Kilometrówki i asystenci. Śledztwo, czy Czarnecki wyłudził pieniądze z PE, trwa
Nad Ryszardem Czarneckim z PiS "wiszą" dwa śledztwa prokuratury: w sprawie zawyżania kosztów podróży służbowych i w sprawie fikcyjnego zatrudniania asystentów. W obu przypadkach chodzi o sprzeniewierzenie pieniędzy Parlamentu Europejskiego. Tymczasem Czarnecki ogłosił, że jest gotowy do startu w najbliższych wyborach do Sejmu.
"Zgłosiłem gotowość startu w wyborach do Sejmu RP, do parlamentu w ogóle, natomiast decyzje te zapadną zapewne za kilka tygodni" – mówił w ubiegłym tygodniu w Polsacie europoseł PiS Ryszard Czarnecki.
Wyjaśnił, że to, czy będzie kandydował, "zależy od prezesa Kaczyńskiego". I dodał, że już teraz aktywnie wspiera swoją partię, uczestnicząc w spotkaniach z wyborcami w Warszawie.
Jak dowiedzieliśmy się od działaczy PiS, wystawienie Czarneckiego w wyborach parlamentarnych jest rzeczywiście rozważane - chcą wykorzystać popularność jego i innych europosłów, by podciągnąć wynik wyborczy.
Nazwisko Czarneckiego pojawiło się w puli potencjalnych kandydatów PiS, mimo że jeszcze niedawno Jarosław Kaczyński sygnalizował, że nie chce na listach wyborczych osób, za którymi ciągną się jakieś afery. I wbrew publicznym deklaracjom polityków PiS, że w partii nie ma "świętych krów".
Nad Czarneckim "wiszą" dwa śledztwa prokuratury w sprawie wyłudzenia pieniędzy z Parlamentu Europejskiego. Śledczy z Zamościa badają, czy europoseł zawyżał koszty służbowych przejazdów samochodem. Z kolei prokuratorzy z Warszawy sprawdzają, czy zatrudniał fikcyjnie asystentów.
Kilometrówki z "bonusem"
Śledztwo w sprawie "kilometrówek" Czarneckiego trwa już piąty rok (dokładnie 12 lipca minęły 4 lata).
Sprawa zaczęła się od kontroli Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF), czyli instytucji tropiącej wszelkie nieprawidłowości godzące w finanse Unii Europejskiej.
Według ustaleń unijnych śledczych, Czarnecki, który nieprzerwanie od 2004 roku jest europosłem, a w latach 2014-18 był dodatkowo wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego, pomiędzy rokiem 2009 a 2018, pobierał nienależne zwroty kosztów podróży służbowych.
W rozliczeniach składanych w PE Czarnecki wykazywał, że na posiedzenia do Brukseli dojeżdża samochodem z Jasła. Śledczy OLAF-u ustalili jednak, że europoseł nie mieszka w Jaśle, lecz w Warszawie. Według nich wykazywał więc w sprawozdaniach finansowych trasę o 340 km dłuższą, niż w rzeczywistości pokonywał. Tym samym powiększał sobie dodatek za przejazd samochodem, czyli tzw. kilometrówkę.
Z rozliczeń Czarneckiego wynikało też, że podróżował do PE wypożyczonymi samochodami.
Właściciele aut, których dane wymieniano w rachunkach, zaprzeczyli jednak, by kiedykolwiek pożyczali je europosłowi. Właściciel jednego z aut, którym miał rzekomo podróżować Czarnecki, zeznał śledczym OLAF-u, że pojazd został rozbity i zezłomowany wiele lat przed datą rzekomego wypożyczenia. Inna osoba, której autem miał jeździć Czarnecki, stwierdziła, że go nie zna i nigdy nie świadczyła na jego rzecz żadnych usług transportowych.
OLAF obliczył, że w sumie europoseł PiS dostał za podróże służbowe do Parlamentu Europejskiego o 100 tys. euro (kilkaset tys. złotych) więcej, niż powinien. Parlament Europejski wystąpił o zwrot tej kwoty.
Czarnecki przekonuje, że winę za nieprawidłowości w rozliczeniach ponoszą jego asystenci, a on tylko podpisywał "to, co mu przekazywali". W styczniu 2023 roku, w Radiu Plus oświadczył, że zwrócił już nienależnie pobrane pieniądze.
"Tyle, ile Parlament Europejski zażądał, tyle oddałem. 100 tysięcy euro. Wziąłem na klatę błędy swoich asystentów, a także swoje błędy w postaci tego, że zamiast sprawozdania co tydzień podpisywać, to podpisywałem raz na kilka miesięcy. I oczywiście sprawa została załatwiona" - mówił.
Piąty rok śledztwa
Ale sprawa wcale nie jest zamknięta.
W 2019 r. Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych skierował bowiem do polskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Czarneckiego. OLAF przekazał polskim śledczym swój raport dotyczący nieprawidłowości w rozliczeniach "kilometrówek" i zgromadzone dowody.
12 lipca 2019 roku Prokuratura Okręgowa w Zamościu wszczęła na tej podstawie śledztwo "w sprawie doprowadzenia Parlamentu Europejskiego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem przy składaniu wniosków o zwrot kosztów podróży służbowych" przez Ryszarda Czarneckiego. Czyli w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa opisanego w artykule 286 par. 1 kodeksu karnego, za którego popełnienie grozi od pół roku do ośmiu lat więzienia.
Jak poinformowała nas zamojska prokuratura, postępowanie nadal prowadzone jest "w sprawie" podejrzenia popełnienia przestępstwa, a nie "przeciwko" konkretnej osobie. To oznacza, że po ponad czterech latach śledztwa nadal nie postawiono nikomu zarzutów.
Dlaczego dochodzenie ciągnie się tak długo, skoro unijni śledczy przekazali polskiej prokuraturze zebrane dowody, a sama prokuratura – według relacji mediów – przesłuchała już w tej sprawie blisko stu świadków, w tym asystentów Czarneckiego i właścicieli aut, którymi miał rzekomo podróżować europoseł?
Anna Rębacz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Zamościu, w odpowiedzi na pytania Wirtualnej Polski tłumaczy to tak:
"Materiały przesłane pierwotnie przez OLAF, nie mogły stanowić podstawy do jakichkolwiek rozstrzygnięć merytorycznych w postępowaniu i koniecznym było przeprowadzenie szeregu dodatkowych, drobiazgowych i długotrwałych czynności procesowych, w tym przeprowadzanych w drodze pomocy prawnej (…). W trakcie postępowania Prokuratura wielokrotnie korespondowała i koresponduje do tej pory, zarówno z OLAF-em, jak i Parlamentem Europejskim, występując o przesyłanie konkretnych materiałów oraz informacji, jakie uznano za konieczne w śledztwie".
Jak dodaje Anna Rębacz, pod koniec 2022 r. prokuratura otrzymała "bardzo istotne materiały, których treść czyniła koniecznym przeprowadzenie kolejnych, dodatkowych czynności".
Na początku 2023 roku "Rzeczpospolita" informowała, że śledztwa nie można sfinalizować przez brak opinii grafologicznej. Według ustaleń dziennikarzy prokuratura chciała, by grafolodzy zbadali podpisy pod rozliczeniami delegacji Czarneckiego. Parlament Europejski nie zgodził się jednak na przesłanie do Polski oryginałów dokumentów i zaproponował, by biegli zapoznali się z nimi w siedzibie PE. "Rzeczpospolita" ustaliła, że nikt tam nie pojechał.
Nasz rozmówca z prokuratury: - Europoseł Ryszard Czarnecki publicznie mówił, że to on podpisywał rozliczenia przygotowywane przez asystentów. Podkreślał nawet, że tylko poseł może podpisać i złożyć rozliczenie. Najprostszą drogą do potwierdzenia tego jest więc przesłuchanie Czarneckiego. Poza tym zgodnie z prawem, jeżeli prokuratura ma dowody uzasadniające podejrzenie popełnienia przez kogoś przestępstwa, powinna niezwłocznie postawić mu zarzuty i przesłuchać go w charakterze podejrzanego.
Dlaczego zamojska prokuratura tego nie robi?
– Moim zdaniem to gra na czas. Stawiam, że przed wyborami parlamentarnymi rozstrzygnięć w tej sprawie nie będzie – mówi nasz rozmówca z prokuratury.
Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Zamościu nie odpowiedziała Wirtualnej Polsce, czy Ryszard Czarnecki został już przesłuchany lub zostanie przesłuchany w najbliższym czasie i czy prokuratura wystąpiła, lub zamierza wystąpić do Parlamentu Europejskiego o uchylenie mu immunitetu.
Fikcyjni asystenci
To jednak niejedyna prowadzona przez prokuraturę sprawa, w której pojawia się nazwisko europosła Ryszarda Czarneckiego.
Śledczy badają również, czy europoseł zatrudniał fikcyjnie asystentów w Parlamencie Europejskim. To "odprysk" jednego z postępowań prokuratury dotyczących byłego już posła PiS Łukasza Z.
Jak ustaliła, w 2012 roku Łukasz Z. zatrudnił w swoim biurze poselskim Grzegorza W. – rolnika o wykształceniu podstawowym. Po kilku miesiącach Z. zorganizował mu pracę na stanowisku asystenta europosła Ryszarda Czarneckiego, z którym wspólnie prowadzili w tym czasie biuro we Włocławku.
Kancelaria Sejmu wypłaciła Grzegorzowi W. wynagrodzenie w wysokości 13,2 tys. zł, a Parlament Europejski – ponad 13 tys. euro (wówczas ponad 44 tys. zł).
Według ustaleń śledczych W. nie wykonywał jednak obowiązków asystenta posła i europosła, lecz pracował w prywatnym gospodarstwie rolnym Łukasza Z. i jego ówczesnej żony.
W prokuraturze Grzegorz W. zeznał, że Łukasz Z. od początku wyjaśnił mu, że zatrudnienie na stanowisku asystenta europosła to tylko "formalne" ustalenia. Przyznał, że wie tylko, że podpisał umowę z Ryszardem Czarneckim, ale nigdy się z europosłem nie spotkał.
Ze świadectwa pracy, które dostał, wynikało, że pracownikiem europarlamentu był od stycznia 2013 r. do maja 2014 roku.
Sąd: prokuratura zrobiła błąd
W 2020 r. prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia w sprawie fikcyjnego zatrudnienia Grzegorza W.
Umowę o pracę zawartą pomiędzy Ryszardem Czarneckim i Grzegorzem W. określono w oskarżeniu jako "fikcyjną". W innym miejscu prokuratura pisała, że zatrudnienie Grzegorza W. w biurze Czarneckiego "miało charakter fikcyjny".
Łukasz Z. został oskarżony m.in. o doprowadzenie Parlamentu Europejskiego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w taki sposób, że "za pośrednictwem ustalonej osoby - posła do Parlamentu Europejskiego - przekazał do Sekretariatu Generalnego PE":
- umowę o pracę zawartą pomiędzy europosłem Czarneckim a Grzegorzem W.,
- aneks do tej umowy,
- wnioski dotyczące zwrotu kosztów pomocy świadczonej przez asystentów krajowych.
Zdaniem śledczych Łukasz Z. w ten sposób wprowadził europarlament w błąd "co do zamiaru zatrudnienia" Grzegorza W. "w charakterze asystenta krajowego" Ryszarda Czarneckiego.
Sam europoseł Czarnecki nie usłyszał w tej sprawie żadnych zarzutów. Zeznawał tylko jako świadek.
Jak informowało Radio Zet, podczas pierwszego zeznania w prokuraturze europoseł nie potrafił opisać człowieka, który przez ponad rok miał być zatrudniony w jego biurze [tłumaczył, że "dziedzicznie" nie ma pamięci do twarzy – red]. Nie umiał także powiedzieć nic konkretnego o jego pracy.
Sąd Rejonowy we Włocławku, do którego trafiła sprawa przeciwko Łukaszowi Z., uznał, że nie może on odpowiadać za doprowadzenie PE do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, bo "nie działał w strukturach organizacyjnych Parlamentu Europejskiego i nie był stroną umowy zawartej przez Grzegorza W., dotyczącej zatrudnienia w biurze europosła Ryszarda Czarneckiego. Tym samym trudno przyjąć, aby Łukasz Z. dysponował jakimikolwiek uprawnieniami do kontroli czy nadzoru Grzegorza W."
Próbę obciążenia Łukasza Z. odpowiedzialnością za fikcyjne zatrudnienie rolnika jako asystenta europosła wrocławski sąd określił jako "kuriozalną" i "budzącą poważne wątpliwości". Według sądu "prokuratura mogła popełnić błąd, formułując akt oskarżenia".
"Prokurator nie przedstawił zarzutu Ryszardowi Czarneckiemu ani Grzegorzowi W. - mimo że to te osoby swoim rzekomym działaniem mogły bezpośrednio doprowadzić Parlament Europejski do niekorzystnego rozporządzenia mieniem" – uzasadniał sąd.
W 2021 roku Czarnecki zwrócił Parlamentowi Europejskiemu pieniądze, które zostały wypłacone Grzegorzowi W. Dziennikarzom tłumaczył potem, że to on jest w tej sprawie ofiarą.
- Mój pracownik, polecany mi wcześniej przez znane osoby życia publicznego, jak wynika ze zgromadzonych w sprawie dowodów, miał nadużyć zaufania swojego bezpośredniego przełożonego, czyli szefa mojego biura, ale też mojego zaufania i podobno wykonywał pracę inną niż tę, którą mu zlecał dyrektor mojego biura poselskiego – mówił europoseł.
Śledztwo trwa
Okazuje się jednak, że śledztwo w sprawie fikcyjnego zatrudnienia – nawet nie jednego, lecz większej liczby asystentów - w biurze Ryszarda Czarneckiego wciąż trwa.
Wszczęto je w 2017 r. Jak informuje Prokuratura Okręgowa w Warszawie, śledztwo dotyczy podejrzenia przestępstwa opisanego w art. 286 par. 1 kodeksu karnego (tak jak w sprawie "kilometrówek").
W październiku 2022 r., w odpowiedzi na nasze pytania, prokuratura pisała, że postępowanie "znajduje się na zaawansowanym etapie".
Teraz, w odpowiedzi na pytania Wirtualnej Polski, zastępujący rzecznika PO w Warszawie Szymon Banna pisze, że śledztwo nadal prowadzone jest "w sprawie", "co oznacza, że nikomu nie przedstawiono zarzutu".
Kiedy przewidywane jest zakończenie śledztwa?
"Mając na względzie jego [śledztwa - red.] dobro, Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie udziela informacji dotyczących postępowania, wykonanych, jak i zaplanowanych czynności w sprawie" – odpowiada Szymon Banna.
***
Ryszard Czarnecki działa w polskiej polityce od początku lat 90.
Zaczynał jako polityk Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, potem należał do Samoobrony, a od 2008 r. jest członkiem Prawa i Sprawiedliwości.
W latach 1991-1993 i 1997-2001 był posłem. W 1993 r. pełnił krótko funkcję wiceministra kultury. Za rządów AWS-UW został przewodniczącym Komitetu Integracji Europejskiej (1997-1998), a potem ministrem bez teki.
Od 2004 r. – czyli już blisko 19 lat - jest europosłem, a w latach 2014–2018 był także wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Funkcję stracił po tym, jak europosłankę Różę Thun – która krytykowała polski rząd w niemieckich mediach – porównał do szmalcowników. Był to pierwszy przypadek odwołania wiceprzewodniczącego PE.
Zasiadając przez kilka kadencji w europarlamencie, Czarnecki zarobił miliony złotych. Tylko w 2022 r. na jego konto wpłynęło ponad 115 tys. euro (według obecnego kursu ponad 510 tys. zł).
Od 63. roku życia, czyli już za trzy lata, Czarnecki będzie miał prawo do emerytury z Parlamentu Europejskiego - 3,5 proc. wynagrodzenia europosła za każdy pełny rok pełnienia mandatu.
Jeśli Czarnecki będzie zasiadał w PE do końca kadencji, po 20 latach w PE będzie mu przysługiwała emerytura w wysokości 70 proc. wynagrodzenia europosła.
Dziś wynagrodzenie posłów to 9,8 tys. euro miesięcznie. Gdyby Czarnecki przechodził na emeryturę dziś, dostawałby więc ponad 6,8 tys. euro emerytury (ponad 30 tys. zł). Przez trzy lata wynagrodzenia europosłów mogą jednak jeszcze wzrosnąć.
Bianka Mikołajewska, dziennikarka Wirtualnej Polski