PublicystykaJoanna Mikos: Kto do psychuszki, czyli powrót politycznej psychiatrii?

Joanna Mikos: Kto do psychuszki, czyli powrót politycznej psychiatrii?

Z wypowiedzi wpływowych polityków i publicystów wynika, że nagle po 2015 roku namnożyło się nam wariatów. „Czy psychiatrzy mogą milczeć?” - pytał Jacek Żakowski w felietonie dla WP Opinie, dotyczącym poczynań Antoniego Macierewicza w MON. Osobiście uważam, że lepiej byłoby zapytać: „Czy psychiatrzy mogą milczeć wobec nagminnego nadużywania przez polityków i publicystów inwektyw insynuujących chorobę psychiczną?”

Joanna Mikos: Kto do psychuszki, czyli powrót politycznej psychiatrii?
Źródło zdjęć: © East News
Joanna Mikos

Były szef MON, Tomasz Siemoniak, chce wykręcać 112 i wzywać karetkę do obecnego szefa MON, Antoniego Macierewicza, z powodu sugestii tego ostatniego, że ten pierwszy, wraz z Donaldem Tuskiem, „pracuje dla Kremla”. Były opozycjonista, senator i poseł na Sejm - Andrzej Celiński – mówi w radiu, że Macierewicz „jest szaleńcem albo agentem”. Znany profesor psychiatrii w wywiadzie dla prawicowego tygodnika „diagnozuje” u zwolenników KOD objawy „obłędu udzielonego”. Sugeruje, że zwolennicy KOD-u zarażają siebie nawzajem paranoją braku demokracji w kraju. Podobno ma wielu pacjentów z takimi problemami.

Teoretycznie inwektywy te mają szkodzić politycznym przeciwnikom. W praktyce, szkodzą całemu społeczeństwu. Pośrednio dają bowiem przyzwolenie na publiczną stygmatyzację osób zmagających się z chorobami psychicznymi, cierpiących na depresję, niepełnosprawnych umysłowo, dzieci z zespołem Downa, autyzmem itp. Czy politycy zdają sobie sprawę, że swymi niefrasobliwymi wypowiedziami, niweczą wieloletnią pracę różnych organizacji, które przez lata wykonały kawał dobrej roboty na rzecz walki ze szkodliwymi stereotypami dotyczącymi zaburzeń psychicznych? Koszty takiego postępowania mogą być ogromne.

Znani aktorzy i prezenterzy m.in.: Ewa Błaszczyk, Bożena Dykiel, Krystyna Czubówna, Teresa Lipowska, Maciej Orłoś, Wiktor Zborowski, Jarosław Gugała - biorą udział w kampanii społecznej „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”. Ma ona na celu zachęcenie ludzi do przełamania wstydu oraz podjęcia leczenia w przypadku depresji. Cierpi na nią podobno już co dziesiąty Polak. Politycy zaś wydają się torpedować te i podobne akcje oddolne. Jakże przecież potrzebne w społeczeństwie, w którym choroba psychiczna równa się izolacji. Używając określeń „wariat” czy „szaleniec” wobec przeciwników, politycy chcą nie tylko ich zdeprecjonować, ośmieszyć, ale i wykluczyć z gry. A jak wiadomo przykład idzie z góry.

Kiedyś ludzie polityki mieli większe hamulce. W latach 90. można było usłyszeć w kuluarach, że ten czy ów działacz leczy się psychiatrycznie. Nikt jednak z języka psychiatrii nie czynił politycznego oręża. Nawet „ekscentryczne” zachowania posła Gabriela Janowskiego w 2000 roku potraktowano w sumie z delikatnością. Telewizje co prawda nadały relacje, pokazując jak poseł skakał na korytarzach sejmowych, głośno licząc do dziesięciu oraz całując po rękach napotkanych ludzi. Brutalnych komentarzy jednak nie było. Podobnie jak dwa lata później, gdy Janowski zostawił na mównicy sejmowej woreczek, informując, że jest w nim wąglik, lista zdrajców ojczyzny oraz rózgi dla prezydenta i premiera.

Może 17 lat temu lepiej pamiętaliśmy pojęcie „radzieckiej psychiatrii”, która przez długie lata była stosowana przez komunistów do zwalczania politycznej opozycji? Ludzi sprzeciwiających się władzy umieszczano na wiele lat w „psychuszkach”, czyli szpitalach-więzieniach. Kierowano do nich „chorych” na podstawie fałszywych opinii Instytutu Psychiatrii Sądowej, w praktyce podporządkowanemu KGB. Najczęstszą diagnozą była tzw. schizofrenia pełzająca. Do tego stopnia bezobjawowa, że jedynym jej symptomem była krytyka władz i ustroju.

Dysydentów kurowano środkami otępiającymi, wstrząsami elektrycznymi, zastrzykami z siarki, które powodowały 40-stopniową gorączkę, silne bóle mięśni oraz skutki uboczne w rodzaju marskości wątroby. Leczono też insuliną, wprowadzając „pacjentów” w śpiączkę w wyniku niedocukrzenia. Gdy po insulinie nie odzyskiwali przytomności, zwalniano ich do domu jako wyleczonych. W jednej z takich psychuszek - w latach 1939- 1941 - siedział m.in. brat Józefa Piłsudskiego - Jan. Został, na szczęście, wypuszczony na wolność po podpisaniu układu Majski-Sikorski.

Dlatego też słysząc, że w pewnych przypadkach możemy sobie pozwolić na diagnozowanie choroby psychicznej u osoby publicznej bez tradycyjnego lekarskiego badania, ale na podstawie profilu, stworzonego biegłych, zapala mi się w głowie „czerwona lampka”. Jacek Żakowski w felietonie „Czy psychiatrzy mogą milczeć?” wydaje się popierać diagnozowanie chorób psychicznych przy pomocy profilowania.

Na taki pomysł wpadł amerykański psycholog, dr John D. Gartner, autor głośnej książki "Skraj hipomanii. Co łączy szaleństwo i sukces w Ameryce”. Od jakiegoś czasu prowadzi w internecie kampanię na rzecz odwołania Donalda Trumpa ze stanowiska prezydenta USA jako „niezdolnego do pełnienia urzędu z powodu choroby psychicznej”. Według Gartnera, Trump cierpi na „złośliwy narcyzm”. Choroba ta w najcięższej postaci objawia się takimi zaburzeniami jak mania wielkości, paranoja, agresja wobec innych, a nawet sadyzm.

Niedawno dr Gartner ogłosił na facebookowym profilu, że pod jego petycją podpisało się już ponad 40 tysięcy osób. Problem jednak w tym, że nigdy jednoznacznie nie dowiódł, że wśród nich są sami specjaliści od zdrowia psychicznego. Osobiście bardzo w to wątpię. Łatwo bowiem zauważyć, że formularz petycji został skonstruowany tak, że wysłać ją może obywatel dowolnego zakątka globu, z dowolnym wykształceniem.

Jakby tego było mało, prof. Allen Frances, emerytowany profesor psychiatrii, autor kryteriów diagnostycznych choroby narcystycznej, opublikowanych w przewodniku Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders), publicznie zaprzeczył jakoby Trump cierpiał na „złośliwy narcyzm”.

Profesor Frances na Twitterze wyjaśnił, na czym polega różnica pomiędzy określeniem „narcyzm” w języku potocznym, a jednostką chorobową o tej samej nazwie: „Pan Trump nie spełnia kryteriów złośliwego narcyzmu. Może być światowej klasy narcyzem, ale nie czyni to z niego osoby psychicznie chorej. Pan Trump zdaje się być przyczyną cierpienia innych. Sam go raczej nie doświadcza. Co więcej, jego mania wielkości, koncentracja na sobie oraz brak empatii zostały raczej nagrodzone niż ukarane. Porównanie pana Trumpa do chorych psychicznie (w przeważającej części zachowujących się kulturalnie i mających dobre intencje) jest stygmatyzującą obelgą dla osób chorych”.

Po oświadczeniu prof. Frances’a, dziennikarka amerykańskiego „Forbesa” zapytała dr Gartnera o etykę zawodową oraz tajemnicę lekarską - w kontekście stawianych przez niego publicznych diagnoz. Gartner odpowiedział, że nie jest lekarzem, a doktorem psychologii. Kodeks lekarski więc nie za bardzo go obowiązuje. Powołał się natomiast na wyrok sądu kalifornijskiego w sprawie morderstwa studentki Tatiany Tarasoff. Chory psychicznie student zabił dziewczynę. Jego terapeuta nie uprzedził potencjalnej ofiary o morderczych zamiarach swego pacjenta. Sąd uznał, że psychoterapeuta postąpił źle i zasądził rodzinie Tatiany odszkodowanie.

Trump nie jest jednak psychicznie chory. Czy petycja dr Gartnera jest więc etyczna? Jak powinniśmy reagować na „psychodebatę” w Polsce? Czy włączyć się w nią np. na forach internetowych, czy też stanowczo potępić? „Forbes”, komentując amerykańską psychodebatę, staje po stronie etyki. Uważam, że słusznie. W sytuacjach silnej polaryzacji społeczeństwa i politycznego zacietrzewienia to etyka powinna być naszą najważniejszą wskazówką.

Obrażanie chorych psychicznie porównaniami do Trumpa czy Macierewicza etyczne nie jest. Nie jest również publiczne stawianie Trumpowi lub Macierewiczowi pseudodiagnoz. Nieżyjący już psychiatra Andrzej Łobaczewski, były żołnierz AK, badał zjawisko wykorzystywania psychiatrii przez totalitarne systemy. Aby to było możliwe, najpierw musiało dojść do zdegenerowania psychiatrii, dostosowania jej do bieżących potrzeb politycznych. Niewątpliwie próby podważenia w USA tzw. zasady Goldwatera, uznającej za nieetyczne diagnozowanie osób publicznych bez stosownych badań, jest próbą degenerowania psychiatrii. Dlatego milczenie psychiatrów trochę dziwi…

Joanna Mikos dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)