Coraz bliżej wojny?
Euroatlantyckie struktury dyskutujące o terroryzmie, Amerykanie, którzy unikają podania dowodów przeciwko bin Ladenowi, kolejne państwa deklarujące udział w koalicji, masowe rozruchy w Kabulu i widmo katastrofy humanitarnej - tak wyglądał kolejny dzień międzynarodowego kryzysu wywołanego atakami na USA.
Podczas środowego posiedzenia ministrów obrony narodowej państw NATO w Brukseli Stany Zjednoczone, wbrew oczekiwaniom, nie przedstawiły dowodów, że ataki na Nowy Jork i Waszyngton zostały przeprowadzone z zewnątrz.
Amerykanie nie zwrócili się do Sojuszu o pomoc wojskową, ale europejscy sojusznicy deklarują jak najdalej idącą współpracę. Gotowość Polski do współpracy w ramach kampanii antyterrorystycznej zgłosił w Brukseli polski minister obrony narodowej Bronisław Komorowski.
Z kolei przebywający w Brukseli rosyjski minister obrony Siergiej Iwanow zapowiedział, że ewentualne działania Rosji w zakresie prowadzenia akcji ratunkowych i udzielania pomocy humanitarnej w trakcie amerykańskiej kampanii antyterrorystycznej ograniczą się do terytorium krajów WNP i rejonów Afganistanu kontrolowanych przez Sojusz Północny.
O międzynarodowym terroryzmie dyskutowano również podczas posiedzenia Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Po wielogodzinnej debacie Zgromadzenie niemal jednogłośnie opowiedziało się za podjęciem wspólnej walki z terroryzmem. Wezwano wszystkie kraje członkowskie do zamrożenia źródeł finansowania terroru.
Według Zgromadzenia, USA i ich sojusznicy postępować powinni zgodnie z istniejącą w ONZ antyterrorystyczną konwencją. Parlamentarzyści podkreślili też, że użycie środków militarnych nie może powodować ofiar wśród niewinnej ludności cywilnej.
Tymczasem w Moskwie spotkali się w środę szefowie sztabów z 10 byłych republik radzieckich. Omawiano wspólne działania przeciwko terroryzmowi oraz sprawę bezpieczeństwa w Azji Środkowej w obliczu akcji USA przeciwko Afganistanowi.
Wojskowi rozmawiali też o powołaniu sił szybkiego reagowania w Azji Środkowej - poinformowała agencja Interfax, nie podając jednak dalszych szczegółów na temat spotkania.
Kolejne państwa zgłosiły w środę możliwość otwarcia przestrzeni powietrznej dla samolotów USA. Bułgaria zezwoliła na przeloty amerykańskich samolotów transportowych, Litwa natomiast zgodziła się na długoterminowe korzystanie ze swojej przestrzeni powietrznej w celu prowadzenia operacji antyterrorystycznej.
Obydwa kraje kandydują do NATO.
Z kolei irański przywódca duchowy, ajatollah Ali Chamenei, oświadczył, że jego kraj nie okaże żadnej pomocy USA i ich sojusznikom w możliwym ataku na Afganistan.
Nie wierzymy, że Ameryka jest wystarczająco kompetentna i uczciwa, aby przewodzić międzynarodowemu ruchowi przeciwko terroryzmowi. Ameryka ma ręce po łokcie zanurzone we krwi za wszystkie zbrodnie popełnione przez reżim syjonistyczny - dodał ajatollah.
Słowa ajatollaha są ciosem dla wysiłków delegacji Unii Europejskiej, która w środę w Teheranie usiłowała przekonać irańskie władze do poparcia amerykańskiej kampanii antyterrorystycznej.
Według komentatorów, ostra reakcja duchowego przywódcy Iranu oznacza również fiasko wysiłków reformatorskiego prezydenta Mohammada Chatamiego. Kryzys wywołany antyamerykańskimi zamachami terrorystycznymi chciał on wykorzystać jako szansę wyciągnięcia kraju z izolacji na arenie międzynarodowej.
Do militarnej akcji przeciw Afganistanowi nie przyłączy się także Pakistan - podało w środę pakistańskie MSZ.
Od kilku dni w Pakistanie trwają antyamerykańskie demonstracje. Władze w Islamabadzie obawiały się nawet wybuchu wojny domowej.
Destabilizacją sytuacji wewnętrznej w Pakistanie grozi również napływ afgańskich uchodźców, których - jak podała w środę jedna z ONZ-owskich agend - ponad 15 tys. uciekło w ciągu ostatnich dwóch tygodni do tego kraju.
Przedstawiciele ONZ twierdzą, że w przypadku wybuchu konfliktu amerykańsko-talibańskiego liczba uchodźców chcących dostać się do Pakistanu może przekroczyć milion.
Pakistan poinformował, że nie otworzy swych granic dla nowych uciekinierów z Afganistanu, jednak ich napływ ułatwia trudna do kontrolowania i w wielu miejscach zamieszkana po obu stronach przez Pusztunów granica.
Jednocześnie ONZ uważa, że liczba Afgańczyków, którzy nadchodzącej zimy będą potrzebować różnych form pomocy, może sięgnąć 7,5 mln osób.
Komisja Europejska zaproponowała w środę prawie dwukrotne zwiększenie - do ponad 50 mln euro - środków na program pomocy dla uchodźców afgańskich.
Tymczasem w północnym Afganistanie trwają zażarte walki między Talibanem a opozycyjnym Sojuszem Północnym. Wojska Talibanu odbiły z rąk sił opozycyjnych strategiczny okręg Zari zdobyty przez nie podczas weekendu. Opanowanie Zari otwierało opozycji drogę do zdobycia głównego miasta północnego Afganistanu i ważnego węzła komunikacyjnego - Mazar-i-Szarif.
Sojusz Północny zwrócił się do społeczności międzynarodowej, która tworzy koalicję antyterrorystyczną, aby pomogła obalić reżim.
Gorąco jest również w stolicy Afganistanu, Kabulu, gdzie kilkutysięczne tłumy demonstrantów spaliły opuszczony budynek dawnej ambasady Stanów Zjednoczonych.
Tłum przemaszerował przez centrum miasta, wznosząc hasła, wymierzone zarówno przeciwko USA, jak i żyjącemu na wygnaniu byłemu królowi Afganistanu Zahirowi Szahowi.
W Kabulu w ostatnich dniach dochodziło do antyamerykańskich demonstracji, nigdy jednak nie były one tak liczne. Komentatorzy twierdzą, że marsz został zorganizowany przez władze.
Przywódca Talibanu - mułła Mohammad Omar przestrzegł w wywiadzie udzielonym Głosowi Ameryki, że Taliban jest gotowy do wojny i Amerykanie nie zdołają go pokonać.
Mułła dodał, że Afganistan nie wyda Osamy bin Ladena, głównego podejrzanego o zamachy w USA. Wg Omara, w obecnym konflikcie nie chodzi tak naprawdę o bin Ladena. Tu chodzi o islam na całym świecie. Chodzi o znaczenie islamu, które - zdaniem przywódcy talibów - jest podważane, gdy USA czynią państwa muzułmańskie zakładnikami i ćwiczą na nich swoje siły.(ck)