Europa wie, że w relacjach z Trumpem nie może zakładać tylko dobrych scenariuszy [OPINIA]
W ciągu niecałych dwóch miesięcy swojej drugiej kadencji Trump poczynił trudne do oszacowania szkody w relacjach transatlantyckich. Napięcie między Stanami a Europą rośnie nie tylko we wzajemnych relacjach handlowych - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"Unia Europejska, jedna z najbardziej wrogich i nieuczciwych władz podatkowych i celnych na świecie, powstała wyłącznie po to, by wykorzystywać Stany Zjednoczone, nałożyła właśnie 50 procentowe cła na whisky" – w ten sposób na swoim medium społecznościowym Truth Social czwartek zaczął amerykański prezydent Donald Trump. W tym samym poście zagroził, że jeśli Unia nie wycofa ceł, to Stany nałożą własne cła w wysokości 200 procent na wszystkie europejskie produkty alkoholowe.
Europejskie cła na whisky – i szereg amerykańskich innych produktów – zostały nałożone przez Komisję Europejską w odpowiedzi na cła na stal i aluminium wcześniej wprowadzone przez administrację Trumpa. Jest wątpliwe, by groźby Trumpa w mediach społecznościowych wymusiły zmianę decyzji Komisji. Analitycy, komentatorzy, a co kluczowe także inwestorzy i przedsiębiorcy, których interesy zależą od tego jak wyglądają transatlantyckie relacje handlowe, z zapartym tchem obserwują teraz, czy konflikt przekształci się w pełnoskalową wojnę handlową Stanami a Europą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przypadkiem odkrył karty? Prof. Marciniak o "ważnym sygnale" od Putina
Nawet jeśli tak się nie stanie, to w ciągu niecałych dwóch miesięcy swojej drugiej kadencji Trump poczynił trudne do oszacowania szkody w relacjach transatlantyckich. Napięcie między Stanami a Europą rośnie nie tylko we wzajemnych relacjach handlowych. Europejscy liderzy coraz częściej zadają sobie pytanie czy Stany mogą być dalej traktowane jako wiarygodny sojusznik i czy Europa nie powinna realnie podjąć działań zmierzających do zmniejszenia jej handlowej, wojskowej i wywiadowczej zależności od Stanów.
Trump jest zupełnie nieprzewidywalnym partnerem gospodarczym
Europejscy liderzy od jesieni zeszłego roku, gdy coraz bardziej wyraźne było, że Trump może wygrać wybory, szykowali się na problemy, jakie może przynieść jego druga kadencja. Trump nigdy bowiem nie ukrywał, że uważa, że Stany źle wychodzą na sojuszu z Europą, zarówno w wymiarze militarnym, jak i handlowym. Europejczycy, jak przedstawiała to narracja obecnego prezydenta, wykorzystują naiwność Stanów, biorąc od nich w zasadzie za darmo gwarancje bezpieczeństwa, zarabiają, w dodatku zalewając amerykański rynek swoim eksportem, blokując przy tym dostęp do własnego rynku amerykańskim produktom.
Trump obiecywał swoim wyborcom, że nie pozwoli dłużej na to, by relacje transatlantyckie wyglądały w ten sposób. Groził, że Stany nie będą bronić państw NATO, które nie wywiązują z wydatków na obronę, jakie nakłada na nie Traktat Północnoatlantycki, zapowiadał też politykę celną znacznie bardziej agresywnie chroniącą interesy amerykańskich producentów.
Europejscy liderzy liczyli na to, że tak jak w pierwszej kadencji uda się obłaskawić amerykańskie prezydenta, kupując więcej amerykańskiej broni, skroplonego gazu ziemnego i innych surowców energetycznych. Problem w tym, że w tej kadencji to może okazać się zwyczajnie niewystarczające. Trump wydaje się mieć bowiem wielki projekt radykalnej przebudowy amerykańskiego modelu gospodarczego przy pomocy wysokich, chroniących lokalny rynek ceł. Wysokie cła mają z jednej strony zastąpić podatki jako główne źródło dochodów amerykańskiego budżetu – i w ten sposób umożliwić kolejne cięcia podatków dla najbogatszych – a z drugiej wymusić przenoszenie produkcji do Stanów.
Ekonomiści są głęboko sceptyczni czy ten plan może się udać, a nawet jeżeli, to czy towarzyszące mu koszty nie będą przewyższały możliwych korzyści. Koszty ceł zostaną bowiem przerzucone na producentów, cła nałożone na półprodukty i surowce zwiększą też koszty amerykańskich producentów, obniżając konkurencyjność ich produktów na światowych rynkach.
Jednocześnie plan Trumpa realizowany jest w tak chaotyczny sposób, że czasem można wątpić czy nowa administracja ma w ogóle jakakolwiek realną handlową strategię, wykraczającą poza kilka wiecowych haseł obiecujących powrót przemysłowej produkcji do Stanów. Trump potrafi bowiem zmieniać decyzje w sprawie ceł dosłownie z dnia na dzień. Widzieliśmy to niedawno na początku marca, gdy prezydent najpierw wprowadził 25-procentowe cła na eksport z Kanady i Meksyku, a następnego dnia, po telefonach od CEO największych koncernów samochodowych, wprowadził miesięczny wyjątek dla produktów tej branży.
Czyni to z Trumpa zupełnie nieprzewidywalnego partnera handlowego. Nie sposób więc powiedzieć, jak skończą się obecne handlowe napięcia na linii Waszyngton-Bruksela. Komisja Europejska bardzo świadomie wybrała amerykańskie produkty, które objęła cłami, skupiając się na tych, które pochodzą ze stanów i okręgów wyborczych wspierających republikanów. Tak, by odczuła je wyborcza baza prezydenta Trumpa, by to najbliżsi mu senatorzy i kongresmeni odbierali zmagali się z wyborcami wściekłymi na to, w wyniku polityki handlowej prezydenta mogą stracić pracę lub rynki zbytu.
Najwięksi producenci amerykańskiej whisky mieszczą się w mocno republikańskich stanach głębokiego południa, nie eksportujemy tego produktów z miejsc, wysyłających do Kongresu demokratów. Jak w rozmowie z "Financial Times" mówił jeden z urzędników europejskich, cła na soję wprowadzono w środę dlatego, że w Stanach uprawia się ją głównie w Luizjanie, skąd pochodzi bliski sojusznik Trumpa, republikański speaker Izby Reprezentantów Mike Johnson.
Naciskany przez własne zaplecze w Kongresie Trump może ustąpić. Ale z drugiej strony, dominacja Trumpa nad republikańskimi kongresmenami jest dziś tak kompletna, że prezydent może zignorować ich obawy i wybrać dalszą konfrontację handlową z Unią.
Szukanie innych rynków
Komisja Europejska zdaje sobie sprawę, dlatego od końca zeszłego roku szuka innych rynków zbytu dla europejskiego eksportu, tak by mieć alternatywę na wypadek wojny handlowej ze Stanami.
Stąd porozumienie o wolnym handlu z państwami Ameryki Południowej skupionymi w bloku Mercosur. Jak pisze "Foreign Policy", komisja von der Leyen wróciła też w styczniu do toczących się z przerwami od 2007 roku rozmów o umowie handlowej ułatwiającej europejski eksport do Indii. Zdaniem magazynu, jakaś umowa mogłaby zostać wypracowana i podpisana do końca tego roku albo na początku następnego. Sondowana ma być też umowa handlowa z Malezją.
Problem w tym, że wszelkie takie umowy wywołują polityczne kontrowersje w Unii Europejskie. Umowa z Mercosur sprowokowała już zdecydowany sprzeciw europejskich rolników – obawiających się głównie konkurencji tańszej, a przy tym cenionej przez europejskich konsumentów południowoamerykańskiej wołowiny – oraz państw, gdzie lobby rolne ma szczególnie silne przełożenie na krajową politykę, czyli głównie Francji i Polski.
Rynki w Ameryce Południowej czy Azji nie zrównoważą też, a przynajmniej nie w krótkim okresie, korzyści, jakie dziś europejskie gospodarki czerpią z dostępu do rynku amerykańskiego. Zwłaszcza te, które notują największe nadwyżki handlowe w Stanach, na czele z niemiecką. Jeśli Trump nałoży cła na import produktów przemysłowych z Unii – zwłaszcza samochodów – to najpewniej wepchnie to w tym roku niemiecką gospodarkę w niewielką recesję, po raz trzeci z rzędu, co odczuje cały kontynent, w tym mocno związana z niemiecką polską gospodarkę.
Jednocześnie Unia nie może ustępować żądaniom Trumpa. Otwarcie europejskiego rynku dla amerykańskich produktów rolnych – czego od dawna domaga się amerykański prezydent - wywołałoby wielkie protesty europejskich rolników, oznaczałoby też konieczność rozmontowania całego systemu europejskich norm środowiskowych i zdrowotnych, które w Unii chronią interesy europejskiego konsumenta o wiele lepiej niż regulacje amerykańskie tamtejszego.
Przygotowywać się na najgorsze
W środę, gdy Komisja ogłosiła wymierzone w Stany cła Parlament Europejski przegłosował rezolucję wzywającą do wzmocnienia wspólnej polityki obronnej. Język rezolucji jest bardzo ostrożny, podkreśla wielokrotnie znaczenie sojuszu ze Stanami i NATO. Jej polityczna intencja jest jednak jasna: państwa europejskie mają coraz więcej wątpliwości czy Stany są ciągle wiarygodnym sojusznikiem i szukają dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Trump nie przestaje mówić o możliwości aneksji Grenlandii – terytorium innego państwa NATO. Amerykański prezydent po raz kolejny powtórzył, że Grenlandia jest niezbędna dla bezpieczeństwa Stanów w trakcie wspólnego spotkania z mediami w Białym Domu z Markiem Rutte, od niedawna nowym sekretarzem generalnym NATO.
Jak donosiło niedawno "Foreign Policy" europejskie agencje wywiadowcze i nadzorujący ich prace politycy mają mieć coraz więcej wątpliwości czy dzielić się swoimi tajnymi informacjami wywiadowczymi z amerykańskimi sojusznikami. Niepokój budzą kordialne relacje Trumpa z Putinem i nagromadzenie w nowej administracji zajmujących kluczowe stanowiska radykalnych polityków, którym Europejczycy po prostu nie ufają: takich jak dyrektorka Wywiadu Narodowego Tulsi Gabbard czy nowy dyrektor FBI Kash Patel.
Jak anonimowo mówią przedstawiciele europejskich aparatów bezpieczeństwa, pojawia się obawa, czy wrażliwe informacje przekazane przez jakieś europejskie państwo Stanom, nie zostanie potem powtórzona w prywatnej rozmowie Trumpa z Putinem albo ujawniona w mediach społecznościowych przez najbardziej nieodpowiedzialne osoby w otoczeniu prezydenta.
Europa zaczyna mieć też wątpliwości, czy biorąc pod uwagę wszystkie obecne napięcia, powinna ufać Stanom jako dostawcy uzbrojenia czy infrastruktury cyfrowej. Posty Elona Muska, które można odczytywać jako groźbę wyłączenia Starlinków Ukrainie wzmacniają te obawy. W piątek media doniosły, że Portugalia wykluczyła zakup amerykańskich myśliwców wielozadaniowych F-35, ze względu na nieprzewidywalność amerykańskiego sojusznika. I jak można się spodziewać kolejne rządy będą podejmować podobne decyzje.
Nie chodzi w tym wszystkim to, że – jak próbuje nas przekonywać propaganda PiS – "Niemcy chcą wypchnąć Stany z Europy", by podzielić się z kontynentem Rosją i uzależnić jego państwa od własnego przemysłu obronnego. Nikt w Europie chce by Amerykanie wynieśli się za ocean, a już najmniej Niemcy, których społeczeństwo będzie bardzo niechętne zwiększaniu wydatków na obronność.
Wszyscy chcieliby, by stosunki transatlantyckie wróciły do stanu sprzed drugiej, a jeszcze lepiej sprzed pierwszej kadencji Trumpa. Większość liderów europejskich zakłada jednak, że w relacjach ze Stanami, trzymając kciuki za najlepsze trzeba też przygotowywać się na niekorzystne scenariusze. I niezależnie od tego, że Trump czasem nas chwali za to, ile wydajemy na zbrojenia, my w Polsce też powinniśmy być na nie przygotowani.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek