Pogrzeb Marcina zagryzionego przez psy. Zaskakujące wyznanie księdza na kazaniu
W poniedziałek o godz. 13 w Puławach rozpoczęło się ostatnie pożegnanie 46-letniego Marcina B. - mężczyzny zagryzionego przez psy podczas grzybobrania. - Powiem szczerze, że lękałem się tej mszy pogrzebowej - wyznał na kazaniu ksiądz.
W niedzielę 12 października około południa 46-letni kierowca ciężarówki postanowił zrobić przerwę na MOP-ie Racula przy trasie S3. W tym czasie zdecydował się pójść do pobliskiego lasu, by zebrać grzyby. Tam zaatakowały go trzy duże psy, które wydostały się z terenu strzelnicy przylegającej do lasu.
Mężczyzna zdążył jeszcze zadzwonić na numer 112, prosząc o pomoc. Na miejsce szybko przybyli policjanci i pogotowie, które przetransportowało go do Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze.
Pomimo udzielonej natychmiastowej pomocy mężczyzna, który doznał ponad 50 poważnych ran szarpanych i gryzionych, zmarł trzy dni później, 15 października, w wyniku odniesionych obrażeń.
MEN alarmuje ws. przemocy rówieśniczej. "To palący problem"
Tłumy na pogrzebie zmarłego
Pogrzeb Marcina przyciągnął tłumy. Cały kościół p.w. Św Rodziny w Puławach został zapełniony rodziną, znajomymi i sąsiadami, a także osobami, które poruszyła tragedia. Przy trumnie z ciałem Marcina pojawiły się dwa jego zdjęcia i morze kwiatów.
Śmierć 46-latka poruszyła także księdza, który odprawiał mszę i wygłaszał kazanie.
- Powiem szczerze, że odprawiłem pożegnań naszych drogich zmarłych bardzo wiele przez prawie dwadzieścia lat swojego kapłaństwa. Chowałem małe dzieci, chowałem swoich uczniów, którzy też nagle zmarli. Kiedy żegnałem starszych parafian, przychodziło to łatwo, ale kiedy stanąłem w obliczu śmierci młodej osoby, zważywszy, że ś.p. Marcin ma tyle samo lat co ja... Powiem szczerze, że lękałem się tej mszy pogrzebowej - rozpoczął homilię duchowny.
- Bo są takie momenty, kiedy człowiek nie wie, co powiedzieć i wreszcie ja nie wiem, co powiedzieć. Po co mam czarować? Ufam, że będzie dobrze. Tak jak pięknie mówi nam dzisiejsze pierwsze czytanie - kontynuował duchowny.
"Stajemy bezradni"
- Brakuje słów. Nie dziwcie się, moi drodzy, że właśnie tak jest, bo w obliczu niespodziewanej śmierci osoby, która miała przed sobą całe życie, to każdemu z nas brakuje słów. Pięknie mówił nieżyjący już arcybiskup Józef Życiński, że jeśli nie wiesz, co powiedzieć, to niech przemawia twoje milczenie - mówił.
- Bo to jest prawdą, że przed takimi właśnie wydarzeniami stajemy bezradni. No bo któż z nas w ciągu swojego życia myśli o śmierci, raczej chce ją odsunąć od siebie jak najdalej? Nawet kiedy przebywamy w szpitalu czy w innych miejscach dla chorych, to też próbujemy jakoś tę tajemnicę odsunąć. To jest ludzki odruch, bo człowiek chce żyć - kontynuował.
- Nic dziwnego, moi drodzy, że w sercach bliskiej rodziny zmarłych osób będzie się rodził bunt nawet względem Boga. Przecież nawet Chrystus odchodząc z tego świata, przeżył ten moment załamania, kiedy powiedział "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?". Tylko że to był moment, chwila. Mówimy, że liturgia pogrzebowa ma podwójny charakter. To jest smutne, bo żegnamy bliską osobę, ale z perspektywy duchowej, choć to może dziwnie zabrzmi, jest to radosne. Kościół mówi, że śmierć to są narodziny dla nieba - dodawał.
- Nie chcemy myśleć o śmierci, ale prawda jest taka, że człowiek ciągle musi być na nią przygotowany, bo ona się rządzi swoimi prawem i prawem ludzkim. Nie prawem państwowym, ale swoim prawem. I wiemy, kiedy ta tajemnica dotknie nas - podsumował duchowny.
53-letni właściciel trzech owczarków, które zagryzły 46-latka, usłyszał w piątek zarzuty dotyczące spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu, której następstwem była śmierć. Jak przekazała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze Ewa Antonowicz, mężczyzna nie przyznał się do winy. Na trzy miesiące trafił do aresztu, grozi mu nawet dożywocie.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski