Trzy lata temu zaatakowało sześć psów. "Ja i córka byśmy nie żyły"
Psy ze strzelnicy, które zagryzły mężczyznę, atakowały już wcześniej. Pani Agnieszka padła ich ofiarą trzy lata temu. Opowiedziała o swojej walce z ich właścicielem. - On nie jest psychicznie chory, on po prostu jest potworem, ale nie chcę obrażać zwierząt, bo zwierzęta mają instynkt. A on wiedział, że jego psy gryzą ludzi i przez tyle lat nic z tym nie zrobił - mówi nam.
- Największy żal mam do do policji i do pani sołtys, że wiedząc o wszystkim, nic nie zrobili. Dla mnie to zaniechanie jest tak samo winne jak czyny M. Zawiodła policja, zawiodły służby, zawiodły władze. A my – zwykli ludzie zostaliśmy z tym sami - mówi w rozmowie z Wirtualną Polska Pani Agnieszka, która została pogryziona przez psy ze strzelnicy w 2022 roku.
Kobieta do tej pory nie poradziła sobie z tamtą traumą. A ostatnie wydarzenia na nowo rozdrapały rany.
- Ja się stamtąd wyprowadziłam dwa miesiące po pogryzieniu. Powiem pani, że ja przez to jestem w takim stresie cały czas. Ja sobie z tym nie poradziłam - opowiada.
Mieszkańcy Białegostoku ocenili rząd dwa lata po wyborach
"Dziewczyny uważajcie, psy biegną!". Sześć psów ze strzelnicy zaatakowało
Ciepły czerwcowy wieczór, pani Agnieszka wraz z córką i jej chłopakiem idą na spacer po lesie w pobliżu domu i strzelnicy. Jak nam tłumaczy, teren strzelnicy był otoczony wałem i ogrodzeniem. Byliśmy z naszymi psami.
Nagle krzyk chłopaka. Dziewczyny uważajcie, psy biegną! - Nasz maltańczyk się położył do góry nogami, udając nieżywego, a owczarek zaczął szczekać na smyczy, córka go trzymała. Cztery psy rzuciły się na mojego owczarka i na córkę, dwa biegały wokół nas - opowiada nam poszkodowana. Łącznie sześć psów - niektóre to szczeniaki ośmiomiesięczne.
Psy ze strzelnicy rzuciły się na owczarka, powaliły go na ziemię. Córka pani Agnieszki próbowała bronić swojego pupila, jednak ją również powaliły psy i zaczęły gryźć. - Ja zaczęłam bronić córki. W międzyczasie, zanim wykonałam pierwszy telefon na 112, krzycząc, że psy nas zagryzają i że prosimy o pomoc, złapałam za gałąź. Zaczęłam je odpędzać - słyszymy.
Wtedy, według relacji kobiety, właściciel psów pojawił się na szczycie wałów okalających strzelnicę. - Krzyczałam do niego. On w ogóle nie reagował, stał i się patrzył jak nas gryzły - relacjonuje. W końcu ktoś ze strzelnicy zawołał psy.
Policja w końcu przyjechała. - Trudno uwierzyć, ale po trzecim telefonie i to już do domu naszego, dopiero po godz. 23 - wspomina kobieta. - Poinformowali nas, że dwa razy ktoś radiowozy odwołał, bo nikogo nie ma w lesie i nic się nie stało - mówi nam pani Agnieszka. I jak mówi kobieta, powiedzieli jej, że "ma się domyśleć, dlaczego".
Kobieta miała pogryzioną rękę, bardziej ucierpiała jej córka. Miała rany szarpane. Udała się do szpitala, gdzie lekarze wypisali zwolnienie na miesiąc. - Generalnie większe szkody są psychiczne - podkreśla nasza rozmówczyni. Owczarek nie był pogryziony, bo ma bardzo długie futro, ale był poturbowany i obity. Miał krwiaki i nieszarpane rany. Maltańczykowi nic się nie stało.
- Jakby te psy były w tym wieku, jak są teraz – ja i moja córka byśmy nie żyły. Nie miałyśmy żadnych szans - mówi załamana kobieta.
Rozmówczyni wielokrotnie podkreśla, że właściciel strzelnicy - były policjant i instruktor strzelectwa - miał według niej przez lata korzystać z rozległych znajomości wśród funkcjonariuszy i lokalnych władz. Jak opowiada pani Agnieszka, "chodził po komendzie i prokuraturze jak po własnym domu", a jego ojciec był niegdyś komendantem milicji i współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Zdaniem kobiety, to właśnie te powiązania mogły sprawiać, że po wcześniejszych atakach psów służby nie reagowały odpowiednio.
- Pytano mnie, czy się nie boję policji. To niech pani sobie wyobrazi, jak u nas jest – skoro mamy się nie bać bandytów, a mamy się bać policji? - wspominała.
"To jest osoba, która nie ma empatii". Sprawa skończyła się w sądzie
Pani Agnieszka wniosła do sądu pozew przeciwko właścicielowi strzelnicy. - Pan M. przychodził na rozprawy. Zachowywał się bardzo arogancko. Dwa razy albo trzy sędzia poza protokołem uprzedzała pana M., że jeżeli się nie uspokoi, to go ukażą. On uważał, że jemu nic nie grozi i w sądzie się zachowywał tak, jak w życiu. Bardzo arogancki człowiek, nieprzyjemny w obyciu - mówi pani Agnieszka.
- Gdyby wyraził jakąś skruchę, że to wypadek, to co innego - uważa pani Agnieszka.
Świadkiem w sprawie była także sołtys Raculi Mirosława Jabłonka. - Ja mam bardzo duże do niej pretensje, bo ja z nią osobiście rozmawiałam dwa albo trzy razy. Ona miała powiedzieć tylko prawdę, miała powiedzieć, co się wydarzyło wcześniej, że było wielokrotnie zgłaszane, że tam jest problem, że te psy uciekają i są groźne. Przyszła do sądu i powiedziała, że ona nie rozumie, dlaczego została powołana na świadka, bo ona o tej sprawie nic nie wie - relacjonuje kobieta.
Sprawa zakończyła się w tym roku. Sąd na rzecz pani Agnieszki i jej córki zasądził zadośćuczynienie - 10 tys. zł dla córki a dla niej 7,5 tys. zł. Kobieta zastanawia się nad dalszą walką w sądzie.
W tej sprawie odbyła się także sprawa karna, ponieważ właściciel psów otrzymał mandat za niedopilnowanie psów w wysokości 600 zł, od którego się odwołał. Sąd jednak podtrzymał karę.
- Dla mnie to jest osoba, która ma nie po kolei w głowie. On nie jest psychicznie chory, on po prostu jest potworem, ale nie chcę obrażać zwierząt, bo zwierzęta mają instynkt. On przez tyle lat wiedział, że jego psy gryzą ludzi i nic nie zrobił - podsumowuje Pani Agnieszka.
Psy śmiertelnie zagryzły mężczyznę. Właściciel z zarzutami
W niedzielę trzy psy uciekły z posesji strzelnicy, która znajduje się przy MOP-ie Racula przy S3 w Zielonej Górze. W tym czasie 46-letni kierowca zatrzymał się na przerwę i poszedł na grzyby do pobliskiego lasu. Trzy owczarki belgijskie biegające luźno po okolicy śmiertelnie zagryzły mężczyznę.
Właściciel psów został zatrzymany i postawiono mu zarzuty. Sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu.
Kamila Gurgul, dziennikarka Wirtualnej Polski