Fatalna pomyłka Dudy ws. "lex Tusk". "Skandaliczne"
Komisja badająca rosyjskie wpływy we Francji miałaby wykluczać kogoś z życia politycznego? - To byłoby nieprawdopodobne, a nawet skandaliczne - mówi Wirtualnej Polsce Laurent Esquenet-Goxes, francuski deputowany, który przesłuchiwał w tej sprawie Marine Le Pen.
Teraz już nie ma żadnych wątpliwości. Uzasadniając decyzję o podpisaniu "lex Tusk" - ustawy mającej badać rosyjskie wpływy w Polsce - prezydent Andrzej Duda poległ na całej linii.
Nie tylko złożył podpis pod dokumentem kompletnie nieprzystającym do standardów, co bezlitośnie wypunktował w Wirtualnej Polsce Patryk Słowik, nie tylko musiał kilka dni później naprędce wycofywać się rakiem z najbardziej kontrowersyjnych zapisów, ale przy okazji jawnie wprowadzał w błąd, powołując się na rzekomo podobne komisje w innych krajach, np. we Francji.
- Różne kraje europejskie mają do czynienia z tym problemem. Mamy komisję w tych sprawach, także i śledczą, we Francji: przesłuchiwała byłego premiera Fillona czy Marine Le Pen - wskazywał Duda.
To nieprawda, że francuską komisję można w jakikolwiek sposób porównać do tej, która ma działać w Polsce. W rozmowie z Wirtualną Polską wyjaśnia to jej wiceprzewodniczący Laurent Esquenet-Goxes. I nie chodzi tu tylko o sposób jej powołania, ale przede wszystkim o założenia, na które konstytucja w żadnej mierze by nie pozwalała.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co ważne, komisja we Francji powstała na wniosek opozycyjnego ugrupowania Marine Le Pen, której proputinowska polityka od lat nie budzi żadnych wątpliwości. Liderka Zjednoczenia Narodowego (RN) i kandydatka na prezydenta wielokrotnie dawała temu wyraz. Skąd zatem taki pomysł?
- Partia Le Pen chciała się w ten sposób wybielić. Pokazać, że kontakty z obcymi państwami nie odbiegają od tego, jak działają pozostałe ugrupowania. Władze Zjednoczenia Narodowego uznały, że taka komisja może im pomóc oczyścić się z zarzutów, nawet jeśli wiadomo, że opinia Le Pen na temat Rosji i Ukrainy się nie zmieniła - mówi Esquenet-Goxes.
Co więcej, szefem komisji śledczej, w skład której weszli sami posłowie (przypomnijmy, Duda chce, żeby parlamentarzystów w niej w ogóle nie było) został Jean-Philippe Tanguy, jeden z… bliskich współpracowników Marine Le Pen, zastępca szefa jej sztabu wyborczego, gdy w ubiegłym roku startowała po raz kolejny w wyborach prezydenckich.
- W zamyśle to miało być najpewniej zręczne zagranie, bo Tanguy wywodzi się z innej partii (Debout la France) i nie jest kojarzony ze "starą gwardią" byłego Frontu Narodowego (czyli ugrupowania, które utworzył Jean-Marie Le Pen, ojciec Marine - red.). Popełnił jednak błąd, do którego zresztą sam się przyznał - być może błąd młodości - myśląc, że funkcja przewodniczącego da mu się władzę, jakiej chciał. W takiej komisji najważniejszy jest jednak sprawozdawca, w tym przypadku posłanka Constance Le Grip z większościowej partii prezydenckiej Renaissance - przekonuje Esquenet-Goxes.
Jak twierdzi, komisja mogła wezwać każdego, ale efekty jej pracy nie są wiążące, tzn. przesłuchiwana osoba "przyrzekała mówić prawdę i tylko prawdę", a jeśli doszłoby do krzywoprzysięstwa i zostało ono uznane za wykroczenie, wówczas sprawa mogłaby skończyć się przed sądem.
Gdy zwracamy uwagę, że komisja ds. wpływów rosyjskich powołana w Polsce przewiduje zupełnie inny tryb postępowania, Laurent Esquenet-Goxes mówi wprost: - We Francji to nie byłoby możliwe. Nie wyobrażam sobie, żeby Marine Le Pen miała być wykluczona z życia politycznego na podstawie raportu komisji. To byłby trudny do opisania skandal, konstytucja tego nie przewiduje, nie mówiąc o jasnym trójpodziale władzy. Co więcej, nawet jeśli jej związki z Rosją, a wcześniej także jej ojca, wydają się ewidentne (świadczy o tym choćby wielomilionowa pożyczka zaciągnięta w banku kontrolowanym przez ludzi bliskich Putinowi – red.) - nie ma jasnych dowodów, które by wskazywały, że te kontakty realnie zagrażały bezpieczeństwu państwa. Musiałby stwierdzić to sąd - mówi Wirtualnej Polsce francuski deputowany.
Jakie są wnioski z raportu francuskiej komisji?
"Zjednoczenie Narodowe jest wyjątkowe pod względem ideologicznej bliskości z reżimem rosyjskim oraz powiązań finansowych, które będą przedmiotem szczegółowej analizy" - to kluczowe zdanie, którym Constance Le Grip, sprawozdawczyni komisji z prezydenckiej partii Renaissance podsumowała jej prace.
Raport okazał się wyjątkowo krytyczny wobec powiązań niektórych polityków RN z reżimem Putina, uznając, że partia jest rosyjskim "pasem transmisyjnym". Jak można przeczytać, "związek ten tłumaczy się w szczególności silną zbieżnością poglądów z władzami kremlowskimi w zakresie wartości politycznych i w kwestiach geopolitycznych".
Znajdują się tam też słowa eurodeputowanej i byłej minister ds. europejskich Nathalie Loiseau, przesłuchiwanej przez komisję, która twierdziła, że partia Le Pen jest "uprzywilejowana przez Moskwę do szerzenia wpływów (Rosji) we Francji, podobnie jak w innych częściach Europy, w tym wśród skrajnej prawicy".
Według Constance Le Grip "wszystkie uwagi Le Pen na temat Krymu z jej przesłuchania powtarzają słowo w słowo oficjalny język reżimu Putina. Należy jednak zauważyć, że agresja Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku oznaczała osłabienie prorosyjskich stanowisk Zjednoczenia Narodowego" - stwierdziła sprawozdawczyni.
Najwięcej emocji ciągle jednak wzbudza pożyczka zaciągnięta przez Front Narodowy w wysokości 9,4 mln euro w rosyjskim banku First Czech Russian Bank.
Jak można się było spodziewać, Marine Le Pen określiła raport wyjątkowo dla niej miażdżący jako "nieuczciwy i całkowicie upolityczniony", a Tanguy złożył nawet skargę na Le Grip.
Proputinowska polityka Marine Le Pen
Marine Le Pen nigdy nie kryła się z proputinowską polityką. Tak było po bezprawnym zajęciu Krymu czy po wkroczeniu sił separatystycznych na terytorium Donbasu. Jej reakcje po inwazji na Ukrainę w lutym ubiegłego roku też nie odcinały się jednoznacznie od zbrodniczej polityki Putina.
Niecałe trzy miesiące przed rozpoczęciem wojny, podczas wizyty w Warszawie, gdzie spotkała się z Mateuszem Morawieckim i Jarosławem Kaczyńskim, a także wzięła udział w kongresie "twardej europejskiej prawicy", najbardziej szokujące były jej słowa w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". - Ukraina należy do sfery wpływów Rosji - mówiła wówczas Le Pen.
- Wiemy doskonale, że posłowie z jej ugrupowania jeździli na Krym już po zajęciu półwyspu, że te kontakty były bardzo ścisłe, a jednocześnie komisja nie wykazała, żeby istniało cokolwiek na piśmie, co by wskazywało, że ludzie Le Pen jeździli tam dlatego, że wcześniej partia zaciągnęła pożyczkę u Putina. Liderce Zjednoczenia Narodowego grozi co innego. Po przesłuchaniu, dwóch członków komisji podejrzewa ją o krzywoprzysięstwo w jednym z wątków dotyczących pożyczki w Rosji. Le Pen może więc stanąć w tej sprawie przed sądem. Na razie jednak ponosi jedynie konsekwencje polityczne - sama domagała się takiej komisji, chcąc się wybielić, ale wpadła we własne sidła. Każdy może sobie teraz wyrobić zdanie na temat jej wyjazdów i kontaktów z Putinem - uważa Laurent Esquenet-Goxes.
Jak dodaje, wątek związków Le Pen z polskimi władzami nie pojawiał się podczas jej przesłuchania przez komisję. - Pojawił się za to temat europejskiego projektu politycznego skrajnej prawicy. Wiemy, że Le Pen lub jej ludzie, brali udział w różnych spotkaniach, także w Rosji, które miały ten projekt cementować - przekonuje francuski poseł.
W sprawie działania komisji kontaktowaliśmy się również z jej przewodniczącym ze Zjednoczenia Narodowego Jeanem-Philippem Tanguy, ale prośba o rozmowę pozostała bez odpowiedzi.
Remigiusz Półtorak, dziennikarz Wirtualnej Polski