"Dziecko odejdź", czyli dlaczego potrzebujemy upodmiotowienia dzieci [OPINIA]
To jak Jarosław Kaczyński zbył 10-letnią tiktokerkę, może być potraktowane tylko jako kolejna wizerunkowa wpadka lidera PiS. Warto jednak spojrzeć na to jako przykład głębszego problemu, jakim jest traktowanie osób małoletnich w przestrzeni publicznej, ale także w domach - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
12.07.2024 14:51
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ta scenka mogłaby stać się doskonałym materiałem do ocieplania wizerunku Jarosława Kaczyńskiego. Lider partii, która nie cieszy się specjalnym uznaniem wśród młodzieży, z uśmiechem - jak sympatyczny dziadek - odpowiada na pytania 10-letniej dziewczynki, tiktokerki. Człowiek, nawet taki, który funkcjonuje publicznie w roli, która wymaga powagi lub wciska go w gorset pełnionych funkcji, w otoczeniu dzieci - jeśli tylko się na nie otworzy - zaczyna zyskiwać.
Wiele lat temu, jako początkujący reporter radiowy, uczestniczyłem w spotkaniu prymasa Polski kard. Józefa Glempa z dziećmi. 10-latkowie zadawali pytania o to, co lubi jeść ksiądz prymas, jakie kiełbaski lubi najbardziej, a on z niezwykłym ciepłem odpowiadał. I wszystko to pokazało inne od tego oficjalnego oblicze prymasa. I tak samo mogło wyglądać spotkanie Kaczyńskiego z młodziutką tiktokerką (z którą rozmawiali przecież także inni politycy).
Zamiast tego zobaczyliśmy polityka, który z lekceważeniem przepędza dziewczynę. - To nie są sprawy dla dzieci. Odejdź - mówi polityk, a potem dodaje: "wolność słowa nie jest dla dzieci". Wygląda to nieco dziadersko (a piszę to jako człowiek, którego własne dzieci też niekiedy oskarżają o boomerstwo czy dziaderstwo) i z pewnością nie buduje ciepłego wizerunku w niektórych środowiskach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Inna rzecz, że akurat w tych środowiskach, o które Kaczyński walczy, takie ocieplenie wcale nie jest konieczne, a potraktowanie dziecka w ten sposób, tradycyjnie paternalistyczny, jest raczej uważane za coś normalnego.
I dlatego - zamiast dyskutować o wizerunku i jego ocieplaniu - warto porozmawiać o czymś zupełnie innym, a mianowicie o upodmiotawianiu dzieci i młodzieży, o ich partnerskich traktowaniu i wsłuchaniu się w to, co mają do powiedzenia.
Czytaj również: Awantura z udziałem Kaczyńskiego. Jest stanowisko policji
Wprowadzić dzieci w świat debaty
Jako rodzic mogę - ze wstydem - powiedzieć, że nie zawsze sam potrafię sprostać pewnym wymogom, ale jednocześnie mam świadomość, że dzieci i młodzi wysłuchani, dopuszczeni do rozmów dorosłych, wprowadzeni w świat debaty, łatwiej stają się zaangażowanymi społecznie dorosłymi.
Wiem, że dla wielu czytelników może to brzmieć szokująco, ale mnie naprawdę cieszy, gdy mój 12-letni syn (czyli chłopak niemal w wieku wspomnianej tiktokerki) uczestniczy w dyskusjach, jakie prowadzimy w domu. I choć czasem wywołuje to zdumienie naszych gości, gdy chłopiec w tym wieku zaczyna opowiadać o otoczeniu Stalina (akurat ma fazę ogromnego zainteresowania historią), czy zadawać pytania o źródła konfliktu Grecji i Turcji, to nie ukrywam, że mnie to cieszy. Tak jak cieszy mnie sytuacja, gdy w nasze, dorosłych rozmowy, włącza się 16-letnia córka. Uwielbiam też moment, gdy wieczorami siadamy razem i rozmawiamy o polityce, newsach czy literaturze.
Powód jest zaś oczywisty. Od wieku nastoletniego pasjami uczestniczyłem w dyskusjach mojego ojca z babcią i wujami. I nawet jeśli teraz wiem, że mogło ich to doprowadzać do szewskiej pasji (bo i mnie czasem męczy, gdy nie sposób przegadać mojego syna i czasem proszę go, żeby dał porozmawiać dorosłym), to równocześnie mam świadomość, że wiele z tego, co wówczas przeżyłem i czego doświadczyłem, ukształtowało mnie jako człowieka.
Zobacz także
Dzieci także są naszymi nauczycielami
Mój Tato (nie żyje już od kilku lat) nigdy nie sugerował, że pewne tematy nie są dla dzieci, nie zdarzyło mu się także, by rzucił tak często przecież powtarzane w czasach mojej młodości przysłowie, że "dzieci i ryby głosu nie mają". On nie tylko mnie słuchał, ale i polemizował ze mną, przekonywał, a czasem dawał przekonać.
I to właśnie lekcja, którą chciałbym przekazać dzieciom, bo otwiera na spotkanie, rozmowę. Uczy, że jest się wysłuchanym i trzeba wysłuchiwać każdego. Warto też sobie uświadomić, szczególnie będąc rodzicem, że to nie jest tak, że tylko my uczymy nasze dzieci, ale że one także są naszymi nauczycielami. Jestem wdzięczny moim dzieciom, że w wielu kwestiach chciały rozmawiać, wcinać się, przekonywać. I nawet jeśli nie jestem łatwym polemistą (bo nie tylko jestem uparty, ale i z pewnością niekiedy sprawniejszy od nich retorycznie), to niekiedy udaje im się mnie przekonać, a na pewno czegoś nauczyć.
Zobacz także: Między PR-em, duszpasterstwem a doktryną. Sporu o homoseksualnych kleryków ciąg dalszy [OPINIA]
Argument, że dzieci nie są pewnych rzeczy w stanie zrozumieć, też mnie nie przekonuje. Jestem filozofem i ojcem. Życie nauczyło mnie, że akurat w wielu kwestiach dzieci mają o wiele lepszą intuicję niż dorośli. Wiele z pytań filozoficznych to dla nich raj.
Nie jest też tak, że o pewnych sprawach nie da się rozmawiać z dziećmi, jeśli tylko wyjaśnić im język. Pamiętam, że z jedną z moich córek, wówczas sześcioletnią a dziś już dorosłą, rozmawialiśmy o monarchii i republice - kto jest suwerenem w monarchii absolutnej, a kto w republice. Była to dla mnie (a mam wrażenie, że dla niej też) rozmowa rzeczywiście fascynująca. Tak jak fascynującym było wyjaśnianie jej, co oznacza, że Bóg jest bytem absolutnym, a człowiek przygodnym. Czy wszystko zrozumiała? Nie wiem, ale jakie to ma znaczenie dla relacji, która buduje się właśnie poważnym traktowaniem.
Obowiązek ochrony
Oczywiście, to jasne, że rodzice do określonego wieku mają wobec dzieci pewne obowiązki - mają je chronić, a niekiedy mogą i powinni podejmować decyzje. Tyle że i w tych przypadkach nie mówimy o decyzjach bezdyskusyjnych, o władzy absolutnej (coraz mniej chętnie mówię w ogóle o władzy rodzicielskiej), a o obowiązkach ochrony, a nie podejmowania wszystkich decyzji.
O ważnych dla siebie kwestiach dzieci powinny współdecydować, móc się przynajmniej wypowiedzieć, a ich głos powinien być traktowany poważnie i po partnersku. I nie dotyczy to tylko kwestii bezpośrednio z nimi związanych (na przykład wyboru szkoły, w którym to rodzice mają głos doradczy), ale także związanymi z rodziną. To, czy ojciec, czy mama będą dłuższy czas pracować poza domem to także ich życie i nie ma powodów, by ich o to nie zapytać, i by poważnie nie potraktować ich opinii.
Niestety, choć społecznie te sprawy robią się coraz bardziej oczywiste, nadal w wielu miejscach są one kompletnie niezrozumiałe. Niektórzy mentalnie są przyzwyczajeni do całkowitego podporządkowania dzieci, do ich wykluczenia z debat dorosłych. Tak rzeczywiście kiedyś bywało, ale nie ma powodów, by tak było nadal. Pewne rzeczy mogą i powinny się zmieniać, o pewnych rzeczach trzeba z dziećmi i młodzieżą rozmawiać, bowiem są one tak samo podmiotami debaty, jak my wszyscy.
Wizerunkowa porażka Jarosława Kaczyńskiego jest dobrą okazją do zadania samemu sobie pytania, czy my czasem też nie zachowujemy się podobnie?
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podkastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".