Janusz Cieszyński© Agencja Forum | MARCIN BANASZKIEWICZ / FotoNews / Forum

Janusz Cieszyński: Gdy pytałem lekarzy o sprzęt Izdebskiego, słyszałem: brać

Michał Wróblewski
17 września 2022

- Nie czułem ulgi po śmierci Andrzeja Izdebskiego - mówi minister ds. cyfryzacji Janusz Cieszyński. To właśnie on kupił od zmarłego handlarza bronią trefne respiratory, za co do dziś płaci polityczną cenę. Był już przesłuchiwany przez prokuraturę i NIK, a opozycja domaga się jego dymisji. Polityk nie wyklucza jednak startu w wyborach do Sejmu i zapewnia, że nie obawia się odpowiedzialności karnej.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski: Słyszałem, że szykuje się pan do wyborów.

Janusz Cieszyński, sekretarz stanu ds. cyfryzacji, były wiceminister zdrowia: Decyzje o tym, kto będzie kandydował w wyborach, będzie podejmowało kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości.

Najpierw musi być wola kandydata.

Bez wątpienia. Najważniejsze jest jednak takie ułożenie list przez kierownictwo partii, by zmaksymalizować szanse na zwycięstwo całej formacji.

Zgłasza się pan?

Znacznie ważniejszy, niż personalia, jest dobry wynik PiS. Dziś skupiam się na pracy nad cyfryzacją Polski, za to odpowiadam i w tej roli czuję się bardzo dobrze. Jeszcze przed końcem kadencji mam do zrealizowania projekty na miarę e-recepty, z której powodzenia jestem szczególnie dumny. E-płatności w urzędach, e-doręczenia, mObywatel równy plastikowym dokumentom - to są moje cele.

Zero ambicji politycznych, chęci sprawdzenia się w wyborczym boju? Nie wierzę.

Jeśli chodzi o wybory, to w poprzednich kampaniach PiS wspierałem kandydatów naszej formacji i robiłem wszystko, by przekonywać do głosowania na PiS. Myślę, że to obowiązek każdego polityka naszego ugrupowania.

Zapytam wprost: odmówiłby pan, gdyby dostał pan propozycję startu w wyborach parlamentarnych?

Mam taką zasadę, że jeśli pojawiają się jakieś wyzwania, można zrobić coś dobrego i konkretnego, to nie odmawiam. Jestem zadaniowcem i nie obawiam się nawet najbardziej wymagających wyzwań.

Przede wszystkim chcę dokończyć pracę nad projektami, dzięki którym Polacy będą mieli swoje państwo w telefonie komórkowym. Projekty cyfrowe, za które odpowiadam, Polacy doceniają niezależnie od poglądów politycznych.

Politycy opozycji twierdzą, że bardzo potrzebuje pan immunitetu. Dlatego chce pan zostać posłem.

Nie potrzebuję immunitetu, bo zawsze działam zgodnie z prawem. Zresztą sam prezes Kaczyński powiedział niedawno, że status immunitetu należy zmienić, że on nie może być narzędziem dla polityków tylko po to, by móc uchylać się od odpowiedzialności. Ja na pewno tego robić nie zamierzam.

***

Zbliża się koniec lata. W bardzo niejasnych okolicznościach zmarł w tym czasie handlarz bronią Andrzej Izdebski, od którego kupił pan ponad 1,2 tys. trefnych respiratorów za 200 mln zł. Nie zabierał pan wcześniej głosu w tej sprawie, chociaż sprawa rozgrzewała opinię publiczną. Dlaczego pan milczał?

Nie znałem i nie znam okoliczności śmierci pana Andrzeja Izdebskiego. Nigdy się tymi szczegółami nie interesowałem. Nie znałem tego człowieka przed tym, zanim został nam zarekomendowany.

Przedstawiono go jako wiarygodnego przedsiębiorcę [Izdebskiego rekomendowały służby specjalne - red.], który w trudnym czasie pandemii może dostarczyć respiratory. Potrzebowaliśmy ich bardzo, żeby ratować ludziom życie, a na świecie trwała walka państw o zakup każdej sztuki.

Janusz Cieszyński (z prawej) podczas posiedzenia sejmowej Komisji Zdrowia rozpatrującej poselski wniosek o wyrażenie wotum nieufności wobec ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego (z lewej). 2 czerwca 2020 roku
Janusz Cieszyński (z prawej) podczas posiedzenia sejmowej Komisji Zdrowia rozpatrującej poselski wniosek o wyrażenie wotum nieufności wobec ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego (z lewej). 2 czerwca 2020 roku © PAP | Mateusz Marek

Jak pan dowiedział się o tej zagadkowej śmierci?

O ile pamiętam, to informacja dotarła do mnie z mediów.

Jak pan zareagował?

Pan Izdebski był jednym z setek kontrahentów Ministerstwa Zdrowia, nie łączyła mnie z nim żadna więź. To ja zainicjowałem proces, którego efektem były sądowe nakazy zapłaty oraz egzekucje z majątku firmy pana Izdebskiego. Moja reakcja na jego śmierć była więc na miarę tych okoliczności.

Może to nieodpowiednie słowo, ale poczuł pan ulgę?

Nie czuję ulgi z powodu śmierci kogokolwiek. Zrozumiałem natomiast, że w naturalny sposób stanę się adresatem tego rodzaju pytań.

Czuł pan jakiekolwiek emocje?

Żadnych, bo od dłuższego czasu zajmuję się pracą w resorcie cyfryzacji i nie mam dostępu do szczegółów sprawy związanych z panem Andrzejem Izdebskim.

Poważni politycy związani z opozycją snuli teorie, że to polskie państwo mogło "dopaść" Andrzeja Izdebskiego. Zwłaszcza że zmarł w bardzo dziwnych, niejasnych okolicznościach. Niektórzy twierdzili, że to historia wręcz jak z filmu szpiegowskiego.

Kiedy o tej sprawie napisały media, przyszło mi do głowy, że będę właśnie o to pytany. Czasy sprzyjają niedorzecznym, spiskowym teoriom i ktoś oczekuje, że będę je komentować. Nie będę.

Kiedy ostatni raz rozmawiał pan z Izdebskim?

Nie utrzymywałem z nim kontaktu po tym, jak w sierpniu 2020 roku odszedłem z Ministerstwa Zdrowia.

Rozmawialiście kiedykolwiek w cztery oczy?

Nigdy. Zawsze w towarzystwie pracowników resortu. Dlatego wszystkie okoliczności tych spotkań są jasne.

Jakie były te ostatnie spotkania?

Ustalaliśmy kwestie związane ze zwrotem środków za respiratory, które do nas nie dotarły. Kiedy okazało się, że dostawy nie są realizowane zgodnie z harmonogramem, byliśmy w kontakcie z Andrzejem Izdebskim, po to, by tę transakcję do końca rozliczyć.

Izdebski dwa lata po pana odejściu z resortu zdrowia zmarł, respiratory przepadły, przepadły też pieniądze. Z wydanych prawie dwustu milionów złotych nie odzyskaliście państwo wciąż pięćdziesięciu. Izdebski nigdy nie wydawał się dla pana podejrzany? Był przecież handlarzem bronią, człowiekiem, który miał kontakty z albańska mafią. Nic nie wzbudziło pana wątpliwości?

Nie znałem przeszłości pana Izdebskiego. Dla mnie był człowiekiem z silnymi rekomendacjami, niejako gwarancjami instytucji, które go polecały. Wiedziałem jedynie, że realizował wcześniej dostawy dla spółek Skarbu Państwa. To były spółki, które na podstawie tzw. ustawy covidowej otrzymały decyzje zobowiązujące je do tego, by realizować na rzecz państwa zakupy środków ochronnych oraz aparatury medycznej. Dlatego Ministerstwo zdecydowało się na jego usługi.

Od kogo pan się dowiedział o Izdebskim? Kto go panu rekomendował?

Informację otrzymałem od jednej ze spółek, dla której zamówienia realizował pan Andrzej Izdebski. Miał też rekomendacje instytucji, które wspierają państwo w zapewnieniu bezpieczeństwa obywateli.

Chodzi o KGHM. A służby?

Tak, od jednej ze służb otrzymałem pozytywną rekomendację firmy pana Izdebskiego, czyli E&K.

Która to była służba?

Szczegółowe wyjaśnienia w tej sprawie złożyłem w Najwyższej Izbie Kontroli. Metody działania służb są z mocy prawa niejawne, więc nie mogę publicznie mówić o szczegółach.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W sprawie afery z respiratorami Najwyższa Izba Kontroli skierowała zawiadomienie do prokuratury dotyczące pana.

Wszyscy wiedzą, że NIK stał się narzędziem walki politycznej. Byłem już przesłuchiwany w prokuraturze. Nie mam nic do ukrycia, a te sprawy są dobrze udokumentowane.

Kontrolerzy NIK przypominają, że w marcu 2020 r. jako wiceminister zdrowia, zdecydował pan o wypłaceniu spółce KGHM ponad 3,5 mln zł za 30, dość prymitywnych, chińskich respiratorów JIXI-H-100A. Takie aparaty nie nadają się do intensywnej terapii, a w branży nazywane są "pompkami" i "pukawkami". Świadczyć ma o tym choćby ich cena: producent miał oferować je za 2,3 tys. dol., czyli niecałe 10 tys. zł. KGHM kupił je jednak za 119 tys. zł - a więc przepłacił. Pan później ten przepłacony sprzęt odkupił, choć aparaty nie miały paszportów technicznych i nie spełniały żadnych parametrów umożliwiających korzystanie z nich w polskich szpitalach.

NIK niestety nie przedstawia wszystkich okoliczności tej transakcji. KGHM został zobowiązany do tego, by realizować zakupy. I to na rynku, który w marcu 2020 roku, gdy na całym świecie zapanowała pandemia, był zupełnie inny niż ten znany wcześniej czy później. Podmioty, które takimi transakcjami wcześniej się nie zajmowały, ale prowadziły interesy poza Polską, zostały poproszone o to, by proces zakupów wesprzeć. Tak działo się na całym świecie.

Ja, podejmując decyzję o tym, by odkupić wymieniony przez pana sprzęt z KGHM, kierowałem się - zgodnie z decyzją wydaną spółce - tylko jedną kwestią: ile spółka za ten sprzęt zapłaciła. Otrzymaliśmy z KGHM komplet dokumentów finansowych, które jasno wskazywały, jakie koszty poniosła firma i Ministerstwo Zdrowia zapłaciło co do złotówki tyle, ile wyniosły koszty KGHM-u. Postąpiliśmy w pełni zgodnie z prawem.

Mateusz Morawiecki (pośrodku) i  Jacek Sasin (z lewej) i  prezes KGHM Polska Miedź Marcin Chludziński witają największy samolot świata, który przywiózł do Polski chińskie maseczki. Okazały się bezużyteczne. 14 kwietnia 2020 roku
Mateusz Morawiecki (pośrodku) i Jacek Sasin (z lewej) i prezes KGHM Polska Miedź Marcin Chludziński witają największy samolot świata, który przywiózł do Polski chińskie maseczki. Okazały się bezużyteczne. 14 kwietnia 2020 roku© PAP | Leszek Szymański

Według NIK mógł pan popełnić przestępstwo z art. 296 par. 3 kodeksu karnego. Mówi on o tym, że urzędnik, który "przez nadużycie udzielonych mu uprawnień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku wyrządza szkodę majątkową w wielkich rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10". Brzmi to bardzo poważnie.

Nie podejmowałem decyzji, kierując się tym, żeby KGHM mógł na tej transakcji zarobić. To był sprzęt zakupiony w związku z decyzją nakładającą obowiązek realizowania zakupów sprzętu do walki z pandemią. A ceny na rynku były zupełnie niestandardowe. Za sprzęt medyczny płaciło się wielokrotnie więcej niż wcześniej, robiły to wszystkie podmioty, od aptek po szpitale. Wielokrotne przebicie cen było normą w tamtym czasie. Takie same doświadczenia mają rządy i instytucje innych krajów.

Na wielu ludziach skala tego przebicia może robić wrażenie.

Dostawcy sprzętu mówili wtedy tak: płacicie tyle i tyle, i podejmujecie decyzje szybko albo towar znika z rynku. Tak to wtedy wyglądało. W tym przypadku zajmował się tym KGHM. A Ministerstwo Zdrowia po prostu zwróciło spółce koszty zakupionego przez nią sprzętu. Na podstawie faktur, które przedstawił KGHM.

Zarzuty NIK pozostają w mocy.

Absolutnie się z nimi nie zgadzam i wiem, że udowodnię swoją rację, jeśli sprawa trafi do sądu. Boleję, że NIK poza funkcją kontrolną wykonuje też funkcje polityczne. Niemniej przyjmuję tę rzeczywistość taką, jaka jest. W pandemii działaliśmy w wyjątkowych okolicznościach, pod presją czasu i zagrożenia ludzkiego życia. Dziś przychodzi nam żyć pod presją politycznego teatru i partykularnych politycznych interesów w ocenie tamtych zdarzeń.

Czy premier Mateusz Morawiecki miał kontrolę nad tym, jakie decyzje podejmowaliście w ministerstwie? Chodziło przecież o ogromne pieniądze.

Premier był w centrum wszystkich wydarzeń związanych z walką z pandemią, ale nie ingerował w szczegóły transakcji. Powtarzał, że mamy robić wszystko, co niezbędne, żeby ratować ludzkie życie. Taka wtedy była stawka.

Czy powołanie pana na stanowisko sekretarza stanu ds. cyfryzacji wskazuje, że premier Mateusz Morawiecki w pełni akceptuje pańskie wyjaśnienia?

To pytanie do premiera. Myślę, że nie dałem powodów do wątpienia w moją uczciwość.

Kto decydował o tym, jaki sprzęt kupić i w jakich ilościach?

Decyzję podejmowało ministerstwo na podstawie konsultacji z ekspertami. To eksperci, w tym konsultanci krajowi, wskazywali, jakiego rodzaju sprzęt jest potrzebny. Tak też było w przypadku respiratorów kupowanych od E&K. Kiedy zapytałem np. o 645 respiratorów firmy Bellavista, rekomendacja była jasna - brać.

I kupowaliście wszystko, jak leci? Bez weryfikacji jakości i analizowaniu ceny?

Praktycznie wszystkie państwa walczyły wówczas o szybki zakup sprzętu medycznego potrzebnego do walki z pandemią. Sprzęt błyskawicznie znikał z rynku. Decyzje trzeba było podejmować bardzo szybko. Nie dało się przeprowadzać tak szczegółowych analiz, jak przy zwykłym przetargu, bo oferty nie czekały na to, aż kupujący się namyśli. Wtedy decyzje zapadały z godziny na godzinę, bo tak kształtowała się dostępność sprzętu.

Nikt panu złej woli nie zarzuca. Raczej to, że pan - mówiąc kolokwialnie - nie ogarnął tematu. Wziął trefne respiratory i przepłacił.

Wszystkie działania podejmowaliśmy zgodnie z prawem. I w pełni transparentnie. Na moje polecenie na stronach resortu zdrowia zamieszczona została lista wszystkich transakcji, które zostały zrealizowane w związku z walką z pandemią. To najlepiej dowodzi, że nie mieliśmy nic do ukrycia.

Fakt, że podejmował pan decyzje zgodnie z prawem, nie wyklucza tego, że podejmował je pan błędnie.

Łatwo po fakcie formułować zarzuty i oceniać z dzisiejszej perspektywy to, co się wtedy działo. Robią to przedstawiciele opozycji. A ja pamiętam słowa lekarzy, którzy już po pierwszej fali pandemii pisali mi, że dzięki działaniom mojego zespołu dostali w tych trudnych czasach nieosiągalne wtedy rękawiczki, maseczki czy płyny do dezynfekcji.

Bardziej cenię sobie opinię tych, którzy widzieli tamte kłopoty z zaopatrzeniem na własne oczy. Było to możliwe, ponieważ uruchomiliśmy platformę cyfrową, za której pośrednictwem tysiące placówek ochrony zdrowia zamówiło niedostępne w hurtowniach środki ochrony.

Warto też pamiętać o tym, że w tamtym okresie pandemii Polska radziła sobie lepiej niż większość krajów europejskich. Także dzięki tym zakupom, które udało się zrealizować w całości.

Czego ma to dowodzić?

Tego, że warto patrzeć na całość. I pamiętać o wyjątkowych okolicznościach, w których to wszystko się działo.

Okoliczności nie mogą usprawiedliwiać każdej decyzji.

Spójrzmy też na to, co działo się w innych krajach. Transparency International podniosło w Wielkiej Brytanii wątpliwości wobec zakupów na kwotę 3,7 miliarda funtów. W Izraelu tamtejsze służby otrzymały od rządu zadanie zakupu respiratorów i w ramach tego "zamówienia" dotarło 10 procent z 1700 sztuk. 1,5 miliona maseczek, które kupiła Komisja Europejska, trzeba było spalić. Żadnemu krajowi nie udało się zrealizować wszystkiego tak, jak dzieje się to w normalnych warunkach.

Dla pana krytyków to żaden argument. Opozycja panu nie odpuszcza.

Robią to ci sami politycy, którzy w czasie pierwszej fali pandemii wysyłali interpelacje, w których domagali się szybkiego zakupu respiratorów. Nikt nie chciał szczędzić na to sił i środków.

Te środki to w pana przypadku wydanie 200 mln zł na trefne 1240 respiratorów od handlarza bronią. Ręka panu nie drgnęła, podpisując umowę na takie zamówienie?

Płaciliśmy tyle, ile dyktował rynek. Nie znam przypadku na świecie, by w tamtym czasie ktoś zawarł umowę na dostawę podobnej liczby respiratorów za cenę niższą od tej, którą zapłaciliśmy my. Po drugie, jeśli chodzi o firmę E&K, to otrzymałem informację, że nie powzięto informacji o nieprawidłowościach z udziałem firmy i osób ją reprezentujących.

Informację od służb?

Tak. Dostałem taką informację w momencie, gdy dla wszystkich było jasne, że dostarczenie tego sprzętu służy interesowi Polski i dobru pacjentów.

To był sprzęt, który posłowie opozycji nazwali "respiratorami-widmo".

Tylko że te respiratory realnie dotarły do Polski. Część trafiła do państwowych rezerw bezpośrednio, a kolejne 418 sztuk zostało zajęte przez komornika. Ten sprzęt istniał i dotarł do naszego kraju.

Część posiadała certyfikaty potrzebne do funkcjonowania na rynku europejskim, a część posiadała odpowiedniki z rynków zagranicznych. Przy czym w tamtym czasie obowiązywały przepisy tzw. ustawy covidowej, które pozwalały na dopuszczenie sprzętu z zagranicy poza normalnymi procedurami. To wszystko było w ustawach.

Konkretnie panie ministrze: z ilu respiratorów przejętych od handlarza mogli skorzystać polscy pacjenci? Ile okazało się trefnych?

Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że lepiej jest mieć sprzęt, który w danej chwili jest dostępny, niż żaden. Mroziły nas obrazy z Lombardii, gdzie tego sprzętu brakowało. A co do szczegółów, to według mojej wiedzy dostarczony sprzęt ma już formalne dopuszczenia i może być wykorzystany w szpitalach. Zresztą sama Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła, że część już tam trafiła.

Część, to znaczy ile? Ile respiratorów Izdebskiego okazało się trefnych, a z ilu korzystali polscy pacjenci?

Cały sprzęt został dostarczony do magazynów Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Każdy z respiratorów stanowiących rezerwę Agencji nadaje się do użycia i jest w pełni sprawny. Obecnie są w dyspozycji RARS i będą dostarczane do szpitali, jeśli tylko zajdzie potrzeba ich wykorzystania.

Zaufał pan człowiekowi, który handlował bronią i zajmował się montażem motolotni. A tak w ogóle to miał kontakty z włoską mafią i ciemne interesy na Bałkanach. Powtórzę pytanie: ręka panu nie drgnęła?

Nie mogłem zaufać panu Izdebskiemu, bo go nie znałem. Został zweryfikowany przez odpowiednie służby i jeżeli mamy mówić o zaufaniu, to tylko do organów państwa. Otrzymaliśmy solidne rekomendacje oraz wsparcie operacyjne w kontaktach z panem Izdebskim. To wszystko budowało przekonanie, że postępujemy właściwie, decydując się na współpracę z tą firmą.

To co pan właściwie wiedział?

W momencie, gdy podpisywałem umowę z firmą E&K, wiedziałem, że dostarcza ona sprzęt medyczny, a ze względu na rekomendacje, którymi dysponowała, może być traktowana jako solidny partner. Dodam, że w tygodniach poprzedzających podpisanie tej umowy firma zawierała takie umowy z innymi podmiotami. Nie mieliśmy żadnych informacji o problemach z realizacją tych zobowiązań.

Informacji pan nie miał, za to miał pan pecha.

Miałem sprawdzoną przez Departament Prawny Ministerstwa Zdrowia umowę. Miałem zweryfikowanego przez służby kontrahenta. Miałem informację o wcześniejszych zrealizowanych zamówieniach przez E&K na rzecz innych podmiotów państwowych. Dlatego zdecydowałem się podpisać umowę z panem Andrzejem Izdebskim. Przypominam też, że wszystko działo się w czasie, kiedy telewizje przypominały zdjęcia z Włoch, a pandemia paraliżowała świat.

Chce pan powiedzieć, że służby wpuściły pana na minę? Bo ja tak to czytam: służby zapewniły pana, że wszystko z Izdebskim jest w porządku, że jest czysty. A pan - niczym urzędnik porządnego państwa - tym służbom uwierzył. A służby się pomyliły. I pan ma kłopoty.

Myślę, że w służbach również doszło do pewnej refleksji.

Zapewne mówi pan o dymisji szefa Agencji Wywiadu Piotra Krawczyka. Po dwóch latach od wybuchu afery.

Nie potrafię skomentować szczegółów pracy służb. To są sprawy, które dzieją się za kulisami. Nie mam powodów podejrzewać, że ktoś celowo chciał, żebym podjął złą decyzję. Ocenę prac służb pozostawiam innym.

***

Wróćmy do oceny pańskich działań. I pańskiej odpowiedzialności. Podobno to pan miał stać za wprowadzeniem do specustawy covidowej, o której pan wspominał, zapisu zapewniającego bezkarność sprawcom przestępstw z art. 231 i 296 Kodeksu karnego. Chodziło w nich o nadużycie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego i wyrządzenie szkody majątkowej w obrocie gospodarczym. W normalnych warunkach za takie przestępstwa grozi do dziesięciu lat więzienia, ale specustawa mówi, że jeśli ktoś kupował sprzęt, by walczyć z epidemią, to z finansowej i karnej odpowiedzialności jest zwolniony. Zapytam więc wprost: to pan forsował zmianę prawa?

W tamtym czasie każdy w Ministerstwie Zdrowia pracował na 120 proc. swoich możliwości, a ja często pojawiałem się w mediach, aby przekazywać informacje i tłumaczyć trudne decyzje. Myślę, że to dlatego niektórym łatwo przychodzi utożsamianie mnie praktycznie ze wszystkimi wydarzeniami tamtych dni.

Przepisy, o których pan mówi, zostały przyjęte równocześnie w dwóch ustawach w ciągu jednego dnia posiedzenia Sejmu. Jedną z tych ustaw faktycznie prowadziłem ja, natomiast z drugą nie miałem nic wspólnego - obydwie były projektami rządowymi i zgoda co do tych zapisów była na poziomie Rady Ministrów.

Możliwe, że łączy się mnie z tą sprawą, bo tłumaczyłem politykom Platformy Obywatelskiej, jaki jest sens tych rozwiązań. Czyli ochrona urzędników służby cywilnej, którzy w stanie wyższej konieczności działali w dobrej wierze, dla ochrony zdrowia i życia Polaków.

Dlaczego zapewnialiście sobie bezkarność?

Tu nie chodzi o bezkarność. Niestety z ważnej sprawy zrobiono populistyczną rozgrywkę o rzekomej bezkarności. Przecież te przepisy niczego nie zmieniały w sytuacji prawnej osób, które działałyby w złej wierze! Taka osoba zostałaby bezwzględnie ukarana.

Chcieliśmy dostosować przepisy do sytuacji, w której całe państwo działało w ekstraordynaryjnych okolicznościach, spoza standardowego reżimu postępowania zostały wyjęte sytuacje związane z transakcjami realizowanymi w wyjątkowych okolicznościach. I to nie jest przepis mówiący o wyłączeniu z odpowiedzialności.

Ja to tłumaczyłem politykom PO i oni te wyjaśnienia przyjęli. Zobowiązałem się wtedy opublikować listę transakcji, których dokonało Ministerstwo Zdrowia i tak też się stało.

W art. 6 specustawy zapisano wprost, że "do zamówień na usługi lub dostawy niezbędne do przeciwdziałania COVID-19 nie stosuje się prawa zamówień publicznych". I co pan na to?

PO przyjmowała analogiczne rozwiązania w czasach budowy gazoportu. Podobne są w przepisach dotyczących usuwania skutków wojny w Ukrainie. Prawo zamówień publicznych jest skonstruowane w taki sposób, żeby zapewnić maksymalne bezpieczeństwo poprzez wprowadzenie szczegółowej procedury konkurencyjnego wyboru dostawcy.

To, co je charakteryzuje to przede wszystkim czas, który daje się wszystkim zainteresowanym na zapoznanie się z potrzebami zamawiającego i przygotowanie oferty. Czas, którego w tej sytuacji nie było.

Jeszcze raz zapytam: chciał pan sobie zapewnić bezkarność czy nie?

W żadnym wypadku. Jeśli ktoś udowodni mi, że próbowałem się na tych transakcjach wzbogacić, wziąłem łapówkę albo świadomie narażałem Skarb Państwa na szkodę, to poniosę odpowiedzialność karną. Tak są skonstruowane przepisy, o których mówimy. Ja wiem, że moim celem było zapewnienie bezpieczeństwa pacjentom, a moje działanie było zgodne z prawem, ale przede wszystkim uzasadnione okolicznościami. Jeśli będzie trzeba, to udowodnię to przed odpowiednimi instytucjami.

***

Nieżyjący handlarz bronią Andrzej Izdebski, sprzedając Ministerstwu Zdrowia respiratory, nie zapłacił ponad 9 mln zł podatku VAT, mimo że przy obrocie sprzętem medycznym obowiązuje stawka 8 proc. Dlaczego zatem resort mógł zapłacić fakturę z zerową stawką VAT? PO złożyła w tej sprawie kolejne zawiadomienie.

Jeszcze nim ta sprawa ujrzała światło dzienne, prosiłem o jej wyjaśnienie wewnątrz Ministerstwa Zdrowia. Jest stosowna korespondencja, która to potwierdza. Należy pamiętać, że to wystawiający fakturę odpowiada za poprawne określenie stawki VAT. To przedsiębiorca jest zobowiązany dokonać takiej weryfikacji. My otrzymaliśmy informację, że w związku z interpretacją przepisów covidowych, których dokonała firma E&K, ten sprzęt powinien być objęty taką stawką VAT, jaka była na wystawionych fakturach. Dlatego twierdzenie, że Ministerstwo Zdrowia naraziło Skarb Państwa na stratę, jest moim zdaniem bezzasadne.

Dlaczego umowy z Andrzejem Izdebskim nie przedstawił pan do zaopiniowania Prokuratorii Generalnej? To nie jest naruszenie ustawy?

Rzeczywistość pokazała, że ta umowa pozwoliła od ręki uzyskać sądowy nakaz zapłaty. Gdyby coś było z nią nie tak, nie byłoby to możliwe.

Pana były szef, prof. Łukasz Szumowski, obiecał, że "każda złotówka z transakcji z Andrzejem Izdebskim zostanie rozliczona". Gdzie są te pieniądze?

Kiedy odpowiadałem za te sprawy w Ministerstwie Zdrowia, udało się odebrać sprzęt o wartości prawie 9 mln euro. Firma E&K zwróciła ok. 14,2 mln euro. A po moim odejściu działania przecież nie ustały.

Wiemy, że budżet państwa nie odzyskał i już raczej nie odzyska 50 mln zł, bo Andrzej Izdebski zmarł. Mamy przejść nad tym do porządku dziennego?

Postępowanie egzekucyjne trwa i zostały ujawnione kolejne elementy majątku spółki E&K. Ponadto, kiedy jeszcze byłem w Ministerstwie Zdrowia, zadbałem o uzyskanie od spółki uznania długu, dzięki czemu sprawa przed sądem rozstrzygnęła się bez zwłoki. Stan na dziś jest taki, że większość zapłaconej kwoty została odzyskana. Myślę, że to nie koniec.

Pierwsze respiratory firma E&K miała dostarczyć w kwietniu 2020 roku, kolejne w maju, a do 30 czerwca 2020 - wszystkie 1,2 tys. W kwietniu Andrzej Izdebski nie dostarczył jednak ani jednego aparatu. W maju też nie. A pan podpisał w imieniu Ministerstwa Zdrowia trzy dokumenty o częściowym odstąpieniu od umowy. Izdebski zwrócił 14,2 mln euro, czyli 40,5 proc. zaliczki. Powinien był jednak zwrócić drugie tyle, bo do 30 czerwca, kiedy umowa wygasała, dostarczył tylko 200 maszyn. Jak pan to wyjaśni?

Do tej umowy były trzy umowy wykonawcze na każdy z tych miesięcy. Kiedy widzieliśmy, że sprzęt nie został dostarczony, my te umowy sukcesywnie wypowiadaliśmy. Respiratory dotarły do Polski na początku lipca 2020 roku.

W sumie 200 respiratorów?

Tak.

10 lipca 2020 roku napisał pan do Prokuratorii Generalnej wniosek o to, by wystąpiła do sądu o zwrot reszty pieniędzy z zaliczki na respiratory. 14 lipca Prokuratoria poinformowała, że pozew jest już gotowy. A 27 lipca pan miał wycofać jednak swój wniosek. I stwierdzić, że sam dogada się z Andrzejem Izdebskim. Potwierdza pan to?

To nieprawda, że zamierzałem dogadywać się z panem Izdebskim. Decyzję podjęliśmy pod wpływem dodatkowych informacji, które trafiły do Ministerstwa Zdrowia. Są one objęte ochroną informacji niejawnych, ale wszystko jest w dokumentach, do których uprawnione osoby mogą uzyskać dostęp.

Równocześnie za poradą Prokuratorii uzyskaliśmy E&K dokument potwierdzający uznanie długu. Ten dokument sprawił, że wtedy, kiedy firma nie dotrzymała październikowego terminu na zwrot pieniędzy, nastąpiło błyskawiczne skierowanie sprawy do sądu. I praktycznie natychmiastowe zatwierdzenie wszystkich roszczeń Ministerstwa Zdrowia.

Posłowie opozycji zarzucają panu, że zawierane umowy były wadliwe.

Na podstawie umowy udało się błyskawicznie uzyskać sądowy nakaz zapłaty, czyli coś, co było później podstawą do tego, że komornik najpierw uzyskał 24,5 mln zł, a później skutecznie zajął 418 respiratorów. Chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że kwota, o którą pomniejszono zobowiązania E&K, była liczona według wartości na moment zajęcia tego sprzętu w 2021 roku.

Czyli 30 tysięcy złotych, a nie 27 700 euro, przy której zawierana była umowa. Co pokazuje, że ceny w międzyczasie spadły, a rynek się unormował. Sprzęt był znowu dostępny. Natomiast gdyby patrzeć na to przez pryzmat kwot, za które mieliśmy za sprzęt zapłacić w pierwszej połowie 2020 roku, to ta kwota byłaby wielokrotnie wyższa.

Ma pan poczucie, że ta sprawa będzie panu towarzyszyła do końca politycznej kariery? Że zawsze będzie pan "tym gościem od respiratorów"? I że pana już na zawsze to obciąży?

Jestem przekonany, że od samego początku postępowałem w uczciwy i transparentny sposób. Myślę, ze każdy, kto chce sobie realnie wyrobić zdanie na ten temat, może to zrobić.

Być może będzie tak, jak pan mówi, chociaż widzę, że ludzie najbardziej mnie kojarzą z e-receptą, a więc rozwiązaniem, za którego wprowadzenie odpowiadałem. Przede mną wiele projektów technologicznych, które także sprawią, że życie w Polsce stanie się prostsze. Jestem na początku politycznej drogi.

Jest za wcześnie na "na zawsze".

Rozmawiał Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
afera respiratorowaŁukasz Szumowskijanusz cieszyński
Komentarze (446)