Dramatyczne krzyki przy granicy. To błąkają się krewni "zakładników Łukaszenki"
Nie tylko Straż Graniczna szuka migrantów, którzy przekraczają polsko-białoruską granicę. Do przygranicznych wsi przyjeżdżają z Niemiec ich krewni, którzy rozpaczliwie próbują odszukać swoich rodaków. Jak relacjonuje mieszkanka gminy Michałowo, nocami w lasach i na polach niosą się krzyki i nawoływania.
13.10.2021 17:41
- Pierwszą osobą, którą uratował punkt pomocy w Michałowie, był niemiecki Kurd poszukujący w lasach swojej rodziny, zaginionej podczas przekraczania granicy - mówi w rozmowie z WP Konrad Sikora, zastępca burmistrza miasta Michałowo (woj. podlaskie).
Kilka dni temu w tamtejszej remizie strażackiej otwarto punkt pomocy. Migranci mogą się tam ogrzać, zjeść, otrzymać nowe ubrania i naładować telefony. W sobotę mieszkańcy zaalarmowali pracowników dyżurujących w punkcie, że po okolicy błąka się mężczyzna, który jest zziębnięty.
- Potrzebował pomocy, bo został pobity i okradziony. Jak to się stało? Nie znamy szczegółów, ponieważ była to osoba mówiąca tylko po niemiecku i kurdyjsku. Wiemy, że nie zdołał nikogo odszukać. Po potwierdzeniu przez Straż Graniczą, że ten mężczyzna legalnie przebywa w UE, zdecydował się na powrót do Niemiec - mówi Konrad Sikora. Dodaje, że podobna była historia drugiego mężczyzny, który tego samego dnia skorzystał z gminnego punktu pomocy dla migrantów. On także wrócił do Niemiec.
Dramatyczne okrzyki przy granicy. "Boję się, że znajdę ciało"
Jak relacjonuje mieszkanka nadgranicznej wsi w gminie Michałowo, nocą w lesie i na polach rozlegają się krzyki i nawoływania. - Włosy stanęły mi dęba, gdy po zmroku w lesie nagle słychać było krzyki: "hasan, hasan, hasan". To chyba imię. Po zmroku nie było widać, kto woła i o co chodzi - opowiada mieszkanka.
- Domyślamy się, że trwają też poszukiwania zaginionych przy przekraczaniu granicy. Coraz częściej spotykamy osoby, które tłumaczą, że są u nas legalnie, a szukają krewnych. Rozpytują, nawołują, krążą po lasach. To koszmar. Ja już przy załatwianiu codziennych spraw nie schodzę z głównych dróg. Boję się, że znajdę czyjeś ciało - dodaje.
We wtorek informowaliśmy, że niektórzy migranci zdają sobie sprawę ze swojego tragicznego położenia. Stali się zakładnikami służb Łukaszenki. Są zmuszani do kolejnych prób przekraczania granicy. Ich rodziny otrzymują prośby o ratunek z pułapki. - Wysyłają nas tam i z powrotem. Traktują nas, jakby to była gra. Na litość boską, proszę, uratujcie nas - mówi na nagraniu z granicy jeden z mężczyzn.
Zobacz także
Michałowo reaguje na kryzys. Burmistrz zaskoczony lawiną pomocy
7 października strażacy z OSP Michałowo rozmieścili w lasach i przy drogach plakaty z numerem telefonu oraz dopiskiem "Help Point" i symbolem serca. Mieszkańcy liczą, że migranci, którzy mają telefony, w ostateczności zdecydują się na kontakt. Dyżur pod podanym telefonem trwa całą dobę.
- Naszym celem jest pomoc osobom, które znalazły się w kryzysowej sytuacji na granicy. Ograniczenie skali dramatu, jaki może się wydarzyć. Pierwszy raz w historii jako mieszkańcy mierzymy się z takim kryzysem - mówi dalej Konrad Sikora.
- Wkrótce otworzymy drugi punkt pomocy. Będą to Szymki, które znajdują się bliżej granicy. Tam migranci są widywani znacznie częściej - zapowiada wiceburmistrz.
Zastępca burmistrza Michałowa podkreśla, że jest zaskoczony skalą pomocy, jaką otrzymuje inicjatywa utworzenia w remizie punktu pomocy. W ciągu 5 dni wpłacono 85 tys. zł, a kurierzy codziennie przywożą do remizy przesyłki z ubraniami i rzeczami, które mogą wykorzystać migranci.
Pytany o relacje ze służbami granicznymi wyjaśnia: - Nie oceniam i nie komentuję działań Straży Granicznej ani wprowadzenia przepisów stanu wyjątkowego. Wierzę, że służby zachowują się odpowiedzialnie, w ramach przepisów. Zgodnie z nimi status osób, które skorzystają z naszego punktu, musi być sprawdzony przez Straż Graniczną.