Jarosław Kaczyński kończy z polityką miłości
W sondażach najistotniejsze są tendencje. We wszystkich badaniach, realizowanych od wyborów 2007 roku, a także w najnowszym sondażu Wirtualnej Polski, widać kilka takich stałych tendencji.
09.04.2009 13:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pierwsza to wyjątkowo długo się utrzymujące bardzo wysokie poparcie dla partii rządzącej. Można już chyba mówić o fenomenie, który nie ma precedensu w historii III RP. Druga to niezdolność Prawa i Sprawiedliwości do uzyskania sondażowych korzyści, nawet w warunkach potęgującego się kryzysu. Jeśli nawet po stronie rządu i PO widać delikatną tendencję spadkową, to PiS nie jest w stanie na tym zyskać. Można z tego wysnuć wniosek, że nowa wizerunkowa strategia Prawa i Sprawiedliwości się nie sprawdziła, a w każdym razie nie sprawdziła się na razie. Zaś obserwując ostatnie wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego i pierwszoplanowych polityków jego partii, można zauważyć, że nowa polityka miłości nie jest już tak restrykcyjnie przestrzegana, jak w pierwszym okresie. Z czasem, w toku kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, zapewne rozmyje się kompletnie.
Tradycyjnie kiepskie oceny zbiera prezydent Kaczyński. Choć głowa państwa wyraźnie nabrała pewności siebie i od dawna nie zaliczyła ewidentnej wpadki, fatalny wizerunek, wypracowany podczas pierwszych kilkunastu miesięcy prezydentury wydaje się obciążeniem nie do przezwyciężenia.
Politycy PO mogą się cieszyć z dobrych notowań, ale nie mają powodu, aby spoczywać na laurach. Od dłuższego już czasu złe oceny rządu wyraźnie przeważają nad pozytywnymi. W ciągu ostatnich kilku miesięcy co prawda niezbyt się zmieniły, jednak delikatna tendencja spadkowa jest widoczna. Można założyć, że staną się jeszcze gorsze, jeżeli – jak to przewiduje coraz więcej ekspertów – apogeum kryzysu w Polsce nastąpi w okolicach maja i czerwca. Na razie zastanawia, że złe oceny rządu nie przekładają się na oceny premiera (wciąż przewaga ocen pozytywnych nad negatywnymi) ani tym bardziej na deklaracje poparcia dla partii – 40% dla PO do 19% dla PiS.
Działają tu zapewne dwa czynniki. Po pierwsze – wciąż skuteczne jest przypominanie rzekomych okropieństw z czasów rządu Prawa i Sprawiedliwości, wzmacniane przy okazji takich awantur jak najnowsza - o książkę Pawła Zyzaka o Lechu Wałęsie. Po drugie – Platformie udało się skutecznie ugruntować wśród wyborców schemat „dobry car i źli bojarzy”. Jeśli rząd z czymś nie daje sobie rady, to Polacy wciąż są skłonni uznawać, że winę za to ponoszą poszczególni ministrowie, nie zaś premier. Choć przecież to premier dobiera sobie współpracowników. Mimo to można się spodziewać, że w miarę pogarszania się sytuacji polskich rodzin, wzrostu bezrobocia i narastającej frustracji wyborcy będą coraz bardziej skłonni obarczać winą także szefa rządu.
Czerwcowe wybory do PE będą oczywiście pojedynkiem pomiędzy dwoma głównymi ugrupowaniami. Pozostałe są dla nich jedynie tłem. PO ma powody do optymizmu, skoro mimo kryzysu udaje jej się utrzymać stosunkowo wysokie poparcie. Tyle że – jak pokazały wybory z 2005 roku – sondaże to jedno, a głosowanie to drugie. Żeby odpowiedzieć ankieterowi, nie potrzeba się specjalnie wysilać. Żeby zagłosować – już tak. Bardziej zmobilizowany bywa na ogół elektorat opozycji, bo to on chce zmiany. Platforma będzie się więc starała przede wszystkim pobudzić swoich zwolenników i przekonać, że muszą pójść do urn, żeby nie powrócił „zły sen” z braćmi Kaczyńskimi w rolach głównych. Może mieć z tym problem, ponieważ w 2007 roku do wyborów poszło mnóstwo ludzi – zwłaszcza młodych – którzy głosowali tylko po to, aby utrzeć nosa PiS-owi i „strasznym bliźniakom”. Tym razem bliźniacy są w defensywie, więc motywacja do głosowania w ogóle – nie tylko głosowania akurat na PO – jest znacznie mniejsza.
Łukasz Warzecha, publicysta "Faktu", specjalnie dla Wirtualnej Polski