Debata bez historii, czyli TVP zrobiła swoje [OPINIA]
Tyle dyskusji, tyle sporów, tyle kłótni. Tymczasem widzimy wyraźnie, że nie było o co się spierać. Debata przedwyborcza nic nie zmieniła. Czyli była dokładnie taka, jaką zaplanowała ją TVP. Bezpieczna dla rządzących.
Tusk był Tuskiem, Morawieckim - Morawieckim, a Rachoń pilnował się, by nie wyjść z roli osoby udającej niezależnego dziennikarza.
Debatę przedwyborczą mamy za sobą i czego by nie mówiły poszczególne komitety, prawda jest taka, że nie zmieni ona zupełnie nic. Nie ma tu żadnych wygranych ani żadnych przegranych. Jesteśmy w dokładnie tym samym punkcie, w którym byliśmy przed debatą.
Konieczność debatowania
Powiedzmy sobie szczerze: TVP najchętniej nie robiłaby żadnej debaty. Po co bowiem tworzyć arenę starcia, z którego nie wiadomo kto wyjdzie zwycięski.
Prawda jest jednak taka, że musiała, bo pisowska władza nieopatrznie pozostawiła w Kodeksie wyborczym przepis stanowiący, że telewizja publiczna ma obowiązek przeprowadzenia przedwyborczej debaty pomiędzy przedstawicielami poszczególnych komitetów wyborczych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bosak o debacie. "Słabo, momentami żenująco"
Wymyślono więc debatę bez debaty, jakkolwiek by to brzmiało. Czyli prowadzący zadają kilka pytań, a uczestnicy udają, że odpowiadają na te pytania, podczas gdy w rzeczywistości wypowiadają wyuczone na pamięć slogany. Interakcje pomiędzy poszczególnymi uczestnikami debaty są ograniczone do minimum.
Tak jak ryzyko, bo trudno sobie wyobrazić gorszą z perspektywy rządowej telewizji sytuację niżeli doskonałego i pełnego wigoru Donalda Tuska i słabego Mateusza Morawieckiego.
Drugi szereg
Jednak, czy to się komuś podoba, czy nie, Donald Tusk nie był doskonały. Był, jakkolwiek by to brzmiało, człowiekiem. Tusk na pewno był pod wielką presją, ale też - myślę, że niemal każdy to dostrzegł - był solidnie zestresowany. Mówił poprawnie, ale np. Szymon Hołownia miał w sobie o wiele większy luz. A obawiano się przecież o luz Hołowni, nie Tuska.
Ba, choć przed debatą uznano by to za pijackie majaczenie, lepsza merytorycznie od Donalda Tuska była odsądzana od czci i wiary Joanna Scheuring-Wielgus z Lewicy.
Ale też dodajmy od razu: lepsza od Tuska i lepsza od Mateusza Morawieckiego.
Morawiecki bowiem sprawiał wrażenie obkutego z pytań uczniaka (a przecież pytań nie znał, bo TVP nikomu ich nie udostępniła, ha ha), ale mówiącego w sposób w najlepszym razie poprawny, a momentami złośliwy - na poziomie złośliwości ze szkoły podstawowej.
Ale też, zaznaczmy wyraźnie, czy Koalicja Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość mogą wskutek debaty stracić głosy wyborców, którzy pobiegną głosować na Trzecią Drogę lub Lewicę? Wątpliwe. Nie wydarzyło się nic, co mogłoby zmienić opinię wyborców.
Sztuka pytania
Przezabawne było to, jak TVP chciała przedstawić widzom swoje prorządowe stanowisko poprzez samo brzmienie pytań.
Wyszło to jednak kiepsko, bo pytania były tak zagmatwane, że nie sposób by normalny człowiek je spamiętał. "Press" policzył, że odczytanie pierwszego pytania trwało 1 min. i 11 sek., drugiego - 47 sek., trzeciego - 40 sek., czwartego - 1 min. i 13 sek., piątego - 59 sek., zaś szóstego - 45 sek.
Przypomnijmy: na odpowiedź każdy z uczestników debaty miał zaledwie minutę.
Wychodzi więc na to, że w części przypadków samo odczytywanie pytania było dłuższe aniżeli czas na odpowiedź.
Prowadzący przypominali pytania uczestnikom debaty. I dobrze, bo naprawdę można było się pogubić, o jakim zagadnieniu mowa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Hołownia martwi się o Morawieckiego. "Obsesja"
TVP miała w tym oczywiście określony cel: pokazać, że rządzący są lepsi od opozycji, w szczególności Koalicji Obywatelskiej.
Ale - no właśnie, ot, taki drobiazg - gdy chce się coś za wszelką cenę pokazać, bywa tak, że się przedobrzy. I media rządowe, a konkretnie TVP, przedobrzyły. Skomplikowały bowiem temat ponad zdolności poznawcze przeciętnego widza. Tworzono alternatywy, które należałoby rozbierać w spokoju na czynniki pierwsze, a nie sposób było ich ogarnąć z poziomu tapczanu.
Utracony rezon
Rację ma Bartosz Michalski z dziennik.pl, że tak naprawdę przegrany debaty jest jeden - my, wyborcy.
Nie wydarzyło się bowiem nic szczególnego, nic specjalnego.
W efekcie - jak wskazuje Michalski - jesteśmy w punkcie wyjścia, czyli skrajnie brutalnej i agresywnej kampanii wyborczej.
Morawiecki, zadowolony z siebie, mówi: "wszyscy na jednego, banda rudego".
Tusk ripostuje, że "Morawiecki zasłużył na pseudonim Pinokio".
A my do tego wszystkiego przywykliśmy, oswoiliśmy się z tym, że rządzący z opozycją przerzucają się szkolnymi w zasadzie bon-motami.
Wielu z nas debatę przedwyborczą ocenia nie przez pryzmat wizji rozwoju Polski, lecz przez pryzmat "fajerwerków" - kto komu bardziej dokopał, który sztab wymyślił lepszy atak, kto był przekonujący w ataku na przeciwnika, a kto stracił rezon.
Tymczasem prawda jest taka, że po debacie jesteśmy w dokładnie tym samym punkcie co przed debatą.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl