PublicystykaIle potrwa dobra passa rządu? Prof. Stanisław Gomułka przewiduje dla Polski wariant pesymistyczny

Ile potrwa dobra passa rządu? Prof. Stanisław Gomułka przewiduje dla Polski wariant pesymistyczny

W tej chwili największym problemem dla gospodarki jest obniżenie wieku emerytalnego oraz wzrost ryzyka inwestycyjnego. Skutkami będzie wzrost ryzyka niestabilności finansów publicznych oraz silne spowolnienie wzrostu gospodarczego - mówi w rozmowie z Ewą Koszowską prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC i członek krajowy PAN.

Ile potrwa dobra passa rządu? Prof. Stanisław Gomułka przewiduje dla Polski wariant pesymistyczny
Źródło zdjęć: © East News | Krystian Dobuszynski/REPORTER
Ewa Koszowska

28.12.2017 | aktual.: 28.12.2017 17:30

Ewa Koszowska: PiS ma rację twierdząc, że dawno u nas nie było tak dobrze?

Prof. Stanisław Gomułka: Na pewno w tym roku było lepiej niż w ubiegłym. W 2016 roku mieliśmy wzrost PKB tylko o 2,7 proc., jeden z niższych w okresie transformacji.

Czym to było spowodowane?

Bardzo silnym spadkiem inwestycji publicznych, o ponad 30 proc. Oczekiwaliśmy odbicia w tych inwestycjach w tym roku i zdaje się, że ono miało miejsce, choć być może - nie mamy jeszcze pełnych danych - w stopniu mniejszym, niż można było oczekiwać.

W każdym razie, jeśli chodzi o ocenę roku, to należy ją brać pod uwagę właśnie w towarzystwie tego, co się działo w ubiegłym roku. Jednym słowem, chodzi raczej o ocenę dwuletnią albo średnioroczną w okresie dwuletnim. Jeżeli to weźmiemy pod uwagę, to wygląda na to, że średnie tempo wzrostu PKB w tym dwuleciu to około 3,5 proc. I to jest z grubsza takie tempo, jakie było w ostatnich kilkunastu latach. Nie jest więc prawdą, że dawno nie było tak dobrze.

To w czym w takim razie tkwi fenomen PiS-u i jego ogromne poparcie w sondażach?

Tego nie wiem. Zależność między poparciem elektoratu a wzrostem gospodarczym w Polsce, nie jest bardzo silna.

Z sondażu przeprowadzonego dla Wirtualnej Polski wynika, że aż 46 proc. Polaków jest zadowolonych z kondycji gospodarczej Polski.

Dwa lata temu Polacy też mówili, że ich własna sytuacja jest całkiem dobra. Nie było jakiegoś niezadowolenia z niej dla 70, 80 proc. gospodarstw domowych, czyli określali własny status nawet lepiej niż sytuację Polski.

Niech pani zauważy, że AWS doszedł do władzy w roku 1998, pomimo całkiem dobrego wzrostu gospodarczego w latach poprzednich. W roku 2005 SLD straciło władzę. Mówiono, że afera Rywina miała na to wpływ, ale nie słaby wzrost gospodarczy, bo takiego nie było. Pierwszy rząd Tuska zrobił zapewne dobre wrażenie na Polakach uniknięciem recesji w latach światowego kryzysu 2008-2009. Ale w okresie drugiego rządu Tuska mieliśmy przejęcie przez ZUS kapitału nagromadzonego w OFE, uważanego przez 16 milionów składkowiczów za ich własny, oraz językowo szokujące rozmowy ministrów, nagrane w restauracji "Sowa i Przyjaciele" i później przez lata szeroko rozpowszechniane .

Czy wpływ na to zadowolenie ma program 500+?

To wysokie zadowolenie z własnej sytuacji mieliśmy już od szeregu lat. Ale program 500+ mógł zmniejszyć obawy związane z PiS-em. Obecna szefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer uważa, że byłoby nie fair w stosunku do elektoratu uważać, że został przekupiony.

Na pewno zaważyły okoliczności związane z ordynacją wyborczą. Poparcie dla PiS-u w dniu wyborów nie było przecież w takiej skali, w jakiej jest wynik w postaci większości parlamentarnej. Na PiS, a dokładniej na koalicję Zjednoczonej Prawicy, głosowało ok. 37 proc. Polaków, a w Sejmie mamy trochę ponad 50 proc. posłów tej partii. SLD stworzyło koalicję, więc próg wyborczy został podniesiony. Oni na tym stracili blisko 8 proc. głosujących, a zyskała głównie największa partia - PiS.

Dlaczego teraz poparcie jest tak duże, jest dla mnie zagadką. Nie jest wykluczone, że to się wiąże z tym, że elektorat nie oczekiwał znacznego wzrostu płac, zerowej inflacji i bardzo niskiego bezrobocia.

W okresie kampanii wyborczej ekonomiści zwracali uwagę na możliwość kryzysu w finansach publicznych...

Do tego kryzysu jednak nie doszło. Ale elektorat może nie wiedzieć, że były trzy nadzwyczajne dochody: dwa to były przekazy z NBP, a trzeci to była sprzedaż uprawnień do drugiego pasma częstotliwości (przetarg LTE). W sumie to było ponad 25 mld złotych, wystarczyło na program 500+ na cały rok.

Poza tym PiS się wycofał z dwóch bardzo ważnych rzeczy z punktu widzenia finansów publicznych, chociaż niekoniecznie z punktu widzenia poparcia elektoratu.

Czyli?

Jedna rzecz to wycofanie się z przewalutowania kredytów bankowych frankowiczów. Ale ona dotyczyła tylko ok. 0,5 mln gospodarstw domowych. I to raczej tych bogatszych, nie tych, które są twardym elektoratem PiS-u.

Druga sprawa, to wycofanie się z podniesienia kwoty wolnej od podatku PIT dla wszystkich o 5000 zł. Z tym, że też dotyczyło to przede wszystkim ludzi bogatszych. Te dwa wycofania wyeliminowały ryzyko kryzysu w finansach publicznych, do którego by prawdopodobnie doszło, gdyby nie uchylenie się od spełnienia tych obietnic przez PiS.

Modyfikacja obietnic wyborczych przez PiS to był dobry krok?

Z punktu widzenia stabilności finansów publicznych to była bardzo znacząca korekta w dobrym kierunku. Przesunięcie o dwa lata wprowadzenia niższego wieku emerytalnego było także dobrym krokiem. To były sensowne reakcje nowych władz, które bardzo poważnie potraktowały analizy wskazujące na ryzyka związane z programem wyborczym.

Czyli gospodarka rośnie w tempie ponad 4 proc., bezrobocie spada, w budżecie mamy nadwyżkę...

Ale dobrze jest zauważyć, że w pierwszym roku rządów PiS mieliśmy wzrost PKB tylko o 2,7 proc. A bezrobocie spada od wielu lat. Teraz spadło już do takiego poziomu, który zagraża gospodarce. Dlatego, że ogranicza wzrost zatrudnienia, więc także PKB, oraz powoduje silny wzrost presji płacowej - co akurat dla elektoratu może być OK na dzień dzisiejszy, ale za rok, dwa czy trzy będzie generować problemy.

Dlaczego?

Bo może się pojawić stosunkowo silna presja inflacyjna. W ostatnich latach mieliśmy nawet do czynienia z deflacją. Ceny spadały. A teraz zaczynają rosnąć. Jeszcze nie rosną w jakiś bardzo niepokojący ekonomistów sposób, ale pewnie dla gospodarstw domowych to wkrótce może być problem. Bo wzrost dotyczy wielu artykułów spożywczych. I to już zaczyna być zauważalne.

Obraz
© WP.PL/Na zdjęciu: Ceny spadały, a teraz zaczynają rosnąć

Poza tym pojawiają się trudności ze znalezieniem pracowników. Przedsiębiorstwa mają z tym już teraz duży problem, który w roku 2018 silnie wzrośnie, bo weszła w życie ustawa o obniżeniu wieku emerytalnego. I podaż pracy już w pierwszym roku działania tej ustawy spadnie o ok. 400 tysięcy. Ponadto wchodzimy w okres dużego i długotrwałego niżu demograficznego. To w sumie oznacza bardzo poważny spadek podaży pracy.

Pytanie, co dalej?

Obniżenie wieku emerytalnego będzie miało też wpływ negatywny na finanse publiczne i tempo wzrostu gospodarczego. Po tym jednym roku bardzo dobrym, ale - jak podkreślam - następującym po takim dosyć umiarkowanym roku poprzednim, nasuwa się pytanie o tempo wzrostu w najbliższych latach

Ekonomiści - ja w szczególności - wskazują na możliwość spowolnienia wzrostu w najbliższych latach. Tyle tylko, że to spowolnienie nie powinno być gwałtowne. Nie oczekuję też jakiegoś dużego kryzysu w finansach publicznych.

Obecna dobra koniunktura w kraju jest bowiem związana w znacznym stopniu z tym, że mamy bardzo dobrą koniunkturę w Europie Zachodniej, w szczególności w Niemczech. Eksport nam rośnie bardzo szybko. To powoduje, że kurs złotego się umacnia. A wraz z umocnieniem kursu dług publiczny nie rośnie tak, jakby mógł rosnąć. To jest akurat związane nie z tym, co się dzieje w Polsce, tylko z tym, co z natury rzeczy przejściowo dzieje się poza granicami naszego kraju.

Ale to się też wkrótce może zmienić. Komisja Europejska uruchomiła artykuł 7 wobec Polski. Prezydent Duda zapowiedział podpisanie ustaw sądowych. Jaki wpływ na gospodarkę będą miały relacje Polski z Unią Europejską?

Musimy być ostrożni w tych ocenach, ponieważ procedura dyscyplinowania Polski przez Komisję Europejską jest dopiero na bardzo początkowym etapie. W tej chwili Komisji chodzi o to, żeby władze polityczne UE, to znaczy Rada Europejska i Parlament Europejski uznały, że istotnie mamy do czynienia w Polsce z ryzykiem spadku praworządności do poziomu nie do zaakceptowania w UE. Na początkowym etapie KE daje nam trzy miesiące czasu na refleksję, na wycofanie się polskiego rządu z pewnych budzących niepokój decyzji. Jest mało prawdopodobne, że to nastąpi. W związku z tym należy oczekiwać, że będziemy istotnie mieć do czynienia ze wzrostem presji ze strony KE i z otwartym konfliktem między większością państw UE a Polską.

Czy to niepokoi przedsiębiorców?

Oczywiście tak, zarówno polskich, jak i zagranicznych. Ale na razie oczekiwania są takie, że to nie będzie miało w najbliższych kilku latach dużych negatywnych skutków finansowych dla Polski. Będzie oznaczało spadek znaczenia politycznego Polski w UE. Ale koszty dla gospodarki przez najbliższy rok, dwa, trzy będą raczej umiarkowane.

Większe problemy zaczną się dopiero później, po przyjęciu nowej perspektywy budżetowej. Bo generalnie z uwagi na Brexit pieniędzy będzie mniej, a po drugie i tak nie otrzymalibyśmy i tak tak wiele środków z Unii jak dotąd. Ale Polska nie otrzyma tak dużo także z tego powodu, że będzie w konflikcie dotyczącym praworządności. W związku z tym, ze strony krajów, które są płatnikami netto, jak Niemcy czy Francja, nie będzie entuzjazmu do tego, żeby dbać o podtrzymanie dotychczasowego dofinansowania rozwoju gospodarczego Polski ze strony Unii.

Jakie są największe minusy ostatnich dwóch lat rządów PiS?

W tej chwili największym problemem dla gospodarki jest obniżenie wieku emerytalnego oraz wzrost ryzyka inwestycyjnego. Skutkami będzie wzrost ryzyka niestabilności finansów publicznych oraz silne spowolnienie wzrostu gospodarczego.

Czy sprawę podtrzymania podaży pracy załatwiłoby sprowadzenie siły roboczej z zagranicy?

W tej chwili j pracuje już u nas około milion obywateli innych krajów. Negatywne skutki obniżenia wieku emerytalnego są liczone nawet gdzieś w granicach od 700 tysięcy do miliona osób. Gdyby więc pojawił się dodatkowy milion Ukraińców i innych obcokrajowców, to rzeczywiście negatywne skutki dla gospodarki tego obniżenia byłyby stosunkowo niewielkie. Ale wydaje mi się, że nie można zakładać, że przyjedzie tutaj kolejny milion Ukraińców.. W tej chwili na Ukrainie już mówią, że brakuje im wielu specjalistów dlatego, że pracują w Polsce. Podobnie zresztą jak w Polsce brakuje wielu specjalistów, bo wyjechali do Wielkiej Brytanii i do innych krajów.

Obraz
© Agencja Gazeta/Na zdjęciu: Ukraińcy ostoją gospodarki Polski? | Grazyna Marks

Spowalnianie tempa wzrostu PKB przy obecnej polityce gospodarczej wydaje mi się być raczej nieuniknione. Sukcesem będzie, jeśli nie będzie to spowalnianie gwałtowne. Średnie tempo wzrostu przez ostatnie około 15 lat to 3,5 proc. rocznie.

W tej chwili proponuję założyć, że w najbliższych 5-7 lat tempo wzrostu PKB spadnie do około -2,5 proc, a póżniej nawet do około 2 proc. Będzie to więc tempo niewiele wyższe od tempa wzrostu w Europie Zachodniej.

Co by to oznaczało?

Że wchodzimy w tzw. pułapkę średniego rozwoju. To znaczy, że nie będzie dalszego, znacznego zmniejszania luki dochodowej i cywilizacyjnej między Polską a Europą Zachodnią. Obecna polityka rządu powoduje, że ta perspektywa wyhamowania procesu eliminacji luki dochodowej Polski wobec Niemiec i innych krajów Europy zachodniej i północnej się urealnia.

Zresztą sam prezes PiS niemal rok temu na wykładzie w Toruniu powiedział, że dla niego tempo wzrostu niższe nawet o 1 punkt procentowy byłoby "akceptowalną ceną za przeforsowanie mojej wizji Polski". Ta wypowiedź świadczy o dużym realiźmie ze strony Jarosława Kaczyńskiego, którego nie widzę w wypowiedziach poprzedniej pani premier Beaty Szydło i obecnego premiera Mateusza Morawieckiego. Ale Kaczyński od czasu do czasu lubi mówić wprost.

Właśnie z takim spadkiem tempa wzrostu w najbliższych latach należy się liczyć?

Tak, nie z tempem 3,5 proc, tylko 2,5 proc. To obniżanie może nie być gwałtowne. Ale ono może się nasilić właśnie w rezultacie konfliktu na tle praworządności w Polsce. Bo dotąd jednak przedsiębiorcy, zarówno zagraniczni jak i polscy, zakładali, że nie będzie tak radykalnego spadku zaufania do polskiego wymiaru sprawiedliwości, z jakim teraz być może należy się liczyć. Jeżeli więc te negatywne oceny zaczną się potwierdzać, to przedsiębiorcy muszą je brać pod uwagę. To będzie oznaczało znaczący wzrost ryzyka inwestycyjnego, w rezultacie utrzymanie się inwestycji w relacji do dochodu narodowego na poziomie niższym nawet niż teraz.

I tutaj mamy drugi, obok podaży siły roboczej, kluczowy czynnik decydujący o wzroście gospodarczym. Słusznie obecny premier Morawiecki, dawniej wicepremier i minister finansów, w swojej tzw. Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, zaproponowanej 1,5 roku temu, zwracał uwagę na potrzebę znacznego podniesienia udziału inwestycji w dochodzie narodowym. Mówił w nim o potrzebie wzrostu tego udziału do 25 proc. A teraz zamiast wzrostu do ponad 20 proc., mamy spadek do ok. 17 proc. A ten poziom, nawet niższy, może się utrzymać. Z inwestycjami w Polsce związane jest nie tylko tworzenie miejsc pracy.

A co jeszcze?

Dopływ nowych produktów i nowych technologii ich wytwarzania. To są tzw. zmiany jakościowe w gospodarce. One decydują o tempie wzrostu wydajności pracy, czyli tempie wzrostu PKB na godzinę pracy. Im niższy więc udział inwestycji w dochodzie narodowym, tym mniejszy dopływ technologii, więc także niższe tempo wzrostu wydajności pracy. A jeżeli będziemy mieć niższe tempo wzrostu zatrudnienia i niższe tempo wzrostu wydajności pracy, to musi być też niższe tempo wzrostu PKB.

Strategia gospodarcza obecnego rządu zmniejszyła co prawda ryzyko wielkiej niestabilności kryzysu, takiego jak w Grecji. Ale z drugiej strony zwiększyła, i nadal zwiększa, prawdopodobieństwo zatrzymania się procesu doganiania Europy Zachodniej na poziomie niewiele wyższym niż obecny.

Czy zmiana na fotelu premiera przyniesie jakieś korzyści? Według ekspertów to Mateusz Morawiecki miał być gwarantem rozsądnej polityki ekonomicznej PiS.

Muszę powiedzieć, że miałem duży problem słuchając expose pana premiera. Bo to, co było uderzające w tym wystąpieniu, to niemal całkowity brak sformułowania celów na najbliższe dwa lata. W związku z tym nie mówiło się w ogóle, jak te cele osiągnąć. Tam mówiło się dużo o problemach Polski, ewentualnie o długofalowych celach rządu, takich na najbliższe 10, 15 lat. Było to dla mnie zaskoczeniem. To w ogóle nie było programowe wystąpienie premiera, tylko ideologiczno-polityczne wystąpienie wizjonera.

Pracowałem wiele lat w Wielkiej Brytanii, gdzie każdy nowy premier, nowy rząd koncentrował się na tym, co zamierza zrobić w ciągu najbliższych kilku lat. Była i jest w takich wystąpieniach typu expose totalna koncentracja na celach i na tym, w jaki sposób chce się te cele osiągnąć. Zwykle jest też próba pokazania, że to, co się proponuje w charakterze konkretnych polityk albo metod, rzeczywiście będzie w stanie postawione cele osiągnąć. To jest normalna procedura w krajach rozwiniętych. Natomiast to, co zrobił pan Morawiecki w swoim expose, to jest kompletne odejście od tego sposobu prezentacji rządowego programu.

To oznacza, że premier Morawickie nie ma programu, czy też może nie miał czasu, żeby się przygotować do expose?

Wystąpienie trwało ponad godzinę, więc to nie kwestia braku czasu. Muszę przyjąć, że z jakichś ważnych powodów politycznych, Morawiecki nie przedstawił celowo ani programu dotyczącego gospodarki, ani programu dotyczącego relacji między Polską a Unią Europejską. To tym dziwniejsze, że przecież ten premier pojawił się jakoby głównie dlatego, że według pana Kaczyńskiego i jego rzecznika, miał ułatwić złagodzenie konfliktów między Polską a UE oraz uwiarygodnić Polskę w oczach inwestorów krajowych i zagranicznych.

Czyli Morawiecki występował w roli kogoś, kto ma pomysł na to, jak podtrzymać szybki wzrost gospodarczy i jak usunąć problemy w relacjach Polski z Unią. Tymczasem w obu tych obszarach nie usłyszeliśmy niczego nowego. Być może pan Morawiecki był na straconej pozycji w realizacji powierzonego mu zadania.

Dlaczego?

Ponieważ nie mógł przecież dystansować się wobec tych wszystkich ustaw, które są kwestionowane przez Unię. A w dodatku jeszcze wiedział, że za chwilę dwie kolejne ustawy będą wprowadzone w życie. I to się stało z chwilą podjęcia decyzji przez pana prezydenta, że zaakceptuje te ustawy. Mamy więc nie zmniejszenie, tylko wzrost pola konfliktu. Mateusz Morawiecki nie był w stanie dotąd, i nie jest w stanie teraz, czegoś tu zrobić, bo decydentem głównym w tych sprawach jest kto inny.

Szef Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński?

W końcu to on decyduje o tym, jak głosuje większość parlamentarna. Tu chodzi o ustawy, chodzi o bardzo istotne rzeczy. Pan Morawiecki poparł te ustawy, a tym samym automatycznie powiedział, że nie jest w stanie się tym zmniejszaniem pola konfliktu z UE oraz w Polsce zajmować. Ani nie chce, ani nie może. To co może i ewidentnie do czego jest zdolny, to zmiana stylu na mniej konfrontacyjny.

Obraz
© East News/Na zdjęciu: głównym decydentem jest Kaczyński

A jeżeli chodzi o sprawy gospodarcze, to w ogóle nie usłyszeliśmy niczego: jak podnosić oszczędności gospodarstw domowych, jak zmniejszać deficyt budżetowy, jak zmniejszać ryzyko inwestycyjne, kiedy wchodzić do strefy euro, jak prywatyzować sektor energetyczny i węglowy, jak zachęcać kapitał zagraniczny. Wręcz przeciwnie, raczej mówi, że rola kapitału zagranicznego w Polsce była dotąd zbyt duża, upolitycznienie sądownictwa nie jest problemem, dalszej prywatyzacji nie będzie. To filozofia, z którą mieliśmy do czynienia w okresie kampanii wyborczej. Mieliśmy odejście od tej filozofii przez Morawieckiego tylko przy okazji komentowania różnych ważnych inwestycji zagranicznych w Polsce.

Co się stanie, jeżeli ta rola inwestycji zagranicznych będzie zmniejszana?

Ponieważ będzie maleć także rola UE w finansowaniu rozwoju gospodarczego Polski, więc w takim wypadku Morawiecki powinien się skupić nad tym, jak zwiększyć oszczędności krajowe, jak zwiększyć inwestycje krajowych przedsiębiorców. Ale to zwiększanie oszczędności i inwestycji krajowych musiałoby być na bardzo dużą skalę. Morawiecki wyraźnie o tym powinien powiedzieć i wskazać na to, czy ma jakiś sposób, jak zwiększać inwestycje i oszczędności krajowe. W expose ta kwestia nie istniała.

A ze strony polskich przedsiębiorców też mamy wątpliwości, czy nie mamy do czynienia ze wzrostem ryzyka inwestycyjnego, w związku z tymi ustawami, jakie wprowadził minister Zbigniew Ziobro. Premier Morawiecki być może zdaje sobie sprawę z ryzyk związanych ze spadkiem praworządności w Polsce, ale nie jest w stanie o tym mówić, ponieważ to by było sprzeczne z ogólną strategią PiS-u w obszarze praworządności. Stąd twierdzenie jego i prezydenta Dudy, że rząd działa na rzecz zwiększenia praworządności w Polsce.

To jest oficjalna linia rządu.

Tak. Natomiast zarówno wewnątrz kraju jak i na zewnątrz mamy oceny całkiem inne. W tej chwili mamy w rzeczy samej ogromną przepaść w ocenach. Pan prezydent Duda mówił ostatnio, że akceptuje ustawy sądowe swoim podpisem, ponieważ widzi, że to jest krok w dobrym kierunku. Ale oceny zewnętrzne kluczowych instytucji państw zachodnich i wewnętrzne kluczowych wydziałów prawa, włącznie z jego wydziałem prawnym Uniwersytetu Jagiellońskiego, oraz prawniczych autorytetów - mówią całkiem co innego.

Tutaj więc byłoby dobrze, gdyby w tej sprawie wypowiedział się nowy premier. Ale co on biedak może zrobić? Przecież nie może krytykować Jarosława Kaczyńskiego i jego ogólnej strategii, więc ją w całości akceptuje. A tym samym automatycznie odcina sobie możliwość poprawy relacji z UE, a także możliwość zmniejszenia przepaści między twardym elektoratem PiS-u a zwolennikami partii opozycyjnych.

Ile potrwa dobra passa rządu PiS?

Nie wiem. Właśnie publikuję prognozę dotyczącą gospodarki Polski na najbliższe lata.

To co ta prognoza przewiduje?

Pewne zmniejszenie tempa wzrostu w roku przyszłym, ale nie jakieś gwałtowne. I powolne zmniejszanie tego tempa w następnych latach. Na razie w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat jesteśmy beneficjentami dużego napływu środków unijnych. Również jeżeli chodzi o inwestycje zagraniczne, to nawet jeżeli w tej chwili będzie zmniejszenie decyzji dotyczących tych inwestycji, to będą mniejsze wydatki inwestycyjne dopiero za rok, dwa, trzy. I to będzie raczej stopniowe zmniejszanie.

Profesor nakreślił trzy warianty dla Polski: od optymistycznego do pesymistycznego. Który z nich jest najbardziej prawdopodobny?

Mówię o trzech wariantach, bo dopuszczam możliwość, że nastąpi zmiana polityki obecnego rządu. Tego nie można wykluczyć. Jeżeli np. Trybunał Sprawiedliwości zgodzi się z opinią Komisji Europejskiej, że mamy ryzyko dużego spadku praworządności w Polsce i w ślad za tym pójdą odpowiednie działania restrykcyjne czy zapowiedź takich działań ograniczających dopływ środków, to nie wykluczam możliwości, że pan Kaczyński dokona zmiany swojej dotychczasowej strategii w dobrym kierunku. Tak jak zmienił politykę rządu w ostatnich latach w dwóch obszarach, o których mówiłem. Czyli w sprawie frankowiczów i kwoty wolnej od podatku.

Choć w tej chwili wydaje mi się to mało prawdopodobne, to takiej zmiany nie można wykluczyć. Poza tym nie można wykluczyć, że w najbliższych wyborach parlamentarnych - za dwa lata - pojawi się nowa koalicja. Nowy rząd. który będzie chciał współpracować z pozostałymi krajami Unii Europejskiej i który będzie bardziej zainteresowany rozwojem gospodarczym. A nie zmianami ustrojowymi, nie odejściem od liberalnej demokracji na rzecz tzw. demokracji kierowanej, nazywanej też dyktaturą większości parlamentarnej, którą mój przyjaciel z dawnych lat opozycji, wybitny historyk Karol Modzelewski nazwał ostatnio państwem autorytarnym o znamionach państwa policyjnego lub zmierzających w kierunku takiego państwa.

Takie wycofanie się Kaczyńskiego lub wygrane przez opozycję wybory są teoretycznie możliwe i w związku z tym nie wykluczam, że ten wariant, który nazywam optymistycznym, się spełni. Ale w tej chwili zakładam, że będzie miał miejsce wariant pesymistyczny.

Rozmawiała Ewa Koszowska, WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)