Między PR‑em, duszpasterstwem a doktryną. Sporu o homoseksualnych kleryków ciąg dalszy [OPINIA]
Franciszek, nie pierwszy raz, wysyła sprzeczne komunikaty. I nie inaczej jest w kwestii święceń kapłańskich dla osób homoseksualnych. Z jednej strony papież zachęca piszących do niego listy gejów, żeby szli za swoim powołaniem, a z drugiej - przekonuje włoskich biskupów, że w seminariach jest za dużo "ped…lstwa", a do tego zakazuje takich święceń. O co w tym chodzi? - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Jeśli próbować oceniać kolejne pontyfikaty pod kątem komunikacyjnym, to nie ulega wątpliwości, że model sprawowania posługi papieskiej przez Franciszka jest najbardziej zaskakujący i całkowicie nieprzewidywalny.
I po Benedykcie XVI (choć i jemu zdarzały się wpadki), i po Janie Pawle II w gruncie rzeczy wiadomo było, czego można się spodziewać. Ten pierwszy unikał w ogóle stawiania się w centrum, a jeśli coś zaskakiwało to jego pełne elokwencji i niekoniecznie bardzo konserwatywne teksty teologiczne. Ten drugi był mistrzem przekazu i komunikacji, a jeśli z nim polemizowano (niekoniecznie w Polsce), to raczej dlatego, że był on wyrazicielem w wielu kwestiach bardzo tradycyjnej, sprzecznej z wieloma kluczowymi ideami współczesności nauki katolickiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Franciszek jest radykalnie inny. Jego przekaz jest w wielu kwestiach nie tylko niespójny, ale wręcz wewnętrznie sprzeczny, a jego kolejne wypowiedzi potrafią wyprowadzać z równowagi wszystkie strony sceny eklezjalnej i publicznej. Papież potrafi najpierw zrazić do siebie - by pozostać przy najgorętszym kościelnie temacie ostatnich tygodni - katolickich konserwatystów, bo mianowanych przez niego prefekt Dykasterii Nauki Wiary pozwala na błogosławienie par jednopłciowych, by zaraz potem zrazić do siebie osoby homoseksualne, bo do biskupów włoskich powiedział o "spedalonych klerykach" i wreszcie kilka dni później wysłać list do młodego geja, który chciał zostać księdzem, ale go nie przyjęto do seminarium i zachęcać do pójścia za głosem powołania.
"Idź za swoim powołaniem"
Ta ostatnia wypowiedź nieszczególnie przebiła się do mediów w Polsce, ale rzeczywiście kilka dni po słynnym wystąpieniu Franciszka do włoskich biskupów (pisałem o nim w Wirtualnej Polsce) papież otrzymał list od młodego włoskiego geja Lorenzo Michele Noè Caruso.
Mężczyzna opisał w nim swoją historię: był katechetą, poczuł głębokie powołanie do kapłaństwa, ale jako że powiedział prawdę o swojej seksualności, został odrzucony. Informował także papieża, że on i wielu jemu podobnych "żyją na marginesie Kościoła, często zmuszeni do ukrywania się, ponieważ są wykluczeni ze wspólnoty lub zmuszeni do płacenia wysokiej ceny odrzucenia za swoją szczerość".
Caruso prosił także włoskich biskupów o ponowne rozważenie "zakazu wstępu do seminarium dla osób homoseksualnych". Jego zdaniem wielu młodych ludzi "czuje się zagubionych w Kościele, który często wydaje się być powiązany z toksycznym i wybiórczym klerykalizmem, w którym tylko niektórzy zasługują na przyjęcie i gdzie innych wyklucza się jako fałszywych chrześcijan".
Odpowiedź papieża była niezwykle ciepła. Franciszek w swojej odpowiedzi podziękował Caruso za kontakt i odniósł się do sformułowania "toksyczny i wybiórczy klerykalizm". "To prawda! Wiesz, że klerykalizm to zaraza? To brzydka 'światowość', a jak powiedział wielki teolog: światowość to najgorsze, co może spotkać Kościół, gorsze nawet niż era papieży z konkubinami" – stwierdził Franciszek, odnosząc się do pism szwajcarskiego teologa Hansa Ursa von Balthasara.
Te słowa nie są przy tym żadnym zaskoczeniem, bo stosunek papieża do klerykalizmu jest znany od dawna. Zaskakują natomiast dalsze słowa papieskie, bo Franciszek zachęca w nich mężczyznę, by ten poszedł za swoim powołaniem. "Jezus wzywa wszystkich, wszystkich" - napisał Franciszek. "Idź naprzód ze swoim powołaniem. Modlę się za Ciebie, proszę, zrób to samo dla mnie (potrzebuję tego)" - dodał.
Można by uznać, że ta próba jest udanym sposobem ocieplenia wizerunku papieskiego po niefortunnych (a jest to delikatne określenie) słowach na temat gejów w seminariach, gdyby nie to, że zachęcając Caruso do pójścia za powołaniem, papież dyskretnie pomija fakt, że on sam - idąc za decyzjami Benedykta XVI - zakazał święceń kapłańskich dla osób o trwale zakorzenionej skłonności homoseksualnej.
Nie chodzi tylko o wydany już za jego pontyfikatu - a przypominający zapisy z dokumentu z czasów pontyfikatu Benedykta XVI - dokument Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego, w którym święcenie osób o trwale zakorzenionej skłonności homoseksualnej jest zakazane, ale także o prywatne wypowiedzi papieskie. W wywiadzie rzece "Siła powołania" papież wprost wypowiada się przeciwko przyjmowaniu gejów do seminariów. I aż trudno nie zadać prostego pytania: jak pogodzić zachętę do młodego geja, by ten szedł za swoim powołaniem z zakazem takiego pójścia, który sformułował ten sam człowiek?
Utrzymać jedność, zachować wizerunek
Trudno nie uznać, że w tej sprawie (tak jak w wielu innych) papież miota się od ściany do ściany. Z jednej strony wysyła ocieplające swój i Kościoła wizerunek w liberalnym społeczeństwie sygnały dotyczące zmiany podejścia do osób homoseksualnych czy transpłciowych, a z drugiej - w oficjalnych dokumentach (też nie wszystkich) i wypowiedziach do wewnątrz Kościoła podtrzymuje tradycyjną linię.
To "rozerwanie" można wyjaśniać z jednej strony - o czym pisałem w Wirtualnej Polsce - koniecznością utrzymania w jedności niezwykle podzielonego Kościoła. Kościoła, w którym wciąż jeszcze funkcjonują razem z jednej strony afrykańscy (i polscy też) biskupi, którzy o jakiejkolwiek zmienia w kwestii osób LGBTZ+ i podejścia do oceny moralnej aktów homoseksualnych nie chcą słyszeć i biskupi niemieccy, dla których (też nie wszystkich) zmiana w tej sprawie jest koniecznością.
Oba te środowiska, obie grupy mają swoich teologów, swoje uzasadnienia i spójne koncepty ideowe, a problemem jest z jednej strony fakt, że nie da się ich ze sobą pogodzić, a z drugiej - że żadna z tych grup nie jest na tyle silna, by wyeliminować drugą. Nikt też, co zrozumiałe, nie chce rozłamu i to jest jeden z powodów, dla których papież wysyła sprzeczne sygnały. Franciszek, już kilka lat temu, miał w prywatnej rozmowie powiedzieć, że najbardziej obawia się, że przejdzie do historii jako papież schizmy. Właśnie dlatego wysyła sprzeczne komunikaty, aby zachować jedność.
Ale jest także drugi powód. Papież próbuje budować wizerunek zarówno siebie samego jak i Kościoła, jako miejsca, w którym dla każdego jest miejsce, gdzie każdy może się odnaleźć. I stąd wiele sygnałów wysyłanych do osób - jak to ujmuje Franciszek - z "peryferiów".
Tyle że - i tego papież także ma świadomość - jego celem jest także umacnianie w wierze innych, podtrzymywanie doktryny i wyjaśnianie jej. A jako że w wielu wypowiedziach papież podkreśla, że jego celem nie jest zmiana doktryny, a tylko zmiana podejścia duszpasterskiego, nie może otwarcie powiedzieć, że coś się zmieniło. Efekt? Komunikacyjne zamieszanie i rozgoryczenie wszystkich stron kościelnej debaty.
Kapłaństwo jako "gay profession"
Ale - akurat w kwestii święceń dla osób homoseksualnych - na te wizerunkowo-komunikacyjne kwestie nakłada się jeszcze całkiem realne wyzwanie, jakim dla Kościoła jest fakt, że w wielu jego częściach - co wynika z badań socjologicznych - kapłaństwo stało się "gejowską profesją".
W USA są diecezje, w których nawet połowa duchownych to geje, a w części seminariów problemem są nadużycia seksualne popełniane przez przełożonych na zależnych do nich klerykach. Oczywiście, nie bez racji można wskazać, że w tym przypadku problemem nie jest orientacja seksualna, ale przemoc czy wykorzystanie władzy, ale to wymagałoby dodatkowo od Kościoła w ogóle przemyślenia struktur władzy, a łatwiej jest wskazać winnych. O tym zjawisku - zostawiając na boku jego przyczyny - nie wolno zapominać, i ono także wpływa na decyzje i wypowiedzi papieskie.
Istotnym problemem jest także fakt, że fakt ukrywanego, niejawnego homoseksualizmu (a przede wszystkim podwójnego życia) duchownych wpływa na ukrywanie innych spraw. Nie chodzi o to, żeby uznać, że homoseksualność sprzyja przestępstwom seksualnym, bo tak nie jest, ale i to, by wskazać, że model milczenia i ukrywania pewnych spraw, sprzyja milczeniu i ukrywaniu innych.
Wszystkie te sprawy wymagają głębokiego przemyślenia. Zakaz święceń dla osób homoseksualnych (szczególnie że w wielu miejscach on nie działa) nie jest rozwiązaniem, a jedynie sprawia, że realne zjawisko staje się jeszcze bardziej ukryte (bo geje ukrywają swoją orientację), a ukrycie skutkuje pogłębieniem się "kultury milczenia".
Wyjściem z tej patowej sytuacji byłoby dla Kościoła - z jednej strony - uznanie, że celibat nie powinien być obowiązkowy (co już zmieniłoby sytuację), a z drugiej - skończenie z kulturą milczenia w kwestii homoseksualności.
Z perspektywy Kościoła i wiernych lepiej, by kapłani, którzy - wciąż jeszcze składają śluby celibatu - jasno określali swoją tożsamość, zamiast ją ukrywać. Nie jest zresztą wykluczone, że gdyby te dane stały się jawne, gdy w Kościele zaczęły dokonywać się coming outy (na Zachodzie już się dokonują) szybciej zmierzylibyśmy się z wyzwaniem, jakim jest dla społeczne postrzeganie homoseksualności, które coraz mocniej rozbiega się z tym, czego naucza Kościół.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in.: "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".