"Jest materiał dowodowy sugerujący sztuczność mgły"
Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, pod koniec stycznia adwokat Marcin Dubienecki, pełnomocnik Marty Kaczyńskiej, zamierza złożyć wniosek o możliwości popełnienia zamachu na prezydenta. - W materiałach dowodowych wyjaśniających przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem nie ma kategorycznych dowodów, że mgła była naturalna i nie została rozpylona przez Rosjan. Jest za to zebrany materiał dowodowy, sugerujący sztuczność mgły. Nie są to jednak dowody bezpośrednie – mówi Wirtualnej Polsce mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym Jarosława Kaczyńskiego. Odniósł się również do pozornie sprzecznych wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i Marcina Dubieneckiego, dotyczących zwłok Lecha Kaczyńskiego.
Czym będzie uzasadniony wniosek Marcina Dubienieckiego? Jak mówi w rozmowie z Wirtualną Polską, chodzi o kwestie związane z zeznaniami rosyjskiego lekarza, naocznego świadka katastrofy, a także brakiem analizy biochemicznej próbek gruntu, która mogłaby potwierdzić lub zaprzeczyć teorii, że mogło dojść do rozpylenia przez rosyjski samolot sztucznej mgły.
Rogalski na razie nie chce mówić, czy poprze wniosek Dubieneckiego. Podkreśla jednak, że w śledztwie prowadzonym, przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie została stworzona przez polskich prokuratorów wersja zamachu, która jest badana. Przeprowadzono już sporo czynności, w tym powołano biegłych.
- Wbrew medialnym doniesieniom absolutnie nie zostało potwierdzone, że nad lotniskiem Siewiernyj unosiła się naturalna mgła. Gdyby nie mgła, polscy piloci dostrzegliby wizualnie niebezpieczeństwo zderzenia z ziemią, a do katastrofy najpewniej by nie doszło – mówi pełnomocnik.
Jego zdaniem obniżanie lotu w ostatniej jego fazie nie było lądowaniem, lecz próbą wzrokowego poszukiwania lotniska, zwłaszcza wobec niewyposażenia lotniska Siewiernyj w system naprowadzania ILS, który pozwoliłby wylądować nawet we mgle. - Ogłoszony właśnie raport MAK zawiera w tym względzie podobne wnioski. Jak się okazało, zabieg ten zakończył się tragicznie – mówi Rogalski. Zaznacza, że jest pewien materiał dowodowy, sugerujący sztuczność mgły. Podkreśla, że nie są to jednak dowody bezpośrednie. Powołując się na dobro i tajemnicę śledztwa, nie wskazuje jakie są to dowody.
Pytany, czy w kręgu podejrzanych o rozpylenie sztucznej mgły są wyłącznie Rosjanie, odpowiada: - Na ten czas najważniejsze to kategoryczne wyjaśnienie czy mgła była naturalna czy też nie. Kwestia ewentualnego sprawstwa jest w tym momencie drugorzędna.
Mgła była zaplanowana?
„Gazeta Polska” pisała, że po katastrofie prezydenckiego tupolewa nie przeprowadzono analizy biochemicznej próbek gruntu, a oparto się jedynie na obserwacji meteorologicznej z ostatnich 30 lat. Zastanawiano się, czy Ił-76 mógł przyczynić się do pogorszenia warunków pogodowych w Smoleńsku.
- Chociażby z doniesień medialnych wiemy, że Polska Akademia Nauk na pytanie, czy w rejonie Siewiernyj występują mgły o tej porze roku, w tych dniach i tych godzinach, odpowiedziała, że „mogło być to zjawisko naturalne”. Z tej ekspertyzy ma niby wynikać, że mgła była naturalna, a nie sztuczna. To śmieszne, jakby ktoś stwierdził, że w rejonie Siewiernyj świeciło słońce a po dniu następowała noc. Jednak bez kompleksowych badań laboratoryjnych, właściwie zabezpieczonych próbek, cóż innego można było napisać w opinii – mówi Rogalski.
Uważa, że nieuzasadnione byłoby wyłączenie wątku zamachu do odrębnego postępowania. Chodzi o wnikliwą analizę tych materiałów dowodowych, które już są oraz zostaną w przyszłości zgromadzone i rzetelne ich rozstrzygnięcie, tj. kategoryczne wykluczenie lub potwierdzenie.
Rogalski podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską, że po stronie rosyjskiej były dziwne działania czy zabiegi, na przykład związane z mgłą. – Wiele przesłanek wskazuje na być może planowanie sztucznej mgły na długo przed 10 kwietnia, a więc dowody pośrednie – mówi.
W teorię sztucznej mgły nie wierzy płk Edmund Klich. W rozmowie z Wirtualną Polskątłumaczy, że „nie sądzi, by Rosjanie chcieli spowodować wypadek swojego samolotu, który przed tupolewem dwukrotnie podchodził do lądowania, gdyż już wtedy była mgła”. Rogalski zauważa, że jakkolwiek zgadza się w bardzo wielu punktach z ocenami płk. Klicha, to jednak w tej materii to nie jest kwestia wiary, ale faktów, a do ich weryfikacji zmierza polska prokuratura wojskowa. Wciąż brakuje nam jakichkolwiek parametrów, w tym rozmów z kokpitu samolotu Ił-76: - Nie wiemy, jakie tak naprawdę czynności wykonywali piloci samolotu Ił-76. Czy tak naprawdę chcieli lądować, czy tylko markowali lądowanie.
Wśród przesłanek mogących teoretycznie potwierdzać teorię zamachu, wylicza Rogalski, są m.in., brak korygowania błędów w ścieżce zejścia samolotu, a wręcz utwierdzanie polskich pilotów, iż są na właściwych ścieżkach zejścia; wydanie dwuznacznych komend horyzont dopiero w momencie, gdy losy samolotu, tj. katastrofa, była absolutnie przesądzona; nie wydanie zakazu lądowania na lotnisku Siewiernyj; nakazanie kontrolerom przez tzw. logikę w Moskwie dopuszczenie polskiego tupolewa do podejścia do lądowania, mimo pełnej wiedzy o tragicznych warunkach atmosferycznych; nie przekazanie zapisów z radarów, do dzisiaj niedopuszczenie polskich ekspertów do wraku samolotu TU-154M; wadliwe karty podejścia, tj. z błędnymi parametrami naprowadzającymi na oś pasa startów i lądowań; błędne działanie bliższej radiolatarni i prawdopodobnie wadliwa odległość między bliższą a dalszą radiolatarnią.
– Radiolatarnie były mobilne, przez co mogły być w każdej chwili przesunięte. Oczywiście mogłoby to wprowadzić w błąd polskich pilotów – mówi Rogalski. Zaznacza jednak, że zamach wymagałby umyślności: - Stąd wszelkie okoliczności są badane przez prokuraturę pod kątem tego czy mieliśmy do czynienia z lekkomyślnością lub zwykłym niedbalstwem, czy też były to działania celowe. W oparciu o zgromadzony na ten czas materiał dowodowy nie jesteśmy w stanie tego rozstrzygnąć w sposób kategoryczny. Pełnomocnik pytany, czy gdyby doszło do zamachu, jesteśmy to w stanie stwierdzić w ramach polskiego śledztwa, odpowiada, że „tak, jesteśmy”. – Nawet mimo utrudniania wyjaśnienia przyczyn katastrofy przez stronę rosyjską i niszczeniu dowodów, na przykład wraku samolotu – wyjaśnia.
„Pewne szczegóły umknęły”
Rogalski odniósł się również do pozornie sprzecznych wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i Marcina Dubieneckiego, dotyczących zwłok Lecha Kaczyńskiego. – O ile rozpoznałem ciało ś.p. brata na lotnisku w Smoleńsku, m.in. po bliznach na ręce po ciężkim złamaniu, o tyle, gdy już w Polsce zobaczyłem ciało w trumnie, to był to człowiek, który zupełnie nie przypominał mojego brata. Mówiono mi, że to on – stwierdził Kaczyński pod koniec ubiegłego roku. Mąż i pełnomocnik Marty Kaczyńskiej, Marcin Dubienecki, następnego dnia powiedział, że „w trumnie bez wątpienia znajdowało się ciało Lecha Kaczyńskiego”.
Rogalski wyjaśnia, że nie ma jakiejkolwiek sprzeczności pomiędzy wypowiedziami Jarosława Kaczyńskiego a Marcina Dubienieckiego. - Warunki, w jakich doszło do identyfikacji zwłok Lecha Kaczyńskiego przez jego brata w Smoleńsku, „pozostawiały bardzo wiele do życzenia”. Było już po 23 tamtejszego czasu, panowała noc. Lampy, które znajdowały się obok, nie oświetlały bezpośrednio ciała tragicznie zmarłego prezydenta. Jarosław Kaczyński rozpoznał go po znakach szczególnych, m.in. bliźnie i to nie budzi najmniejszej wątpliwości – mówi Rogalski. Niesprzyjające warunki uniemożliwiały właściwą identyfikację całego ciała.
Zdaniem Rogalskiego „pewne szczegóły umknęły”. - Trzeba również pamiętać o emocjach występujących w chwili identyfikacji – zaznacza pełnomocnik. Dodaje, że po przewiezieniu trumny do Polski ciało Lecha Kaczyńskiego nie było bezpośrednio pokazane Jarosławowi Kaczyńskiemu. Zrobiono to dopiero po zabiegach tanatokosmetycznych i balsamowaniu ciała. Po to, żeby przywrócić pierwotny wygląd ciała prezydenta, choć dokonane zabiegi dalekie były od oczekiwań.
- Dopiero wtedy prezes ponownie zobaczył ciało swojego brata i wtedy go nie rozpoznał. Stało się tak z wielu przyczyn. Dlatego, że ciało w wyniku katastrofy zostało zdeformowane, nastąpiły też naturalne zmiany pośmiertne, po trzecie zabieg tanatokosmetyki nie powiódł się. Prezes ciała wtedy nie rozpoznał a wobec wskazanych okoliczności nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Nie oznacza to przecież, ze w trumnie nie było prezydenta – mówi Rogalski.
Jak relacjonuje, po przewiezieniu ciała prezydenta na sekcję zwłok – co miało odbyć się w warunkach urągających traktowaniu ciała prezydenta - trumna została przewieziona samochodem ciężarowym: - Samochód, którym została przewieziona przypominał transport dla bydła.
Tłumaczy, że Dubienecki widział ciało zmarłego prezydenta bezpośrednio po otworzeniu trumny w Polsce, bezpośrednio po przeprowadzonej sekcji zwłok. Prezes miał widzieć ciało brata dopiero później.
Jego zdaniem media błędnie przypisały tej wypowiedzi wniosek, że skoro nie rozpoznał go w Polsce, to znaczy, że w trumnie nie było Lecha Kaczyńskiego, a więc prezydent nie spoczywa na Wawelu. - Nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy tym co powiedział prezes Jarosław Kaczyński a Marcin Dubieniecki – mówi Rogalski. Zdradza, że do momentu przyjazdu prezesa PiS do Smoleńska i identyfikacji zwłok, żaden z Polaków, wśród nich m. in. funkcjonariusze BOR i politycy, nie potwierdził rosyjskiej stronie, że ciało z całą pewnością należy do Lecha Kaczyńskiego: – Obawiali się, że różne rzeczy mogą się potem stać ze zwłokami. Choćby takie, że ciało zostanie zabrane i przewiezione do Moskwy i nie będzie nad nim jakiejkolwiek pieczy ze strony polskiej. Chciano również, by Jarosław Kaczyński podejmował wszelkie istotne decyzje, a nie Rosjanie. Przecież zginął brat Jarosława Kaczyńskiego a Prezydent RP.
Rogalski podkreśla, że nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że na Wawelu spoczywa „co do zasady” ciało Lecha Kaczyńskiego. Wątpliwości pojawiły się za to podczas sekcji zwłok i które nie zostały rozwiane, a mają związek z ciałem prezydenta. – Nie ma zdjęć z sekcji zwłok, a tylko z oględzin. Są sprzeczne relacje świadków i braki stosownej dokumentacji. To zrodziło wątpliwości. To wynik zaniedbań, których skutkiem jest zaistniała sytuacja. Sprawa jest nad wyraz delikatna. Nie mogę mówić o szczegółach – mówi Rogalski.
Niedługo, bo 10 kwietnia, minie rok od katastrofy pod Smoleńskiem. Rogalski pytany, jak ocenia śledztwo prowadzone przez dziewięć miesięcy, mówi, że wniosek, który można wysnuć, jest taki, że gdybyśmy mieli do czynienia z właściwym dostarczeniem materiału dowodowego przez stronę rosyjską, to polskie śledztwo byłoby już na zdecydowanie bardziej zaawansowane. - Zwłaszcza, że w wyjaśnianiu przyczyn tragedii nie pomogły działania polskiego rządu a raport MAK jest tego najlepszym przykładem – uważa.
Anna Kalocińska, Wirtualna Polska