Czy święta wojna może być sprawiedliwa? [OPINIA]
Ochrona życia cywilów w czasie wojny jest miarą cywilizacji. Tam, gdzie zasada ta ustępuje czystej skuteczności, tak kończy się przestrzeń wojny sprawiedliwej. "Święte wojny" jednak, nawet te prowadzone w imię świeckich celów, w istocie skazane są na wyjście poza przestrzeń moralności - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
O tych obrazach nie da się zapomnieć. Zabijani mieszkańcy kibuców, gwałcone kobiety, mordowane dzieci. Wszystko to z zimnym okrucieństwem, bez śladu ludzkich uczuć, nagrywane a czasem wręcz streamingownane na żywo.
Trudno było nie być wówczas po stronie tych ludzi, trudno odmówić Izraelowi prawa nie tyle nawet do odwetu, ile do obrony własnych obywateli, do likwidacji organizacji i jej zaplecza, która jasno wskazuje - niezmiennie od lat - że jego jedynym celem jest "starcie Izraela z powierzchni ziemi".
- Będziemy powtarzać działania z 7 października, dopóki Izrael nie zostanie zniszczony - mówił ostatnio, już po wkroczeniu na teren Strefy Gazy przez izraelskie wojsko Ghazi Hamad, członek biura politycznego Hamasu. To jasna deklaracja, która sprawia, że Izrael nie może nie dążyć do zniszczenia tej organizacji, nie może pozostawić jej wolnego pola do działania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale są i inne obrazy, równie wstrząsające. Martwe dzieci i kobiety, które zginęły na skutek izraelskiego ostrzału. Zwęglone ciała ludzi, którzy schronili się w obozie dla uchodźców, który według izraelskich służb był obozem terrorystycznym, i który został zbombardowany. Do szpitali w Strefie Gazy trafiają setki dzieci z poparzonymi ciałami i brakującymi kończynami, i nie można im pomóc, bo leków brakuje, bo nie ma prądu, bo ostrzał i oblężenie trwają.
I jeszcze ta licytacja na liczby. Kto jest winien bardziej, kto więcej zabił. Tych danych nie jesteśmy w stanie sprawdzić, nie zawsze możemy zweryfikować, kiedy kłamie Hamas, a kiedy nieprawdę mówi izraelskie wojsko. Czy rzeczywiście w ataku na obóz uchodźców w mieście Dżabalija zginęli sami wojownicy Hamasu?
To wątpliwe, ale wcale nie oznacza, że zginęły tam tylko setki niewinnych cywilów. Wojna informacyjna, kamuflowanie działań, wykorzystywanie obrazów (już wiemy, że niekiedy nieprawdziwych) do wygrywania wojen mają się w najlepsze, a dziennikarze, których tam na miejscu niemal nie ma, nie są w stanie niemal niczego zweryfikować. Można tylko wierzyć (lub nie) jednym lub drugim.
Dżihad wymaga ofiar
To wszystko sprawia, że o tej wojnie, o wydarzeniach, o których wciąż bardzo mało wiemy, trudno pisać z pełną odpowiedzialnością. Jednak to, co o niej wiemy pozwala postawić kilka zasadniczych tez. Konflikt w Strefie Gazy, nawet jeśli siły izraelskie zapewniają, że troszczą się o ludność cywilną, jest wojną totalną, w której śmierć niewinnych ofiar jest "wkalkulowana" w starcia, a dla jednej ze stron jest nawet - co zabrzmi bardzo drastycznie - dobrą ceną jaką gotowa jest ona zapłacić za ostateczny triumf (krótkoterminowo dość mało prawdopodobny, ale liderzy tej strony mają długą perspektywę historyczną).
Hamas nie ukrywa nawet, że ludność cywilna jest dla niego wygodną żywą tarczą, a konkretniej obrazy śmierci palestyńskich kobiet i dzieci są jedną z najmocniejszych broni przeciwko Izraelowi jakie mógł on uzyskać.
Zniszczone miasta, utracony dobytek, śmierć ojców (i matek, a także często rodzeństwa), odebrane dzieciństwo, kalectwo bliskich - to wszytko sprawia, i to jest także zysk dla Hamasu - że w Palestyńczykach, i to nie tylko ze Strefy Gazy, wzrośnie chęć zemsty, odwetu, przekonanie, że pokój nie jest i nie powinien być możliwy. Wydarzenia w Strefie Gazy rodzą tysięcy nowych wojowników, jeśli nie Hamasu, to jakichś innych radykalnych organizacji, które nie spoczną dopóki nie zrealizują swojego celu, jakim jest zepchnięcie "Izraela do morza".
Liderzy Hamasu, dla których życie mieszkańców Strefy Gazy się nie liczy, bo znaczenie ma wyłącznie realizacja celów "świętej wojny" z Izraelem, musieli wiedzieć, że okrutna atak na Izraelczyków (i to często mieszkających w kibucach, które były miejscem, gdzie próbowano budować izraelsko-palestyńskie pojednanie) przyniesie odwet, ale on z ich perspektywy jest czymś pozytywnym, bo niesie dalej płomień islamsko-palestyńskiej wrogości wobec Izraela.
Cel jest wzniosły, by sparafrazować Zbigniewa Herberta - dżihad wymaga ofiar. Im będzie ich więcej, tym więcej wizerunkowo straci Izrael, ale też jeszcze więcej wrogości (jeśli może być jej więcej) i nienawiści powstanie wobec niego w Palestyńczykach i szerzej w wyznawcach islamu.
Świecka religia wymaga skuteczności
Izraelczycy mają oczywiście tego świadomość. Od lat toczą tę samą wojnę, od lat badają radykalny palestyński islam, i doskonale znają mechanizm działania zachodnich polityk. Ich przywódcy (nawet jeśli uchodzą za nieobliczalnych) doskonale wiedzą, kiedy należy się wycofać, tak by nie stracić wsparcia świata zachodniego. Tym razem jednak sytuacja jest inna.
Atak Hamasu podważył najgłębsze założenia nie tylko państwowości izraelskiej, ale wręcz świeckiej religii, a może lepiej powiedzieć fundamentalnego ideowego uzasadnienia istnienia i walki tego państwa. Nie jest przypadkiem, że politycy izraelscy, ale i żydowscy myśliciele ze świata, odwołują się do obrazów Holokaustu, i wprost powtarzają, że zamachy Hamasu, to największy, dokonany jednego dnia, mord Żydów od Shoah.
Izrael istnieje po to, by nigdy więcej nie dopuścić do tej tragedii. Gdy wychodzi się z Jad Waszem, Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu w Jerozolimie, to cała tamtejsza wystawa, ma dać przekonanie, że nigdy więcej nie wolno dopuścić, by taka tragedia się powtórzyła.
Hamas nie tylko pokazał, że może się powtórzyć, ale też zapowiada, że nie ustanie w działaniach na rzecz jego powtórzenia. Państwo, którego fundamentem jest przekonanie, że nigdy więcej nie dopuści do tego, by w imię chorej ideologii mordować Żydów, nie może pozwolić, by organizacja, która to głosi funkcjonowała. Jeśli bowiem się na to zgodzi, po takim mordzie, w pewnym sensie podważy sens istnienia Państwa Izrael, zniszczy fundamenty laickiej religii, którą ją przez lata budowała.
Starcie quasi-religijne
Charakter tego starcia, obecność w nim najgłębszych przekonań ideowych czy quasi-religijnych (trudno mi uznać, że Hamas prezentuje poglądy religijne) sprawia, że wojna ta przekształca się w pewnym sensie w "świętą wojnę", a w takiej wojnie - która prowadzona jest w imię Boga lub najwyższych wartości - życie ludzkie przestaje się liczyć. Ono jest ceną, którą wojenni planiści są gotowi zapłacić za realizację swoich celów. I dotyczy to zarówno śmierci swoich, jak i innych.
Tak jest z pewnością, bo jego liderzy wcale tego nie ukrywają, po stronie Hamasu. Czy jednak to samo można powiedzieć o działaniach Izraela? Z pewnością taka pokusa w części jego polityków (szczególnie tych związanych religijnym syjonizmem czy radykalnym nacjonalizmem) istnieje, z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy powiedzieć, że pragnienie odwetu, słuszna i zrozumiała chęć obrony (do której, według zasad wojny sprawiedliwej - Izrael ma prawo, a zgodnie z rozumieniem państwa ma jej obowiązek) rodzi niebezpieczeństwo, że podobne myślenia ogarnie także wojskowych i bardziej umiarkowanych polityków czy obywateli.
Pokusę tę wzmacniać może fakt, że na tak ukształtowanym terenie, w takiej sytuacji wojskowej jaka jest w Strefie Gazy, działań wojennych nie da się prowadzić bez ofiary cywilnych. Tu, mam świadomość, że jest to bolesna konstatacja, tej śmierci nie da się uniknąć, i to nawet jeśli zdecyduje się poświęcić życie większej liczby izraelskich żołnierzy. Wyważonej zasady Michaela Walzera, który przypominał, że "jeżeli oszczędzenie życia cywili oznacza narażenie życia żołnierzy, to trzeba ponieść to ryzyko", w tym starciu w zasadzie nie da się zastosować.
I to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że wcale nie jest jasne, kto w tym starciu jest cywilem, a kto nim nie jest. Hamas jest organizacją terrorystyczną, a jego wojownicy nie są w sensie ścisłym żołnierzami, często ukrywają się pod płaszczykiem cywilów, a ich infrastruktura militarna ukrywana jest pod budynkami i ośrodkami cywilnymi. Jej zniszczenie oznacza więc nieuchronną śmierć ofiar cywilnych.
Wojna bez zasad?
Czy to oznacza, że w tej wojnie nie ma i nie może być żadnych reguł? Jeśli chodzi o Hamas, to można tak powiedzieć, jeśli przez reguły rozumieć będziemy zachodnie rozumienie praw człowieka czy nawet prawa wojennego. Liderzy tej organizacji jasno wskazują, że z ich perspektywy "święty" cel jakim jest "zepchnięcie Izraela do morza" i odzyskanie dla islamu ziem Palestyny, uświęca środki. Śmierć Izraelczyków i Palestyńczyków nie ma z tej perspektywy znaczenia, a obrazy cierpień palestyńskich są czystym PR-owym zyskiem. Im ich więcej, tym mocniejsza jest sprawa "świętej wojny".
Izrael jednak jest państwem, i to państwem demokratycznym, należącym jednak do rodziny państw zachodnich, a to oznacza, że powinien liczyć się z najbardziej fundamentalnymi zasadami prawa wojny. Świadomość, że nie da się uniknąć ofiar cywilnych nie powinna oznaczać, że godzi się na każdą ich ilość. Pokusa skuteczności nie może przesłaniać fundamentalnych zasad moralnych, w tym z zasady maksymalizacji ochrony życia cywilów.
I nawet jeśli pierwszym odpowiedzialnym za te śmierci jest Hamas (w tej sprawie trudno nie przywołać słów Michaela Walzera, który wprost wskazał w "Wojnach sprawiedliwych i niesprawiedliwych", że "kiedy osądzamy niezamierzone zabójstwa cywili, musimy wiedzieć, co było pierwotną przyczyną, dla której znaleźli się oni w strefie walki"), który rozpoczął tę okrutną wojnę, choć musiał wiedzieć, jakie będą tego skutki, to cywilizowane państwo nie może ulegać pokusie ślepego odwetu. Czy tak jest w tym przypadku? Mam nadzieję, że nie, ale sprawdzić to będzie można dopiero, gdy ta wojna się zakończy.
A ostatecznym dowodem na wierność zasadom będzie osądzenie lub nie, tych, którzy - jeśli do nich doszło - dopuścili się zbrodni wojennych.
Ten konflikt uświadamia jednak jeszcze jedną kwestię. Proste zasady prowadzenia wojen w sytuacji, gdy zmienił się ich charakter, a także ich uczestnicy, wymaga ponownego przemyślenia. Już teraz wiemy jednak, że wojna święta nie może być sprawiedliwa, bo wyrzuca pojęcie ludzkiej sprawiedliwości poza nawias myślenia.
I przez to jest gigantycznym zagrożeniem.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia"