Grzybiarze zawodowcy zarabiają krocie. Niezła suma dziennie
Setki tysięcy grzybiarzy ruszają właśnie do lasów. Przeważnie chodzi o frajdę. Jednak dla niektórych to szansa na poważne zasilenie domowego budżetu. Dobra grzybowa dniówka to 300 zł.
10.09.2021 07:04
Stefania i Michał, emeryci, z grzybów, jak to mówią, planują zrobić remont łazienki. Zdzisław po prostu do emerytury dorabia. Dorota, odkąd straciła robotę w sklepie, do lasu idzie prawie jak do pracy. O inną w okolicy trudno, bo Głusko zaszyło się w Puszczy Drawieńskiej (na pograniczu Lubuskiego i Zachodniopomorskiego).
Na ławce pod sklepem widać, że wokół grzybów kręci się miejscowy świat. Zarobkowo chodzą też w Puszczy Noteckiej i Borach Tucholskich, na Mazurach, Kielecczyźnie i Podkarpaciu, w Łódzkiem i koło Warszawy. Nikt ich nie policzył, dzięki GUS wiadomo jednak, że oddają do punktów skupu do 7 tys. ton, czyli 7 mln kg grzybów rocznie.
Polak szturmuje lasy
Grzybobranie to sport narodowy Polaków: według Marka Snowarskiego, twórcy portalu grzyby.pl, co drugi z nas był na grzybach przynajmniej raz w życiu, a przynajmniej raz w roku bywa co dziesiąty. Polska jest rajem dla grzybiarzy: niemal jedną trzecią powierzchni kraju – 9 mln ha – zajmują lasy, w tym 7,6 mln ha państwowe, gdzie grzyby można zbierać nieomal bez ograniczeń (dotyczą jedynie tzw. szkółek, ostoi zwierzyny, rezerwatów i parków narodowych). Nie obowiązują żadne limity (jak w Niemczech, Holandii czy Wielkiej Brytanii), grzybiarze nie muszą mieć certyfikatów (jak we Włoszech), zbierają więc bez opamiętania. Na ministerialnej liście grzybów dopuszczonych do obrotu spożywczego jest 47 gatunków. Polacy gustują w kurkach (bardziej oficjalnie zwanych pieprznikami jadalnymi), prawdziwkach (czyli borowikach), podgrzybkach, rydzach, maślakach, kozakach (koźlarzach) czy sowach (kaniach).
Zwykle zbierają na własne potrzeby: smażą i gotują, pakują do słoików i suszą, często też na sprzedaż. Zofia Leszczyńska-Niziołek, autorka atlasu-poradnika "Polowanie na grzyby", zauważa, że hurtowe zbiory w Polsce nie są niczym nadzwyczajnym: – Jak jest wysyp, to szturmujemy lasy, bo a nuż wkrótce grzybów zabraknie.
Tych, którzy zbierają na sprzedaż, widujemy albo w skupach, albo przy drogach czy bazarach w swojej okolicy. – To typowi leśni ludzie, raz sprzedają grzyby, innym razem jagody czy borówki, i potrafią z tego wyżyć – dodaje Zofia Leszczyńska-Niziołek, która prowadzi gospodarstwo agroturystyczne nad Wkrą.
Zobacz także: Lasy Państwowe pochwaliły się znaleziskami w lesie. Te grzyby rozpozna tylko prawdziwy ekspert
Wyższą kategorią zbieraczy zarobkowych są grzybiarscy eksperci. Ci – jak zauważa Leszczyńska-Niziołek – szukają pewnych gatunków na zamówienie np. renomowanej restauracji. Jeśli kucharz chce zrobić sos z twardzioszka, to grzybiarz musi wiedzieć, że nie znajdzie się go w lesie, tylko na pastwisku czy przy drodze.
To, gdzie dokładnie i jakich gatunków szukać, jest pilnie strzeżoną tajemnicą każdego prawdziwego grzybiarza w każdym zakątku Polski. Pytany, czy zabierze kogoś do lasu, zwykle znajdzie wymówkę. – Od biedy weźmie człowiek rodzinę, ale bliską, bo wujek czy inny szwagier gotów potem wszystko wyzbierać – puszczają oko w Głusku. A emeryt Zdzisław wali prosto z mostu: – Grzybiarz jest jak kucharz, swoich tajemnic nigdy nie zdradzi.
Urodził się i wychował w puszczy, na grzyby chodził od dziecka. W domu się nie przelewało: miał sześcioro rodzeństwa, każdy musiał pasać krowy (jak kolejka przypadła mu w dniu własnej komunii, nie było zlituj), każdy też chodził na grzyby, żeby było co do garnka włożyć i za co kupić zeszyty, książki, ubranie do szkoły. Gdy Zdzisław został rybakiem, na grzybach dorabiał do pensji, kiedy stracił robotę – to do kuroniówki. Dzięki grzybom dwa miesiące temu doczekał emerytury, ale będzie zbierał, póki zdrowie pozwoli. – Lepszego zajęcia nie znajdziesz. Chodzisz po lesie tylko ze swoimi myślami, oddychasz świeżym powietrzem i jeszcze wpadnie dobry pieniądz – klaruje Zdzisław i potwierdzi to każdy, kto się przewinie przez sklepową ławkę w Głusku. Każdy też ponarzeka: brodaty rowerzysta – że niewiele dziś nazbierał, starszy jegomość na bóle w mostku, gdy się schyla po grzyby, a wszyscy – na Drawieński Park Narodowy (– Człowiek jak kłusownik pod strachem grzyby zbiera, bo mandat grozi), no i oczywiście na pogodę.
Czytaj też: "Lex TVN" w Senacie. Bunt na pokładzie PiS
Sołtys Głuska Marek Wardziak mówi, że w tym roku aura pozwoliła zbierać tylko kurkę, ale za to ceny rzucały na kolana: – Przed lipcową suszą chodziła nawet po 30-40, rekordowo 43 zł.
Dorota wyciągała dwie-trzy stówy dziennie, Stefania średnio po 250 zł, Zdzisław raz miał 336 zł dniówki, ale jak schodził poniżej 200 zł, już go serce bolało. To są we wsi najlepsi z najlepszych, do tego skromni: sołtys jako grzybowego czempiona wskazał Zdzisława, zaś Zdzisław Dorotę (- Ja to przy niej pikuś), natomiast Dorota orzekła, że prawdziwa kosa na grzyby to Stefania.
O ich rekordach rozprawia cała okolica: Dorota zasypała borowikami cały samochód, Stefania jednego sezonu nabiła 160 słoików borowików i sprzedała po 15 zł sztuka, a Zdzisław znajduje 100 rydzów tam, gdzie inni cieszą się z jednego. W latach 90. wielu miejscowym grzybobranie ułatwiło przejście z komuny do demokracji, a dziś reperuje budżety. Dorota z grzybów ma nowoczesną lodówkę, Stefania wielką zamrażarkę, sołtys z kolei kupił busa do swojej firmy (organizuje spływy Drawą), gdy z żoną i dwiema córkami dzień w dzień zbierali po 400 kg podgrzybka. – Grzyby nie tylko przeliczamy na pieniądze. Ja je kocham, jak są, w domu nie usiedzę, a jak zbiera ze mną wnuczek, już całkiem pękam ze szczęścia – uśmiecha się Dorota, częstując w kuchni szmaciakiem gałęzistym (do porównania w smaku z borowikiem).
Zobacz również: Szczerość Ryszarda Terleckiego. "Prezes PiS myśli tak samo"
Kwadratura podgrzybka
W Puszczy Noteckiej w Wielkopolsce ludzie snują opowieści o latach 80., kiedy to załoga huty szkła w pobliskim Sierakowie z grzybów kupowała sobie samochody i stawiała domy. Rodziny dowoziły grzyby, hutnicy suszyli – w wysokich temperaturach przy wytopie szkła szło błyskawicznie, a handlarze ze Śląska i centralnej Polski "huckie grzyby" wywozili ciężarówkami. – Cała huta była zastawiona siatkami z grzybami – opowiada Roman Tomczak, leśnik z dziada pradziada, który od 30 lat prowadzi skup 7 km od Sierakowa. Podwórko ma przedzielone na część prywatną i grzybową, ale w sezonie tego nie widać – ruch panuje tu jak w ulu: ludzie przywożą towar rowerami i skuterami, motorami i samochodami, pakują do skrzynek, z Tomczakiem ważą, odliczają zapłatę.
Tomczak zapewnia, że grzyby będą, i to wkrótce – bo raz, że po kilku tygodniach wakacyjnej suszy nad puszczą solidnie popadało, a dwa, że tak wynika z jego kalendarza. Już trzy dekady codziennie zapisuje temperaturę, czy jest rosa, ile skupił grzybów i czy były robaczywe. Jak świeci słońce, leśnik dorysowuje słoneczko, gdy pada deszcz, to chmurkę, zaznacza też fazy księżyca, nikt przecież jeszcze nie zbadał wpływu księżyca na grzybobranie. – Zaraz się zacznie – powtarza.
Podobnego zdania jest Marek Snowarski, który od 19 lat monitoruje sezon grzybowy, zbierając meldunki grzybiarzy z całej Polski. Dostaje ich 8–9 tys. rocznie (w 2020 r. aż 11 tys.), buduje mapę polskiego grzybobrania i jako "synoptyk grzybowy" kraju publikuje swoje prognozy. Najnowsza, z 1 września, nosi znaczący tytuł "Lawina rusza":
"Dłuższy okres 'późnoletniej jesieni pogodowej' – niskie temperatury i sporo opadów – sprowokował na większej części kraju wyjątkowo wczesny wysyp. Dominują raczej ciepłolubne prawdziwki (aspekt letni) i zdecydowanie jesienne podgrzybki brunatne. Obszary, które przeżywały typowy letni wysyp (w drugiej dekadzie sierpnia), tj. Łódzkie i okolice Warszawy, teraz niemal płynnie przechodzą w kolejny. Podobnie jest w całej wschodniej Polsce.
W szerokim pasie południowej części nizinnej Polski, od Zielonej Góry – Legnicy, pod Łódź właśnie rusza lawina pierwszego tegorocznego wysypu. Dotyczy to już większej części Dolnego Śląska. Powtórka wysypu z połowy sierpnia ma miejsce od Łodzi i dalej na wschód, wokół Warszawy i w południowo-wschodniej ćwiartce Polski. Opóźnione będą, mniej lub bardziej, Wielkopolska i Lubuskie, w obszarze od Narwi–Bugu do Odry oraz Pomorze Zachodnie".
Grzybiarze z Głuska nie mogą się doczekać. Teraz kurka chodzi po 20–22 zł i zbiera kto żyw, bo w Puszczy Drawieńskiej jest tylko ona. Borowik się pokazał, ale krótko i robaczywy, nikt więc nie skupował. Miejscowi klną, że niby prawdziwek, a nie ma prawdziwej ceny (- Potrafi chodzić po 30-35, a innym razem po 10, choć w lesie go nie przybywa) i złorzeczą na "kwadraturę podgrzybka": jak płacą 5-6 zł za kilogram, w puszczy go nie uświadczysz, a jak wysypie, cena zaraz spada do 3 zł i mniej, aż się nie opłaca zbierać.
Grzyby kupują od nich dwaj "objazdowcy": w Głusku, Sitnicy, Barnimiu, Zatoniu i Dominikowie meldują się samochodem o konkretnej godzinie albo gdy grzybiarze telefonicznie dadzą znać, że nazbierali. – Przyjeżdżamy, bo ci ludzie muszą z czegoś żyć i nie możemy ich odzwyczaić, że mają u nas zbyt. Zysku z tego jednak nie ma – tłumaczy jeden z nich. W Puszczy Noteckiej w dobrych latach podwórkowe skupy przyjmują tonę podgrzybków dziennie, na Kielecczyźnie już w tym sezonie niektórym zdarzyło się kupować co dzień dwie tony samych borowików, a "objazdowiec" w Puszczy Drawskiej cieszy się, jak skupi 10 ton grzybów przez cały sezon. Gdyby nie kolejowa emerytura (40 lat był maszynistą), z tego by się nie utrzymał. – To biznes niestabilny. Raz pan zarobisz przyzwoity pieniądz, innym razem pracujesz na benzynę.
Wróżenie z fusów
Wahania rynku widać w statystykach. Według GUS w ostatnim dobrym roku – był nim 2019 – do punktów skupu dostarczono prawie 6 tys. ton, o wartości 89 mln zł (niemal wyłącznie kurki, podgrzybki i borowiki, najwięcej w Pomorskiem i Lubuskiem – po 1,5 tys. ton oraz Wielkopolsce – 1 tys. ton). Wahania są olbrzymie: w latach 2018 i 2020 skupy w całym kraju przyjęły ok. 3 tys. ton, a w rekordowym 2017 r. aż 7,3 tys. ton. – Grzyby są bardzo kapryśne. Aby w ogóle zawiązała się grzybnia, potrzeba szczególnych warunków, tymczasem mamy do czynienia z olbrzymimi zmianami klimatycznymi, które zakłócają nie tylko ten proces, ale też późniejszy wzrost grzybów. Zarówno upalny afrykański lipiec, jak zimny maj czy ostry przymrozek we wrześniu grzybom w Polsce na pewno nie służą – komentuje Łukasz Kazberuk, prezes Ogólnopolskiej Izby Przetwórców i Eksporterów Runa Leśnego w Białymstoku.
Niepewność jest tym groźniejsza, że 90–95 proc. spośród około tysiąca firm w całym kraju to małe rodzinne skupy, działające na podwórkach czy posiadające jedną suszarnię albo samochód dostawczy wożący grzyby na sprzedaż do większych przedsiębiorstw lub za granicę. – Na grzybach mogą zarobić bardzo dużo, a rok później wszystko stracić. Cenowe wahania rok do roku sięgają 200–300 proc. Jedną chybioną decyzją, np. zakupem przy zbyt wysokich cenach albo zaniechaniem przy niskich, łatwo położyć firmę na łopatki – mówi Kazberuk. Przy czym to, które ceny były niskie, a które wysokie, okazuje się zwykle dopiero w listopadzie.
W tym roku na razie wiadomo tylko tyle, że sezon grzybowy ma być bardzo długi, z jesiennym szczytem w końcu października. Tak przynajmniej twierdzi "synoptyk grzybowy".
Żywią i trują
Choć grzyby to sport narodowy Polaków, to jednak w latach 2016–20 z powodu zatruć grzybami hospitalizowano kilkuset pacjentów. Co dziesiąty przypadek był spowodowany spożyciem muchomora sromotnikowego i zwykle (90–95 proc.) kończył się zgonem. Statystycznie liczba zgonów z powodu zatrucia grzybami nie jest wielka, ale każdy jest nagłośniony w mediach i wywołuje olbrzymie emocje. Tak było przed rokiem, gdy w Wielkopolsce zmarły cztery osoby, które kupiły grzyby z tego samego źródła. W tym roku troje Afgańczyków w wieku 5,6 i 17 lat trafiło do Centrum Zdrowia Dziecka po tym, jak pod koniec sierpnia zatruło się muchomorami sromotnikowymi. Przebywali w ośrodku dla uchodźców pod Warszawą. Tam zebrali grzyby. Dwaj najmłodsi chłopcy zmarli.
Jakie są objawy zatrucia grzybami? Lekarze radzą, żeby wzmóc czujność przy każdym nietypowym samopoczuciu po zjedzeniu posiłku z grzybami, a nudności, wymioty, biegunka, ból brzucha powinny być już bezwzględnym powodem do alarmu. Wśród nietypowych objawów zatrucia występują nawet halucynacje, bo toksyny grzybów mogą atakować układ nerwowy.
Każdy, kto sprzedaje grzyby świeże lub suszone samodzielnie na bazarze czy przy drodze, powinien okazać na życzenie kupującego atest od grzyboznawcy czy klasyfikatora, który określa, że dana ich partia jest jadalna i dopuszczona do obrotu – mówi Zofia Leszczyńska-Niziołek, autorka książki "Polowanie na grzyby". Sama ma uprawnienia do wystawiania atestów, ale tego nie robi. – Nigdy nie mam gwarancji, że człowiek, który zapłacił za atest na 5 kg grzybów, tak naprawdę nie sprzeda 50 kg, których nie widziałam na oczy, a w razie problemów na mnie spoczywa odpowiedzialność – tłumaczy. Atestem nie musi się martwić ten, kto sprzedaje grzyby w skupie, bo to zadanie kupującego. Można też wykonać atest w sanepidzie, i to za darmo, ale mało kto z tego korzysta. Handel na bazarach i targowiskach zaczyna się z reguły, zanim otwarte są stacje sanitarno-epidemiologiczne, mało kto więc decyduje się czekać, by urzędnik sprawdził mu grzyby, na których zresztą grzybiarze znają się lepiej od niego. Tak przynajmniej sądzi wielu z nich i nie przejmuje się tym, że za sprzedaż grzybów niejadalnych grozi w Polsce do 5 tys. zł grzywny. O ile nikt się nie zatruł, prawdopodobieństwo, że grzybiarz zostanie nakryty na handlu bez atestu, jest znikome, bo pracownicy sanepidu w sezonie grzybowym musieliby się zajmować wyłącznie takimi kontrolami. Mniejszą karą ryzykuje ten, kto sprzedaje grzyby poza miejscami do tego wyznaczonymi – grozi mu 500 zł mandatu.
Zbigniew Borek, "Polityka"