Dymisja za dymisję. "Ziobryści" idą na zderzenie z premierem i jego ludźmi
Najpierw spór o odpowiedzialność za katastrofę na Odrze i dymisja kojarzonego z "ziobrystami" Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, teraz wyrzucenie z rządu kolejnego człowieka Zbigniewa Ziobry. Do tego dochodzi spór o relacje z Unią Europejską. Ludzie premiera i ministra sprawiedliwości znów wytaczają przeciwko sobie ciężkie działa. Ci ostatni mówią nawet o konieczności odwołania szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka. Nasi rozmówcy z otoczenia Mateusza Morawieckiego zapewniają, że to wykluczone. Atmosfera na szczycie koalicji jest fatalna.
14.09.2022 | aktual.: 15.09.2022 09:02
Po serii publikacji reporterów Wirtualnej Polski - Szymona Jadczaka i Pawła Figurskiego - stanowisko wiceministra rolnictwa stracił Norbert Kaczmarczyk. To poseł Solidarnej Polski, który do partii Zbigniewa Ziobry przeszedł z Kukiz’15.
W związku z tą dymisją "ziobryści" czują się pokrzywdzeni. - Ludzie premiera tylko czekali na okazję, by w nas personalnie uderzyć. To już drugi taki przypadek w ciągu kilku tygodni - zwraca uwagę jeden z przedstawicieli Solidarnej Polski.
Co na to druga strona sporu? - O dymisji Kaczmarczyka przesądziła sprawa z poddzierżawieniem bratu 140 hektarów państwowej ziemi [ujawniliśmy ją w WP - przyp. red.]. Od ciągnika i wesela się zaczęło, ale to był drobny temat pod tabloidy. Dopiero historia z ziemią opisana przez was przechyliła szalę. I co kluczowe: nie premier zdecydował o odwołaniu Kaczmarczyka, tylko sam prezes Kaczyński - mówi Wirtualnej Polsce bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego.
Fala dymisji po kryzysie na Odrze. Najpierw Mistrzak, potem Kaczmarczyk
"Ziobryści" twierdzą jednak, że odwołania Kaczmarczyka chciało otoczenie premiera. - To przecież Dworczyk pobiegł w poniedziałek do RMF FM i walnął w Norberta - zwraca uwagę jeden z "ziobrystów". I częściowo ma rację: szef Kancelarii Premiera w rozmowie z Robertem Mazurkiem przyznał bowiem, że informacje ujawnione przez Wirtualną Polskę na temat wiceministra Kaczmarczyka są "niepokojące". I zasugerował jego dymisję.
- To nie był przypadek, te naciski na wyrzucenie Norberta były czytelne - twierdzą "ziobryści".
Do nowej odsłony sporu między ludźmi Morawieckiego i Ziobry doszło jednak wcześniej. Fatalne relacje między frakcjami w rządzie ujawnił kryzys na Odrze.
Premier - bez żadnych konsultacji z koalicjantami - po ujawnieniu skali katastrofy ekologicznej postanowił wyrzucić ze stanowiska Głównego Inspektora Ochrony Środowiska Michała Mistrzaka, kojarzonego z ludźmi ministra sprawiedliwości. Szkopuł w tym, że szef rządu - jak ujawniły później media - wyrzucił nie tego człowieka, co trzeba.
Mistrzak bowiem jako jedyny już na początku sierpnia informował wojewodów (dolnośląskiego, śląskiego i opolskiego) o zbliżającym się kryzysie. Ci jednak zignorowali jego sygnały. Temat pokpił zwłaszcza wojewoda dolnośląski Jarosław Obremski, który przebywał wówczas na urlopie i postanowił go nie przerywać.
Jak ujawniliśmy w Wirtualnej Polsce, mimo pilnych wezwań inspektoratów wojewódzkich i poinformowania wojewodów, wojewodowie (którym podlegają inspektoraty) nie zwołali natychmiast sztabów kryzysowych i nie poinformowali o kłopotach Rządowego Centrum Bezpieczeństwa.
- Ludzie Morawieckiego zawalili, a naszego "powiesili". Szukali pretekstu i znaleźli. Chodziło o to, by w nas uderzyć i pozbyć się niewygodnego człowieka - mówili dziennikarzom politycy Solidarnej Polski.
Chodziło właśnie o Michała Mistrzaka, byłego policjanta, który miał dotąd bardzo dobre notowania w obozie władzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Dymisja Kaczmarczyka. "Premier był wykonawcą woli Nowogrodzkiej"
Odpady w bastionie Dworczyka. Przeciwnicy premiera wezwą śledczych
Jak słyszymy nieoficjalnie, zdymisjonowany przez Morawieckiego Główny Inspektor Ochrony Środowiska miał być niewygodny dla szefa KPRM Michała Dworczyka oraz szefa gabinetu politycznego premiera Krzysztofa Kubowa. Tak przynajmniej twierdzą ludzie związani z Solidarną Polską. - Mistrzak patrzyłby im na ręce. Nie odpuściłby, nawet ludziom z własnego obozu - słyszymy.
Dworczyk i Kubów to posłowie klubu PiS wybrani z Dolnego Śląskiego. Region ten jest dziś pod lupą prokuratury - i to nie tylko ze względu na katastrofę na Odrze.
Jak pisaliśmy w Wirtualnej Polsce, trzy lata temu, w czasie kontroli na wysypisku śmieci w oddalonej 70 km od Wrocławia Rudnej Wielkiej, wykryto śmieci - odpady medyczne - które zgodnie z prawem powinny zostać spalone. Niebezpieczne i skażone odpady z Niemiec, Litwy i Rumunii okoliczni mieszkańcy znajdowali też w pobliżu swoich domów. Prokuratura - jak ujawnił nasz reporter Sylwester Ruszkiewicz - wszczęła wówczas w tej sprawie postępowanie. Ale śledczy postanowili je umorzyć, bo uznali, że doszło do pomyłki.
Mieszkańcy Rudny Wielkiej jednak nie odpuszczali. Dzięki ich interwencjom po latach do sprawy wrócił "Superwizjer" TVN. Do dziennikarzy magazynu śledczego zgłosili się mieszkańcy okolicznych miejscowości, zaniepokojeni rozrastającym się niedaleko ich domów składowiskiem niebezpiecznych odpadów.
Jak dowiedzieliśmy się z materiału TVN, mieszkańcy zwrócili się jakiś czas temu z prośbą o niezależną kontrolę do komisji środowiska dolnośląskiego sejmiku. Ostatecznie - jak wykazano w materiale - z budżetu województwa miało zostać wydanych na ten cel pół miliona złotych. Do kontroli jednak nie doszło, o czym poinformowali dolnośląscy radni - Patryk Wild i Dariusz Stasiak.
To oni właśnie stwierdzili, że na zablokowanie kontroli - w porozumieniu z Bezpartyjnymi Samorządowcami, z którymi PiS tworzy koalicję na Dolnym Śląsku - mieli rzekomo naciskać zaufani współpracownicy premiera: Michał Dworczyk i Krzysztof Kubów.
Dziś minister Dworczyk odpowiada krótko: to kłamstwo. Centrum Informacyjne Rządu podkreśla zaś, że o żadnym blokowaniu kontroli nie było mowy.
Niemniej - jak usłyszała WP - Solidarna Polska Ziobry w tym tygodniu będzie domagać się bezpośrednich wyjaśnień od szefa Kancelarii Premiera w tej sprawie.
- Chcą się mścić, ale wybrali kiepski moment. Zachowują się jak dzieci - przekonują stronnicy Dworczyka.
- Chcemy wyjaśnienia i zweryfikowania wszystkich wątków dotyczących tej sprawy. Chcemy znać wszelkie okoliczności dotyczące powiązań personalnych, które mogły mieć związek ze sprawą - upierają się przy swoim przeciwnicy szefa KPRM.
Jak dowiaduje się Wirtualna Polska, "ziobryści" - ponoć przy cichym wsparciu części polityków PiS związanych z Dolnym Śląskiem - będą domagać się również wyjaśnień od wspomnianego już wojewody dolnośląskiego Jarosława Obremskiego. - To on bezpośrednio odpowiada za działania Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska we Wrocławiu - podkreśla jeden z naszych rozmówców.
Wedle informacji Wirtualnej Polski w związku z tą sprawą politycy Solidarnej Polski chcą złożyć dodatkowe materiały w prokuraturze.
- Sprawa jest rozwojowa. Szykuje się duże zwarcie - przekonują nasi informatorzy.
Niektórzy twierdzą, że jeśli wyjaśnienia Dworczyka - który ma wielu rywali w PiS, m.in. europoseł Annę Zalewską czy marszałek Sejmu Elżbietę Witek - będą nieprzekonujące, to mogą pojawić się nawet wezwania o jego odwołanie z funkcji szefa Kancelarii Premiera. Takie same żądania mogą zostać postawione również w stosunku do Krzysztofa Kubowa, którego małżonka - wedle dziennikarza TVN Maciej Kuciela - ma mieć "interesy w branży odpadowej" na Dolnym Śląsku.
Współpracownicy premiera w rozmowie z Wirtualną Polską zapewniają jednak, że pozycje szefa KPRM i szefa gabinetu politycznego premiera nie są zagrożone. - Chłopaki od Ziobry nie będą nam ludzi odwoływać - mówią twardo. I kpią, że "ziobryści" muszą opierać się na relacjach "dwóch lokalnych, pozbawionych wiarygodności radnych". - To żałosne - słyszymy.
O sprawę zapytaliśmy samego Dworczyka oraz rzecznika rządu Piotra Müllera. Niedługo po naszych pytaniach szef Kancelarii Premiera zamieścił oświadczenie, w którym odpiera zarzuty dotyczące swojego rzekomego udziału w aferze śmieciowej na Dolnym Śląsku.
"Nie jest prawdą, że blokowaliśmy lub utrudnialiśmy kontrole składowisk odpadów na terenie Dolnego Śląska. Postępowanie niektórych występujących w materiałach medialnych radnych Sejmiku Dolnośląskiego, w powszechnej opinii, jest odbierane jako chęć faworyzowania jednej z dwóch największych firm zajmujących się odpadami na Dolnym Śląsku" - przekazał nam Michał Dworczyk.
Zapowiedział, że "wobec osób pełniących funkcje publiczne, podających kłamliwe informacje, podejmowane będą odpowiednie kroki prawne".
Jak usłyszeliśmy nieoficjalnie w środowisku PiS, jest to nie tylko ostrzeżenie dla dwóch dolnośląskich radnych, ale także zawoalowana groźba pod adresem polityków Solidarnej Polski, którzy chcą wykorzystać aferę śmieciową z Dolnego Śląska do uderzenia w szefa Kancelarii Premiera.
Wraca spór o relacje z UE
Nie tylko ta sprawa jednak wzbudza emocje na rządowym zapleczu. Napięcia pojawiły się również na posiedzeniu Rady Ministrów we wtorek, 13 września. Co istotne, potwierdzają nam to dwie strony sporu. Szkopuł w tym, że każda z nich ma swoje argumenty, trudno zatem obiektywnie rozstrzygnąć, kto w tym sporze ma rację.
O co poszło? Jak zwykle - o relacje z Komisją Europejską. "Ziobryści" twierdzą, że ludzie Morawieckiego mieli zaproponować, aby wyroki Trybunału Konstytucyjnego stwierdzające nadrzędność konstytucji nad prawem unijnym "zostały pominięte w negocjacjach z Brukselą". - To oczywista nieprawda - odpowiada współpracownik szefa rządu.
Portal Dorzeczy.pl - opierając się na relacjach "ziobrystów" - napisał o tym, iż "Komisja Europejska chce postawić Polskę przez TSUE za to, że rząd w Warszawie uznaje wyroki Trybunału stwierdzające nadrzędność prawa krajowego nad unijnym".
Dorzeczy.pl - na podstawie rozmów z politykami Solidarnej Polski - stwierdza, że "o ile wcześniej rząd deklarował twarde stanowisko w tej sprawie, o tyle teraz to się zmienia". Portal relacjonuje też, że "w trakcie kolejnej tury wymiany stanowisk pomiędzy Polską a Brukselą w kwestii wyroków TK, rząd chce zająć stanowisko, według którego wspomniane wyroki należy pominąć, gdyż ‘nie wpływają one na zobowiązania Polski względem UE, jednocześnie nie stanowiąc utrwalonej linii orzeczniczej’".
- To jest całkowita desperacja. My nie zgadzamy się na cofanie się w tak fundamentalnych kwestiach jak konstytucja - mówi Wirtualnej Polsce jeden z polityków Solidarnej Polski, gdy pytamy go o sprawę. Jak dodaje nasz rozmówca: - Premier przegrał w Europie. A i tak w desperacji chce poświęcać konstytucję. Został zagoniony w róg i walczy o przetrwanie.
Te - bardzo mocne przecież - zarzuty stanowczo odpiera otoczenie premiera. Zdaniem współpracowników premiera Morawieckiego relacje polityków Solidarnej Polski są nieuzasadnione i błędnie interpretują rządową strategię.
Z oficjalnym pytaniem w tej sprawie zwróciliśmy się do rzecznika rządu. - Polski rząd nie zmienia stanowiska co do hierarchii źródeł prawa. To jest oczywiste, że najwyższym źródłem prawa w Polsce jest konstytucja. Orzecznictwo Trybunału w tym zakresie jest stałe od wielu lat. Również przed 2015 rokiem - mówi nam minister Müller.
Jak podkreśla rzecznik, stanowisko Rady Ministrów zawiera krytykę stanowiska Komisji Europejskiej. - Na wielu poziomach podważamy linię argumentacyjną Komisji w tym zakresie. Jeśli ktoś zatem twierdzi, że z czegokolwiek pod presją KE się wycofujemy, to jest w błędzie. Aktualne pismo skierowane do KE jest elementem strategii procesowej - zapewnia minister.
- Polska podtrzymuje swoje argumenty dotyczące hierarchii źródeł prawa. Prawo europejskie nie może być w kolizji z prawem konstytucyjnym. Podobnie jak w wielu innych krajach UE - podkreśla rzecznik rządu.
Według naszych informacji na zachowanie ministrów Solidarnej Polski ostro zareagowali wicepremierzy Henryk Kowalczyk i Piotr Gliński. Zwłaszcza minister kultury miał zdecydowanie skrytykować polityków Solidarnej Polski. Gliński miał stwierdzić, że jeśli "ziobryści" dalej będą "machać szabelką", to "będą problemy". - Powiedział, że Ziobro jedzie na gapę w obozie władzy - słyszymy.
- Zdecydowana większość Rady Ministrów stanęła i stoi dziś za premierem Morawieckim - twierdzą nasi rozmówcy.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski