Jeden kierunek na Orlej
Czy zakaz wędrówki z Koziego Wierchu na Zawrat zmniejszy liczbę wypadków?
To niemal rewolucja w polskich Tatrach. Dyrekcja Tatrzańskiego Parku Narodowego wprowadziła ruch jednokierunkowy na najpiękniejszym odcinku Orlej Perci. Teraz można iść tylko z Zawratu na Kozi Wierch. Z Koziego Wierchu na Zawrat – nie wolno, a jeśli ktoś się będzie upierał, to pracownik TPN mający kręcić się po Kozim Wierchu pouczy go, że łamie przepisy.
W ostatnich dniach niesforni turyści nie stwarzali jednak problemów. Było mokro, zimno, ślisko, mocno wiało, czasem prószył śnieg (to przecież ponad 2100 m n.p.m.). Nie pojawiło się zatem zbyt wielu chętnych do wędrówki po najtrudniejszym szlaku naszych Tatr. Remontowana jest też kolejka na Kasprowy, a to najpopularniejsza droga dojścia na Orlą Perć. Gdy kursuje, ponad 80% turystów odwiedzających tę trasę idzie w kierunku Koziego Wierchu, tylko nieliczni, wspinający się na własnych nogach z Hali Gąsienicowej lub Pięciu Stawów, zmierzają w drugą stronę. Jeśli więc na części Orlej Perci ma być jeden kierunek, to wybrano go logicznie. Czy jednak było to konieczne?
Kłopoty z mijaniem
Orla Perć nie jest bezpiecznym szlakiem, każdego roku zdarzają się tu śmiertelne wypadki, kilkanaście osób odnosi obrażenia. Gdy pogoda jest ładna, przed najtrudniejszymi miejscami, ubezpieczonymi łańcuchami, tworzą się prawdziwe korki. Można poczuć ciarki na plecach, stojąc na przykład u stóp niemal pionowego komina na Kozich Czubach i widząc ludzi, którzy nie chcą czekać, aż łańcuchy, zajęte przez turystów idących w górę, będą wolne – i ryzykują życie, schodząc obok i trzymając się tylko skał. Zapewne nie rozumieją, że gdy zaczną się zsuwać, nie zatrzymają się po paru metrach, bo niknący w dole stok zmienia się w pionowe urwisko.
Wszystko, co podnosi poziom bezpieczeństwa na Orlej Perci, jest więc pożądane. Ale – nie można też nie zauważyć, że wśród kilkuset tragicznych wypadków, jakie zdarzyły się w ciągu 101 lat od poprowadzenia tej trasy, bardzo trudno znaleźć akurat takie, do których doszło, gdy ktoś chciał ominąć turystę idącego w przeciwnym kierunku. Bodaj jedyne podobne zdarzenie miało miejsce na Niebieskiej Turni. Turysta odchylił się, by przepuścić nadchodzące kobiety, poleciał w przepaść i zabił się.
– To miejsce nazywamy „Żlebem Dżentelmena”. Turysta zginął, bo był zbyt dobrze wychowany – mówi Adam Marasek, zastępca naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ale ten wypadek zdarzył się nie tam, gdzie obecnie wprowadzono ruch jednokierunkowy...
Zdaniem wiceszefa TOPR, to, że nie wolno iść z Koziego Wierchu na Zawrat, nie poprawi bezpieczeństwa na Orlej Perci. Przyczyn wypadków jest wiele – nieuwaga, gwałtowna zmiana pogody, oblodzenie, złe przygotowanie turystów niemających pojęcia, na jak trudny szlak wyruszają (są to, jak mówi taternik i ratownik Władysław Cywiński, „ofiary kolejki”, czyli ludzie, którzy nie znając gór, od razu z Kasprowego idą na Orlą Perć). Jednak „kłopotów z mijaniem” w żadnym razie nie można uznać za istotną przyczynę tragedii tatrzańskich. Lato 2007 – o trzy ofiary za dużo
Oczywiście, im więcej ludzi na Orlej Perci, tym większe ryzyko nieszczęścia. Gdyby 15 sierpnia 1939 r. na Świnicy był mniejszy tłok, to uderzenie pioruna nie zabiłoby aż sześciu osób. Gdyby w lipcu 1980 r. na Granackiej Przełęczy jeden turysta, który pośliznął się na śniegu, nie potrącił drugiego, byłoby o jedną ofiarę mniej. Gdyby w sierpniu 2005 r. spod nóg ludzi idących na Zawrat nie poleciały kamienie, to kobieta w dole nie doznałaby poważnego urazu głowy, uszkodzenia kręgosłupa i złamania miednicy. Tak wymieniać można długo, do tych i wielu innych wypadków przyczynił się duży ruch na szlaku – ale nie to, że turyści szli w dwóch kierunkach. Zresztą wypadki w Tatrach zdarzają się i wtedy, gdy trudno jeszcze mówić o tłoku na wysokogórskich trasach. Przecież teraz, na przełomie czerwca i lipca 2007 r., w ciągu dziewięciu dni zginęło trzech turystów, mimo iż w górach nie było wielu ludzi. Tylko ostatnia ofiara straciła życie w rejonie Orlej Perci – mężczyzna schodził z Koziego Wierchu do Pięciu Stawów i
stoczył się 40 m w dół, zresztą w łatwym terenie, gdzie zimą wprawniejsi turyści zjeżdżają na nartach. – To zdarzenie pokazuje, że w Tatrach zawsze trzeba uważać, bo niemal wszędzie może dojść do tragedii – mówi Adam Marasek.
Wiceszef TOPR i część ratowników popierają zgłoszony w ubiegłym roku pomysł zdjęcia łańcuchów z Orlej Perci i założenia w kilku miejscach stałych haków asekuracyjnych. Wtedy na Orlą Perć ruszaliby tylko wytrawni turyści, wyposażeni w uprząż, linę i umiejący się asekurować, mniej wprawni zaś musieliby wędrować w towarzystwie przewodników. Na pewno na Orlej Perci byłoby wtedy mniej ludzi – a więc i mniej wypadków.
Pomysł jest jednak kontrowersyjny, bo równie dobrze można postawić dokładnie odwrotną tezę – że gdy nie będzie sztucznych ubezpieczeń, to ludzie zaczną częściej spadać i liczba tragicznych wypadków wzrośnie. Na szczęście na razie nie trzeba sprawdzać w praktyce, który pogląd jest słuszny, bo usunięcie łańcuchów odłożono na bliżej nieokreśloną przyszłość.
Pod Zawratem sobie tuptam
Pewne jest natomiast, że w wyniku wprowadzenia ruchu jednokierunkowego znacznie zwiększy się ruch w rejonie Zawratu, na którym już teraz bywa ciasno i dochodzi do wypadków także z powodu tłoku czy strącania kamieni na niżej idących. Właśnie na Zawrat ruszą bowiem wszyscy ci, którzy wcześniej wybierali się w stronę Świnicy z innych szlaków wiodących na Orlą Perć (czyli z Koziego Wierchu i Koziej Przełęczy oraz z trzech wejść na Granaty). Takie wypadki jak śmierć turysty, który we wrześniu 1998 r. podchodząc na Zawrat poślizgnął się i poleciał 100 m w dół, czy jesienią 2003 r. upadek z wysokości 150 m mężczyzny schodzącego do Zawratu ze Świnicy, mogą więc niestety zdarzać się częściej. We wrześniu 2005 r. tylko w ciągu dwóch tygodni cztery osoby zostały tam ranne. Jak będzie teraz – zobaczymy po dłuższym okresie obowiązywania jednego kierunku ruchu. Oby do łask nie wrócił stary wierszyk (tzn. nie mały wierch, ale rymowanka), owoc tatrzańskiego czarnego humoru: „Pod Zawratem sobie tuptam, patrzę: trup tu,
patrzę: trup tam”.
Pamiętajmy o następstwach
– Na wysokogórskich trasach nie ma możliwości zapewnienia pełnego bezpieczeństwa osobom tam przebywającym – twierdzi, całkowicie słusznie, Michał Jagiełło, pisarz i ratownik, były naczelnik GOPR. Niezależnie od wszelkich rad i mniej lub bardziej banalnych apeli o uwagę i dobre przygotowanie do górskich wycieczek, Polacy w Tatrach zabijali się, zabijają i zabijać się będą. Może więc trzeba trochę makabry, by skłonić do ostrożności? Dziś, gdy tak dużą wagę przywiązuje się do atrakcyjnego wyglądu, warto chyba pamiętać, iż po górskim wypadku nie wygląda się estetycznie. „Spadła z wysokości ok. 200 m i poniosła śmierć na miejscu. Głowa strzaskana, ręce połamane, mózg i kawałki czaszki zalegały żleb na przestrzeni 30 m”. „Spadł z wysokości 80 m. Strzaskanie kręgosłupa, zmiażdżone ręce i nogi, głowa całkowicie oderwana”, „Po upadku ok. 120 m stromym, potrzaskanym żlebem, obrażenia zwłok młodej kobiety bardzo znaczne” – to autentyczne wpisy z księgi wypraw TOPR. Uważajmy więc!
Andrzej Dryszel