"Instrukcja" aborcji. Minister Kotula złamała prawo?
W sieci burza po wpisie minister ds. równości. Katarzyna Kotula zamieściła w mediach społecznościowych "instrukcję przerwania ciąży". Skomentowali to nie tylko internauci, ale i sama minister zdrowia. Zapytaliśmy prawników, czy taki wpis to łamanie prawa.
Minister ds. równości Katarzyna Kotula opublikowała wpis, który wywołał lawinę komentarzy. "Bezpieczny zestaw do aborcji zamówisz na womenhelp.org. 1.Tabletkę mifepristonu połykasz, popijając wodą. 2. Czekasz 24 godziny. 3. Po upływie 24h przyjmujesz 4 tabletki mizoprostolu. Mizoprostol aplikujesz pomiędzy policzek i dziąsło (po dwie tabletki z każdej strony). 4. W jamie policzkowej trzymasz mizoprostol przez 30 minut, potem połykasz to, co z niego zostało. Jeśli potrzebujesz wsparcia zadzwoń na nr #aborcjabezgranic 222 922 597, 7 dni w tygodniu, 8-20" - napisała na platformie X (dawniej Twitter) Kotula.
Do wpisu szybko odniosła się minister zdrowia Izabela Leszczyna. O ile przyznała, że rozumie determinację Kotuli, to zaznaczyła, że "sama by pewnie takiego tweeta nie zamieściła". Jak podkreśliła, zgodnie z prawem aborcja w Polsce jest wciąż nielegalna z wyjątkiem dwóch przypadków, które zostały pozostawione w ustawie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kotula złamała prawo? "Kontekst nie pozwala"
Zdaniem adwokata Dominika Jędrzejko, nie można mówić wprost o łamaniu prawa, ponieważ wpis minister Kotuli nie jest typową promocją.
- Moim zdaniem nie można uznać tego za reklamę produktu leczniczego. Byłbym ostrożny z przypisywaniem takiej formie wystąpienia kontekstu reklamowego - podkreśla ekspert.
Według adwokata, to właśnie kontekst nie pozwala na bezpośrednie stosowanie przepisów.
Ekspert zwraca uwagę, że warto zastanowić się, czy beneficjent, czyli producent danego preparatu, uznałby to za działanie w jego interesie. - Przecież gdyby został wezwany do złożenia wyjaśnień, np. przez Inspektorat Farmaceutyczny, odciąłby się od wpisu pani minister - zauważa Jędrzejko.
- Tego typu wystąpienia nie można uznać za autoryzowane przez konkretny podmiot leczniczy, a nawet za to, że miał na to wpływ. To trochę tak, jak instagramerka powie o tym, że jakiś produkt na coś pomógł, mimo że w rzeczywistości ma np. inne zastosowanie - dodaje adwokat.
Eksperci z apelem do polityków
Z kolei radca prawny Dobrawa Biadun zwraca uwagę na jeszcze inny problem. Jej zdaniem, podstawowe pytanie brzmi: co to za produkt, czy jest w Polsce dostępny, a jeśli nie, to dlaczego.
- Odwiedziłam podlinkowaną przez panią minister stronę. Czytając opis produktu, wnioskujemy, że jest to lek. Kwestie leków są regulowane prawem farmaceutycznym z unijnymi dyrektywami, a one są bardzo restrykcyjne - przypomina Biadun.
I ostrzega: - Pamiętajmy, że wszystkie leki mają działania uboczne, muszą być brane pod obserwacją. Wchodząc na tę stronę, nie mamy pojęcia, z czym dokładnie mamy do czynienia. Z dużą dozą ostrożności podchodziłabym do rekomendacji osób publicznych, zwłaszcza, gdy nie wykonuje ona zawodu medycznego.
Jak jednak podkreśla ekspertka, sam taki wpis łamaniem prawa nie jest. - Natomiast gdybym była potencjalną pacjentką, zasugerowała się wpisem, zażyła lek, a potem pojawiłyby się komplikacje, to mogłabym wystąpić na drodze cywilnoprawnej przeciwko osobie, która takie rozwiązanie poleciła - wyjaśnia.
Biadun ma też sugestię do polityków. - Rekomendowałabym, żeby osoby publiczne kierowały kobiety do organizacji, w których pracują lekarze, psycholodzy. Żeby kobiety były w stanie otrzymać pełną, kompleksową opiekę i wsparcie.
Katarzyna Staszko, dziennikarka Wirtualnej Polski