Kaczyński nie wierzy, że istnieją niezależne media. Nie potrafi z nimi rozmawiać [OPINIA]
Środową konferencję prasową prezesa Kaczyńskiego można określić tylko jednym słowem: katastrofa – pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Kaczyński pytany o łatwo weryfikowalne fakty - gest Kozakiewicza pokazany przez Mariusza Kamińskiego posłom w Sejmie, konkretne przykłady propagandy i hejtu w TVP - zaprzeczał im i zarzucał dziennikarzom "manipulację". Z każdym pytaniem, choć nie były jakoś szczególnie napastliwe, coraz bardziej się denerwował. Po kilku stracił panowanie nad sobą, zakończył konferencję i wyszedł.
Na odchodne rzucił jeszcze pod adresem dziennikarzy: - Państwo są w beznadziejnej sytuacji. To, co się wyprawia w Polsce jest nie do obrony. A państwo mają, że tak powiem, płacone, żeby tego bronić.
Każdy polityk może mieć oczywiście gorszy dzień i wygłupić się w spotkaniu z mediami. Problem z prezesem Kaczyńskim polega jednak na tym, że po pierwsze - taki zły dzień ma nieprzerwanie od ponad roku, a po drugie - słowa, jakie wypowiedział o "mających płacone" dziennikarzach oddają to, jak prezes myśli o mediach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dla Kaczyńskiego każde medium jest politycznie "czyjeś"
Jarosław Kaczyński zawsze był politykiem, który miał ambicję, by patrzeć w głąb, a pod powierzchnią społecznej rzeczywistości szukać realnie kształtujących pole społeczne układów interesów i władzy. W najlepszych latach prezesa prowadziło to do niebanalnych - nawet jeśli mocno niedopracowanych - diagnoz politycznych, dziś jednak ten sposób patrzenia Kaczyńskiego na świat prowadzi go do bardzo uproszczonej, dość wulgarnej diagnozy rzeczywistości, w której wszystko jest polityką rozumianą w kategoriach "kto kogo".
W takiej wizji zupełnie nie mieszczą się wolne media. Takie, które - jeśli nawet mają swoje polityczne sympatie i antypatie - to nie pracują dla polityków, tylko swoich odbiorców i w ich imieniu są w stanie zadawać niewygodne pytania nawet bliskim sobie ideowo formacjom albo ujawnić afery, w jakie są uwikłane.
Dla Kaczyńskiego każde medium i każdy dziennikarz jest "czyjś" i realizuje jakąś polityczną misję, nie ma mediów, które ostatecznie nie byłyby narzędziem prowadzenia polityki przez jakąś grupę interesów.
Każde medium ostatecznie działa jak TVP w ostatnich ośmiu latach - stacja, gdzie główny program informacyjny w trakcie kampanii prezydenckiej w 2020 roku emitował jako newsy materiały będące faktycznie wyborczymi reklamami Andrzeja Dudy, a liderowi największej partii opozycji przemalowywał twarz na czerwono, by wyglądał bardziej agresywnie.
Media tymczasem nie działają w ten sposób w demokracji liberalnej, przynajmniej nie te najbardziej opiniotwórcze. Media zidentyfikowane przez PiS jako należące do tej drugiej strony potrafiły być wobec krytyczne wobec KO, Lewicy i Trzeciej Drogi i patrzeć na ręce wysokim funkcjonariuszom tej partii. To na łamach liberalnych mediów toczyła się dyskusja nad błędami koalicji PO-PSL z lat 2007-15, to one ujawniły np. aferę reprywatyzacyjną w stolicy, a nie TVP Kurskiego. Gdyby PiS budował po 2015 roku konserwatywne, ale zdolne do krytycyzmu wobec PiS media, to dziś poruszałby się w znacznie przyjaźniejszym sobie pejzażu medialnym. Ale prezes Kaczyński wiedział lepiej.
Gdy nie wierzy się w istnienie wolnych mediów, trudno się z nimi rozmawia. Kaczyński skonfrontowany z trudnym pytaniem dziennikarza nie widzi przedstawiciela niezależnego medium, którego odbiorców mógłby spróbować przekonać do swoich racji, ale funkcjonariusza medialnego wrogiego politycznego obozu, "mającego płacone" za to, by atakować PiS. I na pytanie odpowiada jakby dawał odpór Tuskowi na zjeździe Klubów "Gazety Polskiej".
Kaczyński zupełnie odwykł od odpowiadania na pytania
Kaczyński w dodatku zupełnie odwykł od odpowiadania na normalne pytania dziennikarzy. W ciągu ostatnich lat nie musiał tego robić. Wywiadów w mediach, które uznawał za nieprzyjazne, po prostu nie udzielał. Gdy chciał oznajmić coś społeczeństwu szedł do TVP, Polskiego Radia, PAP, mediów Sakiewicza, Karnowskich lub Rydzyka. Jeśli w ogóle pojawiał się w mediach niebędących tożsamościowymi mediami prawicy to raz na kilka lat w Polsacie.
W mediach prawicy wywiady z Kaczyńskim przeprowadzane były wyłącznie w pozycji klęczącej lub czołobitnej. Danuta Holecka czy bracia Karnowscy byli zapatrzeni w prezesa Kaczyńskiego jak nastoletnie fanki w swojego muzycznego idola. Z każdego pytania bił podziw dla Kaczyńskiego, dla jego politycznych diagnoz i strategicznego geniuszu. Pytania służyły tylko temu, by prezes mógł rozwinąć myśli. W Sejmie Kaczyński odgrodzony był od dziennikarzy barierkami i ochroną, na konferencjach prasowych cały sztab ludzi dbał, by prezes nie usłyszał zbyt wielu niewygodnych pytań.
Takie cieplarniane medialne warunki na dłuższą metę nie mogą być dobre dla żadnego polityka. W środę zobaczyliśmy dlaczego. Kaczyński na wczorajszej konferencji przypominał bokserskiego mistrza, który od lat kupował sobie walki i wychodził na ring z gwarancją, że przeciwnik padnie od jego ciosu w trzeciej rundzie, który nagle musi stanąć do normalnej, nieustawionej walki. I bez zaskoczenia chwieje się po pierwszych, niemarkowanych ciosach.
Prezes albo nauczy się rozmawiać z mediami albo PiS będzie musiał go schować
Problem dla PiS w tym, że medialny ekosystem umożliwiający Kaczyńskiemu rozmowę wyłącznie z dziennikarzami zatroskanymi tylko tym, by wypadł on jak najlepiej, właśnie się załamuje. Minister Sienkiewicz, wprowadzając skutecznie zmiany w PAP, Polskim Radiu i w TVP - mimo ciągle trwającej okupacji siedziby Telewizyjnej Agencji Informacyjnej na Placu Powstańców Warszawy - odebrał PiS kontrolę nad najbardziej masowymi mediami, pozwalającymi docierać ustawionym wywiadom z Kaczyńskim do milionów domów.
Mimo ostatnich skoków oglądalności Telewizji Republika media Sakiewicza nie zastąpią tu jeszcze długo - jeśli w ogóle - "Gościa Wiadomości".
Jeśli PiS nie chce się zamknąć w medialnej niszy, to jego lider będzie się musiał w końcu nauczyć rozmawiać z dziennikarzami. Jeśli nie od razu udzielić wywiadu TVN, to przynajmniej przestać obrażać się o to, że ktoś go o coś realnie pyta na służącej przecież temu konferencji prasowej.
Alternatywnie PiS może głęboko schować prezesa, a do komunikacji z mediami wyznaczyć kilku innych liderów. W przełomowych dla partii podwójnych wyborach w 2015 roku Kaczyński schował się przecież głęboko w tle - a jeszcze głębiej ukrył takie postaci jak Antoni Macierewicz - a twarzami partii stali się Andrzej Duda i Beata Szydło.
Problem w tym, że dziś PiS nie ma za bardzo słabo zużytych polityków, potrafiących rozmawiać z nietożsamościowymi mediami i docierać do elektoratu, który już nie byłby przekonany do narracji PiS. Prezes wydaje się też być w naprawdę kiepskiej formie: może więc uprzeć się by stać w pierwszym szeregu i zachowywać się tam podobnie jak w środę. Tak komunikujący się z mediami – a za ich pośrednictwem z elektoratem – lider z pewnością nie pomoże partii w zbliżających się bardzo szybko wyborach lokalnych i europejskich. Nic tak nie ucieszy obecnej rządowej większości niż jeszcze kilka podobnych do tego ze środy wystąpień prezesa.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski