Co dalej z Prigożynem? "Wyrok podpisany"

Żadnych aktywności, żadnych wiadomości i nagrań, żadnych nowych wpisów w mediach społecznościowych. Jewgienij Prigożyn ogłosił pucz, zawiesił marsz na Moskwę i nagle zamilkł. - Szef Grupy Wagnera dostanie teraz inne zadania - przekonuje jeden z ekspertów w rozmowie z Wirtualną Polską. Albo sprawdzi się na froncie, albo po prostu zginie.

Władimir Putin i Jewgienij Prigożyn
Władimir Putin i Jewgienij Prigożyn
Źródło zdjęć: © East News, Twitter
Tomasz Waleński

Pochód zatrzymał się około 200 km przed rosyjską stolicą. Czynny udział w negocjacjach miał wziąć białoruski dyktator Aleksandr Łukaszenka, który mediował między Jewgienijem Prigożynem a Władimirem Putinem. Obu zna prywatnie. Porozumienie tego trio zakończyło próbę puczu po niespełna 24 godzinach.

Zgodnie z ogłoszonymi ustaleniami - szef Grupy Wagnera ma się udać teraz na Białoruś. Po co? Oficjalnych informacji brak. Gdzie dokładnie będzie? Znów oficjalnych informacji brak. Sam zainteresowany po prostu zamilkł.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

A warto dodać - do tej pory był niezwykle aktywny w mediach społecznościowych. Od zakończonej rebelii nie wrzucił żadnych nowych wpisów. Ani o swojej lokalizacji, ani o planach, ani o przyszłości własnych oddziałów. Niewielu spodziewa się jednak, że będzie poza Rosją odpoczywał po trudach walki na froncie.

Ppłk rez. Maciej Korowaj uważa, że Prigożyn nie będzie wcale sam i to właśnie na tym kierunku - białoruskim - zostaną wyznaczone mu nowe misje.

- Na pewno nie będzie tam odpoczywał, nie będzie sam. Zostanie z pewnością gdzieś wykorzystany. Widziałbym go na "naszym" (czyli bliskim granicy Polski - red.) kierunku frontu, na odcinku północnym i zachodnimzaznacza.

Ppłk podkreśla, że Putin może wykorzystać Jewgienija Prigożyna do nowych zadań wojennych. - Jak upadnie nam młotek na nogę, nie wyrzucamy go. Nas boli, ale zostawiamy sprzęt, bo możemy go jeszcze wykorzystać - podkreśla. Tym młotkiem - w oczach ppłk Korowaja - jest właśnie Jewgienij Prigożyn. I wcale nie będzie wyrzucony.

Warto dodać, że to właśnie szef Grupy Wagnera odpowiada za ostatni sukces rosyjskiej armii - zdobycie ukraińskiego Bachmutu. Przez miesiące był to symbol oporu i woli walki. Zdobyty został właśnie przez oddziały stworzone przez Prigożyna. - Jewgienij Prigożyn schodzi z planszy, ale nie spada całkowicie ze stołu - jest przekonany ppłk Korowaj.

Politykiem być może nie będzie, ale przez lata był jednym z bliskich współpracowników Władimira Putina. Walczył nie tylko na froncie ukraińskim - oddziały jego prywatnej armii realizowały zadania dla Rosji również w Afryce. Był twarzą tego militarnego biznesu.

Wojskowy wskazuje także na ewentualną rolę Prigożyna na Białorusi i wpływanie na pozycję Aleksandra Łukaszenki i tzw. siłowików z Mińska (z którymi musi liczyć się białoruski dyktator).

Obecność Prigożyna - jego zdaniem - może po prostu "zamieszać" na Białorusi. Może być też sygnałem, że rola tego kraju w konflikcie musi być większa. To oczywiście wciąż spekulacje, bo dowodów nie ma. I nie będzie ich tak długo, jak długo nie ujawnił się sam zainteresowany.

O tym, że Jewgienij Prigożyn będzie miał nowe zadania przekonany jest też były premier Leszek Miller. W mediach społecznościowych zauważył, że obecność lidera puczu na Białorusi może być zagrożeniem - i jednocześnie wskazówką, że Rosja znów spróbuje dotrzeć do Kijowa.

Nowe zadania albo śmierć

Zupełnie inaczej los Prigożyna widzi gen. Roman Polko, były dowódca GROM. Jego zdaniem zdrada Władimira Putina może być ukarana tylko w jeden sposób: śmierć. Wyrok podpisany, kwestią czasu jest jego wykonanie.

- Jewgienij Prigożyn myślał, że dołączą do niego żołnierze regularnej rosyjskiej armii, że zdobędzie w ten sposób dodatkowe mięso armatnie do puczu. Nie udało się. Nie dostał też żadnego oficjalnego wsparcia od rosyjskich oligarchów. Sam sobie w pewnym momencie uzmysłowił: zdobędę pałac na Kremlu, zajmę Moskwę i co dalej? - ocenia gen. Polko.

Zdaniem byłego dowódcy GROM, szef wagnerowców sprawdzał się dobrze na polu walki, ale jego możliwości polityczne są niewielkie. Za plecami może nie mieć dostatecznie wpływowych sojuszników, którzy byliby obrońcami jego życia.

- Wydaje mi się, że puczem podpisał na siebie wyrok śmierci. Liczył, że może w tym wewnętrznym konflikcie poprze go Władimir Putin, ale tak się nie stało. Skoro został ogłoszony zdrajcą, to ciężko się już z tego wycofać - podkreśla rozmówca WP.

Przy czym warto dodać, że Władimir Putin w swoim wystąpieniu nie wymienił nikogo z imienia i nazwiska. Mówił o zdrajcach, którzy muszą być ukarani. Personalnie nikogo do kary nie wskazał.

Co do losu samego Prigożyna, generał nie ma wątpliwości: stanie się z nim dokładnie to samo, co z innymi "zdrajcami" w oczach Władimira Putina. - Prezydent Rosji będzie chciał go potraktować metodami z KGB, FSB. Będzie chciał po prostu go zabić. Śledztwo zostało oficjalnie umorzone, ale Rosja nie rządzi się sądami. Wyroki wydawane są w inny sposób: ktoś wypada przez okno, komuś coś nagle szkodzi i czytamy o jego śmierci pewnego dnia w gazetach - twierdzi.

Gen. Polko podkreśla jednak, że działanie szefa najemników będzie miało swoje konsekwencje nie tylko dla niego samego.

- Udało mu się dokonanie trzech rzeczy. Po pierwsze, pokazał, że ta wojna nie została sprowokowana przez NATO czy Ukrainę. Udowodnił, że to rosyjska agresja. Po drugie, pokazał słabość samych sił rosyjskich. Obrazki z fortyfikowania Moskwy były bardzo żenujące. Po trzecie upokorzył Władimira Putina. Pokazał prezydenta jako tchórza. Z kolei on sam - jako lider - zaimponował wielu Rosjanom. W tym czasie prezydent Rosji schował się do swojej nory, z której w zasadzie jeszcze nie wyszedł - wyjaśnia.

I właśnie dlatego jego zdaniem kara może być tylko jedna.

Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rosjajewgienij prigożynwładimir putin
Wybrane dla Ciebie