Czy czeka nas Unia wielu prędkości [OPINIA]
Pandemia, inwazja Władimira Putina na Ukrainę i wszystkie gospodarcze oraz społeczne efekty wojny, kryzys praworządności i liberalnej demokracji w takich państwach jak Polska i Węgry, wreszcie perspektywa akcesji Ukrainy i Mołdawii - wszystkie te wydarzenia stymulują coraz bardziej intensywną dyskusję na temat przyszłości Unii Europejskiej - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
W dyskusji tej dominują głosy, że jeśli Unia ma sprawnie odpowiadać na stojące przed nią wyzwania, to musi się zmienić: uprościć swoje "barokowe" mechanizmy decyzyjne, usprawnić wewnętrzne procesy, usunąć mechanizmy umożliwiające bezmyślną obstrukcję.
W ramach tej debaty rządy Niemiec i Francji - dwóch największych, najważniejszych politycznie i gospodarczo państw Unii - powołały w styczniu wspólną grupę ekspertów, mającą za zadanie opracowanie propozycji reform UE. Raport przedstawiający efekt ich pracy ujrzał światło dzienne we wtorek. Choć nie jest on jak dotąd oficjalnym stanowiskiem Berlina i Paryża, to warto się z nim uważnie zapoznać także w Polsce. Obok koniecznych propozycji usprawnienia działania UE, zawiera on bowiem także propozycje rysujące drogę do "Europy wielu prędkości", co nie jest scenariuszem przynoszącym szczególnie optymistyczne perspektywy dla Polski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wzmocnić praworządność
Raport zawiera jednocześnie cały szereg propozycji, które - choć wywołają w Polsce głębokie polityczne kontrowersje - wcale nie są dla nas niekorzystne. Dotyczy to przede wszystkim wzmocnienia mechanizmów chroniących zasady państwa prawa w Unii Europejskiej.
Autorzy raportu proponują wzmocnienie i rozszerzenie już istniejących mechanizmów warunkowości w wypłacaniu krajom członkowskim środków z unijnego budżetu. Dziś można zamrozić ich wypłacanie, jeśli naruszenia praworządności bezpośrednio zagrażają "finansowym interesom Unii". Co w praktyce oznacza, że unijne pieniądze można zablokować, gdy istnieje uzasadnione podejrzenie, że w wyniku mechanizmów korupcyjnych zamiast na cel, na który zostały przeznaczone, trafią do powiązanych z władzą oligarchów - jak to np. ma dziać się na Węgrzech. O wiele trudniej jest to niestety zrobić, gdy rząd narusza praworządność, np. atakując trójpodział władzy. Jak robi to w Polsce PiS. Reformy proponowane w raporcie mają dać unijnym instytucjom możliwość finansowego nacisku także na państwa naruszające praworządność w ten drugi sposób.
Raport proponuje też usprawnienie mechanizmów związanych z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Określa on na jakich zasadach Rada Europejska - ciało skupiające szefów państw i rządów UE - może stwierdzić, iż dane państwo na tyle poważnie naruszyły fundamentalne wartości Unii Europejskiej - określone w art. 2 Traktatu o UE - że możliwe jest jego czasowe zawieszenie w niektórych z praw członków Unii.
Dziś do stwierdzenia takiego naruszenia konieczna jest zgoda wszystkich państw reprezentowanych w Radzie, poza tym, którego dotyczy głosowanie. Francusko-niemiecki raport jednomyślność chce zastąpić kwalifikowaną większością głosów.
Rząd PiS - o ile utrzyma się po wyborach - będzie przedstawiać te propozycję jako próby budowy "niemieckiego imperium" w Europie, jako ingerencję Berlina i Brukseli w "wewnętrzne sprawy Polski". Te propozycje są jednak korzystne z punktu widzenia polskich obywateli. Wzmacniają one bowiem ochronę naszych praw przed gotowym je łamać polskim rządem - jaki by on nie był.
Silniejszy mechanizm warunkowości budżetowej - czyli mówiąc po polsku: groźba odcięcia unijnej kasy - oraz skuteczniejsza procedura z art. 7 Traktatu o UE zwiększają koszty polityczne działań uderzających w fundamentalne wartości Unii z praworządnością na czele. A ostatnie osiem lat dostarcza aż nadto przykładów na to, że polski system polityczny dość łatwo daje się przechwycić siłom otwarcie dążącym do erozji standardów państwa prawa, marzących o zastąpieniu liberalnej demokracji hybrydowym systemem, łączących mechanizmy wyborcze z autokratycznymi, rodem z Węgier i Turcji.
Unia nie może być zakładnikiem uprawiających obstrukcję rządów
Procedury związane z art. 7 Traktatu o UE to nie jedyny obszar, gdzie raport proponuje odejście od zasady jednomyślności w głosowaniach w Radzie Europejskiej. Zgodnie z wnioskami jego autorów, głosowanie kwalifikowaną większością głosów miałoby się stać domyślnym sposobem podejmowania decyzji w Radzie.
Jest to konieczna zmiana, a jednocześnie bardzo politycznie trudna. Zwłaszcza gdy propozycję taką wysuwa raport sporządzony na zlecenie dwóch największych państw UE, które najbardziej zyskałyby na osłabieniu prawa weta mniejszych krajów unijnych. Autorzy raportu zdają sobie z tego sprawę, stąd cały szereg propozycji, które miałyby uczynić głosowanie większościowe bardziej akceptowalnym dla mniejszych państw: zwiększenie limitu kwalifikowanej większości, tak by utrudnić największym państwom Unii narzucanie swojej woli, akceptacja decyzji podjętych w ten sposób w Parlamencie Europejskim, wreszcie możliwość wyłączenia się danego państwa z ustalonej w większościowym głosowaniu wspólnej unijnej polityki, która mu szczególnie nie odpowiada.
Obawy mniejszych państw o to, czy mechanizm kwalifikowanego głosowania nie osłabi radykalnie ich pozycji i możliwości wpływania na decyzje Unii, nie są zupełnie nieracjonalne i zasługują na to, by wziąć je pod uwagę. Unia Europejska funkcjonuje jednak i będzie funkcjonować w coraz bardziej pełnym wyzwań otoczeniu międzynarodowym. Będzie musiała zmierzyć się z konkurencją ze strony Chin, nieprzewidywalnym sąsiedztwem Rosji, kolejnymi kryzysami migracyjnymi i kryzysem klimatycznym. By poradzić sobie z tymi wszystkim, Unia nie może być zakładnikiem rządów nastawionych na obstrukcję.
Nie chodzi o budowę europejskiego superpaństwa - francusko-niemiecki raport wprost wyklucza taką możliwość, wskazując na hybrydowy charakter Unii jako jednocześnie czegoś w rodzaju federacji państw i organizacji międzynarodowej. Chodzi o wyposażenie Unii w odpowiednie narzędzia na miarę XXI wieku. Opublikowany we wtorek dokument zawiera ciekawe propozycje wychodzące naprzeciw temu wyzwaniu - związane nie tylko z mechanizmem głosowania w Radzie, ale także możliwościami zaciągania wspólnego europejskiego długu czy zwiększania środków własnych UE, np. przez nowe europejskie podatki.
Ryzyko Unii czterech prędkości
Jednocześnie raport zawiera muszące budzić w Polsce niepokój propozycje, których finałem byłaby Europa wielu prędkości. A konkretnie czterech. Autorzy opracowania przyznają bowiem, że wiele z proponowanych przez nich zmian wymaga zmiany traktatów, na co w obecnym klimacie politycznym szanse nie są wielkie. Dlatego chętne do tego państwa powinny, w ramach UE, zyskać możliwość budowania między sobą bardziej ścisłej współpracy i integracji.
Jakby to w praktyce miało wyglądać? Dokument przedstawia wizję Europy złożonej z czterech kręgów integracji, połączonych pewnymi wspólnymi instytucjami i wartościami. Pierwszy to unijny rdzeń, państwa, które decydują się na najgłębszą integrację. Państwa rdzenia, które we własnym gronie porozumiałyby się np. co wspólnej emisji długu i wspólnych podatków, mogłyby nawet mieć osobny budżet. Drugi krąg to pozostałe państwa UE.
Trzeci to państwa stowarzyszone z Unią. Niebędące pełnoprawnymi członkami, ale uczestniczące np. we wspólnym rynku albo sferze Schengen. Wreszcie, na ostatniej orbicie Unii, znajdowałyby się państwa "Europejskiej Wspólnoty Politycznej", połączone z Unią wspólnymi wartościami i pracujące na rzecz ich wdrażania w Europie i jej otoczeniu.
Czemu to ryzykowna wizja? Już dziś integracja w ramach UE przebiega w logice różnych prędkości, mamy przecież wewnątrz Unii bliższe kręgi integracji w postaci sfery euro czy Schengen. Taka czterostopniowa architektura Unii pogłębiałaby jednak podziały. Łatwo mogłaby osłabić mechanizmy europejskiej solidarności oraz wypchnąć państwa naszego regionu na dalszy krąg unijnej integracji, poza miejsce, gdzie podejmowane są kluczowe dla przyszłości kontynentu decyzje. EWP mogłaby się też stać wieczną poczekalnią dla państw dziś liczących na akcesję do Unii.
Jaka Europa byłaby dobra dla Polski?
Polska powinna więc przeciwdziałać logice Unii wielu prędkości. Nie może tego jednak zrobić jako kraj, który w Europie zajmuje się głównie obstrukcją, przeciwny jakimkolwiek reformom usprawniającym działanie i Unii i pogłębiających integrację.
W naszym interesie jest Europa nie mniej, ale głębiej zintegrowana. Taka, która dba o podnoszenie socjalnych standardów w uboższych państwach, ma mechanizmy, by naciskać na łamiące praworządność rządy, a przy tym uwzględniająca interesy mniejszych państw i naszego regionu.
Niestety, jeśli po wyborach nie zmieni się władza, nasz rząd nie będzie walczyć o taką Europę. Kaczyński Europą bezmyślnie straszy i liczy na to, że wybory europejskie w przyszłym roku tak wzmocnią antyunijną radykalną prawicę, której częścią jest dziś PiS, że wszelka głębsza integracja Unii zostanie zablokowana na lata. Co da PiS zielone światło, by dalej przesuwać Polskę w autorytarną stronę.
Tylko jeśli ta kalkulacja Kaczyńskiemu się nie powiedzie, jeśli pro-europejskie siły wyjdą z wyborów zwycięskie w najważniejszych państwach Unii, to machną one ręką na PiS i Fidesz, i zaczną głębiej integrować się we własnym zakresie. Polska znów znajdzie się de facto w europejskim przedpokoju, gdzie władza dużo będzie krzyczeć o tym, jak broni suwerenności, coraz bardziej tracąc przy tym znaczenie w świecie. W perspektywie następnych lat to byłby najgorszy możliwy scenariusz przyszłości Polski w Europie.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek