Coraz mniej chętnych do wyjaśniania katastrofy smoleńskiej. Kazimierz Nowaczyk wskazuje winnego
Pełniący obowiązki szefa podkomisji smoleńskiej Kazmierz Nowaczyk narzeka na znieważanie jej członków. Co więcej, ma też swoją tezę na temat przyczyn rezygnowania ekspertów i instytucji ze współpracy przy badaniu katastrofy.
09.08.2017 | aktual.: 28.03.2022 12:05
Podkomisja smoleńska zmaga się z problemami - wynika z pisma przesłanego przez Nowaczyka do portalu gazeta.pl. P.o. szefa komisji narzeka w nim na media.
Jak twierdzi, opinia publiczna ma dużą wiedzę na temat członków podkomisji i ekspertów, nierzadko "wchodzącą w prywatną sferę danej osoby". To zaś doprowadza do "znieważania osób współpracujących z podkomisją". Zwrócił przy tym uwagę na "natarczywe namowy do rezygnacji z pracy w podkomisji".
Nowaczyk tłumaczy, że lepiej, gdyby podkomisja nie udzielała informacji dot. realizacji jej zadań. Dlaczego? Jego zdaniem może to wpłynąć na swobodę w prowadzeniu badań oraz na "efekt końcowy raportu podkomisji". Dostrzega też ryzyko "uzyskania nieformalnych wyników badań" przez media.
- Obawy w tym przypadku są wysoce uzasadnione, bowiem z przykrością należy stwierdzić, że działania i ofensywność niektórych dziennikarzy doprowadziła do przerwania współpracy z niektórymi osobami i ekspertami, a nawet instytucjami, które wstępnie wyraziły chęć pomocy w wyjaśnianiu tej katastrofy - tłumaczy.
Nie na tym kończy się "lista zagrożeń" sporządzona przez Nowaczyka. Jak twierdzi, podkomisja nie tylko traci ekspertów, ale też "swoboda wypowiedzi podczas przesłuchań świadków jest coraz mniejsza, co odczuwa podkomisja".
To postępowanie niektórych dziennikarzy, jego zdaniem, "przeszkadza w normalnym realizowaniu zadań przez członków podkomisji". Podkreśla przy tym jednocześnie, że sprawa katastrofy smoleńskiej jest "bardzo delikatną kwestią". - Rozgłos nie pomaga w realizacji zamierzonych czynności - zaznacza.
Losy poprzednika Nowaczyka
Przypomnijmy, że nazwisko byłego przewodniczącego podkomisji smoleńskiej Wacława Berczyńskiego było przez długi czas na ustach wszystkich. W wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej" powiedział, że to on "wykończył caracale". Mówił wówczas o przetargu na śmigłowce. - Pamiętam, jak przeczytałem o tych caracalach, o tym, że polski rząd zamierza je kupić, to mi włosy stanęły dęba - podkreślił.
Do jego wypowiedzi odniosło się Ministerstwo Obrony Narodowej, które zaprzeczyło słowom Berczyńskiego. Do opinii publicznej dotarła też informacja, że Berczyński miał dostęp do dokumentów przetargowych.
Ostatecznie Berczyński podał się do dymisji, zrezygnował z funkcji przewodniczącego podkomisji smoleńskiej. Później przestał być też przewodniczącym rady nadzorczej Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1 w Łodzi.
O zarobkach Berczyńskiego w maju mówił Cezary Tomczyk z PO. W lipcu z kolei Michał Dworczyk, wiceszef Ministerstwa Obrony Narodowej, przyznał, że Berczyński, wciąż pracuje w MON, ale zdalnie. Ta informacja wywołała oburzenie wśród internautów.
Źródło: gazeta.pl/WP