Województwo podlaskie. Strefa przygraniczna (poza strefą stanu wyjątkowego). Grupa jemeńskich migrantów poszukujących azylu © East News | Jakub Kamiński

Patryk Michalski: Na granicy trwa gra pozorów, w której giną ludzie

Patryk Michalski
9 października 2021

Wróciłem znad granicy. Do strefy stanu wyjątkowego nie wchodziłem - przestrzegam prawa. Nie mam nic poza klawiaturą, żeby próbować Was przekonać, jak poważna jest tam sytuacja. I jak ważne jest, by dziennikarze mogli po prostu wykonywać swoją pracę.

"Proszę tego nie wykorzystywać do celów politycznych. Pokazuję rzeczywistość". Tak musiałem odpisać znanemu prawicowemu influencerowi i radnemu PiS ze Szczecina pod moim materiałem wideo znad granicy. Pokazałem w nim, że porzucone dokumenty migrantów, na które trafiłem, są kolejnymi dowodami, że białoruski reżim organizuje masową nielegalną migrację.

Drugiej stronie politycznej barykady bardziej spodobał się mój wcześniejszy materiał, w którym pokazałem, że bezwzględne wypychanie na Białoruś nie omija nawet osób, które trafiają do szpitala.

Jedni i drudzy wolą zazwyczaj patrzeć na kryzys tylko przez jedno oko. Dlatego jeżeli ktokolwiek, a szczególnie politycy, chcieliby wykorzystać ten tekst do swoich partyjnych wojenek, to mogą w tym miejscu przestać czytać.

Fakty są takie:

Nasza wschodnia granica nie jest bezpieczna. Reżim Łukaszenki organizuje nielegalną migrację na coraz większą skalę. Na polsko-białoruskim pograniczu kwitnie handel ludźmi, a w polskich lasach przebywają dziesiątki kobiet, mężczyzn i dzieci, którzy coraz częściej będą umierali z wycieńczenia. Dziennikarze nie mogą pokazać tego wszystkiego społeczeństwu, bo jest stan wyjątkowy. A społeczeństwo żyje, jakby nic nadzwyczajnego się tu nie działo.

Tymczasem założenie, że im mniej widzą media, tym mniejszy jest problem, to skrajna głupota.

Rządzący bezskutecznie próbują ukryć bezwzględne push-backi, ale jednocześnie utrudniają dokumentowanie tego, jak działa białoruski reżim. A działa bezwzględnie: wykorzystuje ludzi poszukujących lepszego życia. Ministrowie wolą widzieć w migrantach zoofilów, pedofilów i terrorystów, by rozbudzać strach. Mieszkańcy pogranicza zostają z tym niepokojem sami.

Z kolei opozycja niewystarczająco poważnie podchodzi do białoruskiego zagrożenia i choć wzywa do ludzkich odruchów, to w rzeczywistości niewiele robi, by rzeczywiście pomóc. Boi się zmiany nastrojów własnego elektoratu i spadku w sondażach. Największa instytucja religijna w kraju, Kościół katolicki, poza nielicznymi wyjątkami wygodnie siedzi z założonymi rękami. "Karmienie głodnych" ładnie brzmi tylko z ambony.

Opierając się na doświadczeniach mojej pracy reporterskiej nad granicą z ostatnich tygodni, w tym przez ponad miesiąc trwania stanu wyjątkowego, jestem przekonany, że rząd zamiast zapewniać realnie bezpieczeństwo granic dystrybuuje jedynie jego złudne poczucie. A opozycja - z braku lepszego pomysłu - dystrybuuje wśród swoich wyborców tylko wrażenie, że się na to nie zgadza. Na pograniczu naprawdę dobrze to widać.

Policyjna blokada na linii stanu wyjątkowego na wschodniej granicy Polski
Policyjna blokada na linii stanu wyjątkowego na wschodniej granicy Polski © WP | Michał Masiak

Ludzie

Są trzy stadia wędrówki: determinacja, rezygnacja i granica życia.

Wyruszają przekonani o tym, że są w stanie znieść wiele, by zacząć lepsze życie. Są przygotowani: mają ze sobą jedzenie kupione na Białorusi, niektórzy kieszenie wypchane suszonymi daktylami, by posilić się w drodze. Po nielegalnym przekroczeniu granicy niektórym udaje się nie tylko odejść daleko od strefy stanu wyjątkowego, ale nawet dotrzeć na zachód Europy.

W pobliżu Sokółki spotkałem grupę Syryjczyków. Po czterodniowej wędrówce przez las potrzebowali wyłącznie wody, ciepłych ubrań i jedzenia. To był ich pierwszy raz w Polsce. Dotychczas nie zostali zawróceni.

Wędrówka zdeterminowanych szybko może jednak przejść w drugie stadium - wędrówki zrezygnowanych. Po wielokrotnych cofnięciach na granicę, przemocy białoruskich służb, nocach spędzonych w lasach, piciu wody z kałuży i żywieniu się surową kukurydzą z pól, ludzie stopniowo tracą siły i nadzieję. Niektórzy są nawet gotowi wracać do krajów, z których przylecieli. Nie mają już jednak takiej możliwości. Polska Straż Graniczna – zdarza się, że bez żadnej weryfikacji – wywozi ich na pogranicze. Tam wpadają w ręce białoruskich służb, które każą im wracać do Polski. Często właśnie w takich warunkach to u nas proszą o ochronę międzynarodową.

Każdy dzień tkwienia w "rezygnacji" zbliża migrantów do trzeciego stadium wędrówki - granicy życia. Są skrajnie wychłodzeni, wyczerpani, niedożywieni. W takich warunkach ich stan zdrowia z dnia na dzień się pogarsza. W obliczu coraz niższej temperatury to przypadek i szczęście coraz częściej będą decydowały, czy uda im się przetrwać.

Zobacz także

Ocalenie

Fundacja "Ocalenie" to jedna z organizacji, która niesie pomoc. Obserwowałem ich działania przez sześć dni. W ubiegłym tygodniu jej przedstawiciele spotkali 44 osoby (w tym ośmioro dzieci) z Iraku, irackiego Kurdystanu, Jemenu, Syrii i Iranu. 18 z tych osób (w tym pięcioro dzieci) zostało przez polskich funkcjonariuszy wypchniętych na granicę. Niewielka grupa trafiła do ośrodka dla cudzoziemców lub szpitala. Los 22 osób pozostaje nieznany.

Na miejscu działają też Grupa Granica, przedstawiciele Rzecznika Praw Obywatelskich, Polski Czerwony Krzyż, lekarze-wolontariusze z grupy "Medycy na granicy", niektóre parafie przy granicy strefy stanu wyjątkowego, muzułmańska grupa wyznaniowa w Bohonikach czy wreszcie - sami mieszkańcy pogranicza.

Aktywiści mogą jednak przede wszystkim działać poza strefą stanu wyjątkowego. Mają jedzenie, ubrania, buty, są w stanie udzielić pierwszej pomocy, wezwać karetkę, odebrać pełnomocnictwa i zebrać podstawowe dane. Coraz częściej to jednak nie wystarcza.

Ostatnio fundacja "Ocalenie" znalazła w lesie rodzinę z dziećmi. W pierwszych chwilach jej przedstawiciele nie wiedzieli, czy najmłodsze z nich żyje. Dwulatek miał płytki oddech, nie było z nim kontaktu, przelewał się przez ręce. Dopiero po dogrzaniu elektrycznym kocem dziecko zaczęło się ruszać. Na swojej drodze aktywiści spotykali także dzieci z epilepsją, porażeniem mózgowym, dorosłych w stanie przedzawałowym, w stanie skrajnego wychłodzenia. Ludzi, którzy nie byli w stanie ani jeść, ani pić, bo każdy kęs wywoływał u nich wymioty.

Porzucone w lesie rzeczy migrantów
Porzucone w lesie rzeczy migrantów © WP

Codzienne sygnały od migrantów wędrujących przez lasy to najlepszy dowód na to, że dziurawa jest nie tylko granica, ale i strefa stanu wyjątkowego. Ci ludzie są tuż obok gospodarstw, domostw, we wsiach i miasteczkach. Głodni, spragnieni, zmarznięci, przemoczeni.

Głodnych karmią, spragnionych poją, zmarzniętym i przemoczonym dają ciepłe ubrania aktywiści z organizacji pozarządowych. W efekcie wygląda to tak, że - w kraju, którego rząd znaczącą część swoich zwycięskich kampanii budował na niechęci wobec migrantów, który deklaruje przywiązanie do kościoła i katolickich wartości (Gdzie więc, do cholery, jest wasze miłosierdzie?!) - rękę do najsłabszych wyciągają ludzie stereotypowo postrzegani przez prawicowych polityków i komentatorów jako "lewacy" i piewcy multi-kulti. Upominają się o minimum człowieczeństwa, które wynika nie tylko z poczucia przyzwoitości, ale powinno być zapewnione przez prawo międzynarodowe.

Wolontariusze z Grupy Granica pomagają 11 migrantom w stanie wycieńczenia i hipotermii w okolicach Łososiny Dolnej, 21.09.2021 r.
Wolontariusze z Grupy Granica pomagają 11 migrantom w stanie wycieńczenia i hipotermii w okolicach Łososiny Dolnej, 21.09.2021 r. © Agencja Gazeta | Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta

Skuteczniej mógłby to robić rząd, bo to on ma w rękach wszystkie narzędzia, by pomagać i jednocześnie weryfikować ludzi, którzy trafiają do Polski. W przypadku wątpliwości może ich przecież skierować do strzeżonych ośrodków, albo deportować. Wiem o przypadkach, kiedy polskie służby wypychały migrantów na Białoruś nawet bez spisania jakichkolwiek danych, pozbawiając się możliwości jakiejkolwiek weryfikacji.

Wiem również, że najpierw to nie nasze służby, a aktywiści, znali więcej szczegółów na temat tożsamości osób, które są zmuszone do koczowania w pobliżu Usnarza Górnego. Swoją wiedzą chcieli się podzielić z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Administracji. Nic z tego nie wyszło, bo od bezpieczeństwa łatwiej dystrybuuje się jego złudne poczucie.

Bez zmiany podejścia coraz więcej migrantów może zacząć umierać.

Ci, którzy przez wiele dni wędrowali po lasach, twierdzą, że już teraz zalegają w nich ciała. By temu zapobiec, nie wystarczy zaangażowanie aktywistów. Nawet jeśli zdecydowana większość tych, którzy nielegalnie przekraczają polską granicę, jest migrantami ekonomicznymi, a nie uchodźcami uciekającymi przed wojną, czy możemy po prostu bezczynnie patrzeć, jak będą umierali? Przecież właśnie tego chce Łukaszenka.

Porzucone rzeczy osobiste migrantów w przygranicznym lesie
Porzucone rzeczy osobiste migrantów w przygranicznym lesie © WP | Michał Masiak

Bezwzględna gra reżimu

To jednak tylko jedna - ludzka - strona tego, co dzieje się na granicy. Zacząłem od niej, bo za zbiorowością "migrantów" i słowem "kryzys", kryją się ludzie, ich rodziny i dramatyczne decyzje.

Nie możemy jednak udawać, że zjawili się oni w Polsce tak po prostu, że chcą u nas zostać. Doskonale wiemy, że zostali sprowadzeni przez białoruski reżim, który pod przykrywką "wakacji" organizuje handel ludźmi na masową skalę. Mińsk za setki dolarów oferuje bilety, wizy turystyczne i zakwaterowanie m.in. w pięciogwiazdkowym hotelu "Europa". To państwowy przemysł, który czerpie zyski z ludzkiej krzywdy, by zdestabilizować sytuację w sąsiednich krajach i całej Unii Europejskiej.

O zaangażowaniu białoruskich instytucji świadczą m.in. pozostawione dokumenty migrantów, które znalazłem w jednym z lasów w gminie Michałowo. Są pod nimi pieczątki białoruskich funkcjonariuszy. Ale, co ważniejsze, o udziale służb Łukaszenki mówią także sami migranci.

Porzucone zniszczone buty migrantów. Wędrówka przez podlaskie lasy może przy tych temperaturach skończyć się bardzo groźnie
Porzucone zniszczone buty migrantów. Wędrówka przez podlaskie lasy może przy tych temperaturach skończyć się bardzo groźnie© WP | Michał Masiak

"Białoruska policja zawiozła mnie na granicę. Pomogli, pokazali, którędy przejść, ustawili pinezkę w Google Maps" - mówił mi jeden ze spotkanych w lesie migrantów. Inni to potwierdzali. Wszyscy, z którymi rozmawiałem nie ukrywali też, że Polska nie jest celem ich podróży.

Z relacji osób, które spotkałem, wynika też, że droga przez Polskę wydawała się szczególnie atrakcyjna dla tych, których bliscy dotarli do Europy kilka lat temu. Można odnieść wrażenie, że to drugi rozdział historii, która rozpoczęła się na bałkańskim szlaku. Ci ludzie uwierzyli, że lot do Mińska będzie bezpieczniejszy, że będą mogli dołączyć do rodzin, którym m.in. w Niemczech udało się zalegalizować pobyt. "Mam w Niemczech ciotkę. Do niej jadę" – mówił mężczyzna z Iraku. "Dziesiątki naszych znajomych są w Niemczech" – tłumaczyła grupa Syryjczyków.

Potwierdzają to również doświadczenia Litwy, która lepiej poradziła sobie z nielegalną migracją. W sierpniu odwiedziłem jeden z ośrodków dla migrantów w pobliżu wsi Rudniki. Pod pilnie strzeżoną bramę podjechał nowy samochód jednej z luksusowej marek. Wysiadła z niego Afganka, która już kilka lat temu dotarła do Niemiec i zalegalizowała tam swój pobyt. Jej mężowi się nie udało. Uznał, że najłatwiej będzie przylecieć do Mińska. Wpadł jednak w ręce pograniczników. Żonę mógł oglądać tylko zza płotu.

Mit markowych butów

Opisane sytuacje być może pozwolą zrozumieć, że dziwienie się "markowym butom" czy "drogim telefonom" migrantów jest całkowicie bezsensowne. Tak, niektórzy migranci mają nowoczesne smartfony i ubrania z logo znanych marek. Na polsko-białoruskie pogranicze trafiają ludzie, których stać było na bilet, wizę i przemyt. Prośby o podwózkę do większego miasta regularnie dostają także mieszkańcy okolic. Migranci proponują kilkaset euro, byle tylko dotrzeć do celu. Chcący szukać sensacji powinni rozejrzeć się po przygranicznych lasach. Mogliby znaleźć drogie szminki i perfumy. Ich posiadanie w żaden sposób nie wpływa na decyzję o wyruszeniu w ryzykowną drogę.

Prawdą jest również to, że wśród migrantów są nie tylko ludzie z Bliskiego Wschodu. Można tam spotkać Kubańczyków, Kongijczyków czy Jemeńczyków. Słyszałem o przypadku lotu z Kuby do Moskwy i tajemniczej podwózce na białorusko-polskie pogranicze. Świadectwa migrantów byłyby najlepszym dowodem na to, jak Łukaszenko - z prawdopodobnym udziałem Moskwy - prowadzi swoją operację.

To właśnie takie historie opowiedziane przez dziennikarzy lepiej, dokładniej, bardziej wnikliwie sprawdzone i udokumentowane, pomogłyby lepiej zrozumieć opinii publicznej, jak poważne jest to zagrożenie. Dwaj konstytucyjni ministrowie wolą jednak pokazywać obrzydliwą pornografię. Tak rząd podbija stawkę w swojej propagandowej grze i powoduje, że nadużywany argument o "wojnie hybrydowej" nie robi żadnego wrażenia. W końcu minister sprawiedliwości używał identycznych słów wobec Unii Europejskiej, która krytykuje rewolucję w sądownictwie. Ta dewaluacja powoduje, że i opozycja z pobłażaniem traktuje argumenty rządu.

Konferencja prasowa dotycząca sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, w środku prezes PiS, wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński
Konferencja prasowa dotycząca sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, w środku prezes PiS, wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński © Agencja Gazeta | foto-bialystok

PiS miał nadzieję, że dziennikarze nie uchwycą przede wszystkim bezwzględnego wypychania migrantów na podstawie rozporządzenia Macieja Wąsika. To się nie udało. Udokumentowały to media krajowe i światowe. Skoro efekt nie został osiągnięty, a przy okazji rządzący stracili czas, by społeczeństwo – za pośrednictwem mediów - zrozumiało, co naprawdę dzieje się na granicy, to konieczne jest dopuszczenie mediów na tę granicę.

Żadne zapewnienia nie wystarczają: ani władzy o skutecznej ochronie granic, ani opozycji o konieczności niesienia pomocy – mało kto pamięta o działaniach innych niż próby posłów Franka Sterczewskiego i Macieja Koniecznego dostarczenia pomocy migrantom w Usnarzu Górnym.

Politycy, na razie nie jesteście w stanie zrobicie ani jednego, ani drugiego. Więc chociaż nam pozwólcie wykonywać swoją pracę. Zyskamy na tym wszyscy.

Patryk Michalski
Patryk Michalski © WP
Źródło artykułu:WP magazyn
kryzys uchodźcyobóz uchodźcówgranica
Komentarze (628)