z Londynu. Na Twitterze zawrzało. Jest reakcja Beaty Kempy
Dwa samoloty zapakowane w jeden, czyli jak polska delegacja wracała w ubiegłym tygodniu z Londynu. Na pokładzie źle wyważonej maszyny o mały włos nie znaleźli się: premier Beata Szydło, wicepremier Mateusz Morawiecki, szef MON Antoni Macierewicz, szef MSZ Witold Waszczykowski, szef MSW Mariusz Błaszczak i jeden z najważniejszych oficerów w polskiej armii generał Marek Tomaszycki. "Nie wierzę, że to wszystko działo się naprawdę" - opowiada w "Gazecie Prawnej" dziennikarz Zbigniew Parafianowicz, świadek zdarzenia. Sprawa wywołała poruszenie w internecie. Oświadczenie w związku z lotem wydała już szefowa KPRM Beata Kempa, która oznajmiła, że w Londynie nie doszło do złamania "cywilnej" instrukcji HEAD, co sugerują politycy Platformy Obywatelskiej.
Pierwsze w historii polsko-brytyjskie konsultacje międzyrządowe w Londynie miały miejsce 28 listopada. Jednym z ich efektów jest nawiązanie wojskowej współpracy, w tym wspólny traktat w sprawie obronności. Potwierdzono też plany rozmieszczenia 150 brytyjskich żołnierzy w Polsce północno-wschodniej.
Parafianowicz towarzyszył w Londynie polskiemu rządowi. Opisuje w "Gazecie Prawnej", że były dwie wersje powrotu całej ekipy do kraju. Pierwsza zakładała, że reporterzy odlecą wojskową casą - tą samą, którą tuż przed południem przylecieli do Londynu. Druga: że będzie to rządowy embraer 175. Lot w wersji numer 1 miał trwać około czterech godzin, w wersji numer 2 - był krótszy o półtorej godziny. W lotniskowym terminalu okazało się, że wygrał wariant numer dwa.
"Po kilku minutach wchodzą przedstawiciele rządu. Szybko na jaw wychodzi prosta prawda: dwóch samolotów nie da się zapakować do jednego. Brakuje miejsc. Kilka osób stoi. Zaczynają się nerwowe negocjacje: kto leci, kto zostaje na casę, która wystartuje za sześć godzin" - relacjonuje zamieszanie na lotnisku Luton Parafianowicz.
"Jeden z ministrów korporacyjnym tonem namawia swoich współpracowników: 'Basiu, Wiesiu, Czesiu, Krzysiu (imiona zmienione), wysiądźcie'. W odpowiedzi słyszy: 'Ale szefie, tylu godzin czekać nie dam rady. Mam problemy z kręgosłupem'" - dodaje dziennikarz.
Jak pisze Parafianowicz, urzędniczce, która ma problemy zdrowotne, ustępuje w końcu miejsca publicysta tygodnika "wSieci", Michał Karnowski. "To jednak za mało, by wyważyć samolot. Polowanie na zbędne kilogramy trwa w najlepsze. Obsługa naziemna w Luton staje się coraz bardziej nerwowa" - dodaje.
"Choć ktoś podjął decyzję o połączeniu dwóch transportów w jeden, nikt nie chce podjąć decyzji o ich rozłączeniu" - zaznacza autor tekstu, wspominając, że z kabiny wyszedł nagle kapitan embraera i poinformował, że nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany.
Po kilkudziesięciu minutach negocjacji, samolot opuszcza grupa ochotników i tych, którzy zostali nakłonieni do wyjścia przez swoich szefów. Parafianowicz opisuje, jak jeden z dziennikarzy relacjonował szefowi MSZ Witoldowi Waszczykowskiemu, o co chodzi w zamieszaniu. "Pada określenie: to tupolewizm" - pisze Parafianowicz. Ostatecznie, z niemal godzinnym opóźnieniem, samolot odlatuje do Polski.
Kempa: żadna procedura nie została złamana
- "Cywilna" instrukcja HEAD nie została złamana. Jest to dokument niejawny. W sytuacji braku samolotów mogą zdarzać się sytuacje, kiedy są decyzje, czy lotniska, czy przewoźników, na które trzeba reagować w trakcie - skomentowała zamieszanie wokół lotu szefowa KPRM Beata Kempa. Podkreśliła, że sytuacja jest "bardzo dokładnie zbadana".
W ocenie Kempy, koordynator lotu powrotnego polskiej delegacji panował nad całą sytuacją, a polska delegacja zastosowała się do instrukcji pochodzących od przewoźnika i obsługi lotniska. - Mogą być podejmowane decyzje na bieżąco, jak w tym wypadku, o czym jest informowany koordynator, który jest na miejscu. Jeżeli w trakcie wynikają trudności związane z poleceniami czy pilotów, czy zarządzających lotniskiem jest oczywiste i wtedy musimy się do nich dostosowywać. Żadna procedura nie została złamana. Na wszystko mamy dokumenty - zapewniła.
- Koordynator w tej sprawie zareagował i odpowiednie listy pasażerów przed wylotem były znane. Trzeba było przeprowadzić tę procedurę na miejscu. W sytuacjach, gdy coś się zmienia w trakcie, a takich sytuacji jest sporo, wtedy decydujemy kto gdzie ma wsiąść, bądź ostatecznie może się nie zgodzić pilot. Wtedy zmieniamy decyzję dotyczącą alokacji pasażerów. Te decyzje dotarły do Kancelarii, zostały zatwierdzone i ostatecznie lot się odbył, zarówno jeden, jak i drugi - dodała Kempa.
Szefowa KPRM podkreśliła, że Platforma Obywatelska przez osiem lat nie zrobiła nic w sprawie zapewnienia lotów osobom najważniejszym w państwie oraz nie zajęła się zabezpieczeniem odpowiedniej ilości samolotów. - Jeśli mówi się o 'tupolewizmie', to miał on miejsce za czasów Platformy Obywatelskiej. To obecny rząd rozpisał odpowiednie przetargi, jeden z nich się zakończył, a więc pierwsze samoloty będą latem - powiedziała minister i podsumowała: - PO w sprawie samolotów, którymi latają VIP-y powinna milczeć.
PO: wraca koszmar organizacji lotu do Smoleńska
Artykuł "Gazety Prawnej" komentowali wcześniej podczas konferencji prasowej posłowie Platformy Obywatelskiej, którzy domagają się od władz wyjaśnienia incydentu i wyciągnięcia konsekwencji wobec osoby, która podjęła decyzję o połączeniu lotów.
- Można ze smutkiem powiedzieć, że koszmar organizacji lotu do Smoleńska wraca (...). Rząd PiS nie wyciąga żadnych wniosków z tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. - mówił poseł PO Marcin Kierwiński. Ocenił, że w Londynie doszło do łamania "wszelkich procedur bezpieczeństwa".
- Można powiedzieć, że wraca to wszystko, co było jedną z głównych przyczyn katastrofy w Smoleńsku: nieprzestrzeganie procedur, bałagan, chaos, brak podejmowania decyzji, albo podejmowanie decyzji nie wiadomo przez kogo. To wszystko, co już przerabialiśmy - dodał Kierwiński.
Poseł podkreślił, że gdyby nie fakt, że pilot nie zgodził się na start, po raz kolejny doszłoby do "bardzo niebezpiecznego lotu". - Na szczęście pilotem w tym locie był pilot cywilny, który nie miał swojego zwierzchnika na pokładzie. Pilot, który mógł podjąć decyzję bez jakichkolwiek nacisków, bez jakiejkolwiek presji - zaznaczył.
W ocenie polityka Platforma, organizatorzy wyjazdu złamali instrukcję organizacji lotów HEAD. - Dowiadujemy się, że ktoś podjął decyzję, aby dwa loty, lot przeznaczony dla dziennikarzy i lot dla najważniejszych osób w państwie połączyć w jeden lot. Zrobiono to w ostatniej chwili, co jest ewidentnym łamaniem instrukcji HEAD, która mówi, że najpóźniej 24 godziny przed lotem lista pasażerów musi być znana. Co robi organizator tego lotu? Dlaczego tego nie dopilnował? Kto podjął taką absurdalną decyzję - pytał Kierwiński.
- Po raz kolejny w państwie PiS okazuje się, że procedury nie są ważne. Po raz kolejny okazuje się, że wszystko można robić ad hoc, bez przemyślenia i jakoś to będzie - podsumował.
Rzecznik PO Jan Grabiec ocenił, że sprawa powinna zostać zbadana przez komisję badania wypadków lotniczych. Podkreślił, że jeżeli incydent z Londynu nie zostanie wyjaśniony a winni nie zostaną ukarani, to "niestety możemy spodziewać się tego, że po raz kolejny przy jakimś kolejnym locie znowu bezpieczeństwo uczestników lotu będą narażane".
Dosadna reakcja internautów. "Nam zamach niepotrzebny, nas głupota zabije"
Publikacja "Gazety Prawnej" wywołała poruszenie wśród internautów. Do dyskusji włączyli się także przedstawiciele mediów i opinii publicznej. "Historia lotniskowej kłótni o to, kto ma wysiadać z ViP-Embraera i pakowanie do niego połowy rządu kolejny raz pokazuje jak możliwy był 10.04" - napisał na Twitterze Konrad Piasecki. "PiS ściga T. Arabskiego. A kiedy do odpowiedzialności będzie pociągnięta min. Kempa za skandaliczny chaos przy locie do Londynu?" - oceniła z kolei Dominika Wielowieyska. "Nie wierzę" - skwitował krótko Eryk Mistewicz, prezes Instytutu Narodowych Mediów.
"Ci ludzie niczego się nie nauczyli. Wierzą w zamach, więc nie wyciągają wniosków z tragedii smoleńskiej. Na szczęście tu pilot się postawił" - napisał Jarosław Kurski, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej".
Tomasz Lis ocenił, że "tupolewizm" to nie jest problem żadnej władzy. "To jest nasz problem genetyczny. Czasem się udaje, czasem są mniejsze lub większe katastrofy" - podkreślił.
Posty wywołały lawinę. "Rząd przed szkodą i po szkodzie głupi", "to się nazywa kuszenie losu", "a później mordowanie ludzi zamachem, ekshumacjami, odszkodowaniami... niczego się nie nauczą" - pisali jedni; "jakby coś się stało, to znów by była wina Tuska", "już widzę jak rząd wyciąga wnioski z tej sytuacji, następnym razem dziennikarze nie polecą razem z politykami", "nam zamach niepotrzebny, nas głupota zabije" - oceniali dosadnie inni.
"Strach pomyśleć, że po 10.04 przeloty VIP-ów nadal są źle zorganizowane. Po takiej tragedii nie wyciągnięto wniosków?" - zastanawiali się internauci i pytali: "czy ktoś, kto połączył dwa transporty w jeden, się znajdzie, czy zostawiamy to, bo w sumie nic się nie stało?".
To nie pierwszy incydent z udziałem VIP w ostatnich miesiącach. W połowie stycznia doszło do wypadku prezydenckiego bmw, zaś w ubiegłym tygodniu - do awarii systemu komputerowego embraera 175, którym leciał prezydent Andrzej Duda.
10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku w katastrofie Tu-154M zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka. Śledztwo w sprawie początkowo prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła ona zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (dotychczas nie zdołano im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom rozwiązanego po katastrofie 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego, który zajmował się transportem najważniejszych osób w państwie.