Był dzieckiem, gdy trafił na ulicę. Matka myślała, że nie żyje© WP.PL | Maciej Stanik

Był dzieckiem, gdy trafił na ulicę. Matka myślała, że nie żyje

Piotr Barejka
29 grudnia 2018

Miałem pokój jak ten lokal. Szafę, łóżko, wieżę. Nagle się budzę i nie mam nic. Albo starszy pan wali mnie kijem w łeb, bo śpię u niego w piwnicy. Wygania na ulicę, gdzie zamarzam. Tak to było.

Nazywam się Abbas. Pochodzę z Iranu, mieszkam w Białej Podlaskiej. Mam 39 lat. Od 28 w Polsce. Przez 8 miesięcy na ulicy.

Pod śniegiem się obudziłem

Zaczęło się, gdy miałem jedenaście lat. Całą rodziną uciekaliśmy z Iranu, bo na ojca wydali wyrok śmierci. Wiedzieliśmy, że jak go złapią, to powieszą. Tylko chłopców nie wypuszczali wtedy z kraju. Czekali, aż dorosną. Bo najpierw wojsko, a potem paszport.

Siostrze się udało. Poleciała do Kanady. Miałem najpierw jechać do Amsterdamu, stamtąd też do Kanady. Ale dojechałem do Słubic, tuż pod granicę. I tam mnie zostawili. Poszli sobie. Powiedzieli, że wrócą. I nie wrócili. Ci, z którymi jechałem.

Zostałem sam jak palec. Dziecko, dwie walizki, zero kontaktu z rodziną. Spałem sobie na ulicy, w piwnicach, z których ludzie mnie wyganiali. Wtedy nie było ani komórek, ani Internetu. Stały tylko niebieskie budki na ulicach. Trzeba było kartę kupić.

Brałem te na pięćdziesiąt impulsów. Ale jak mówiłem jedno słowo, to już dwadzieścia zjadało. Natychmiast. Dwa słowa i po karcie. Pieniędzy nie miałem. Tylko dwa tysiące marek, które mama wcisnęła mi do kieszeni. Musiałem oszczędzać.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Jadłem jedną kajzerkę rano, drugą wieczorem. Udało mi się prysznic znaleźć. Skakałem przez ogrodzenie, na stadion Polonii Słubice. Szedłem do szatni, z tyłu mieli łazienki. Tam się kąpałem i prałem gacie. Mydło chowałem za kaloryfer, gacie wieszałem na nim. Jak nie wyrzucili, to następnego dnia i się kąpałem, i miałem czyste gacie.

Spałem pod mostem. Tym, co się do Frankfurtu chodzi. Jedna walizka wzdłuż, druga w poprzek. Tak się odgradzałem, żeby nie wiało. Raz było tak zimno, że założyłem na siebie wszystkie ubrania, nawet ręczniki. Odlałem się i po chwili lód był. Obudził mnie hałas samochodów. Tyle śniegu było na mnie. Cały pod śniegiem się obudziłem.

Nikt nie pytał, co tu robię

Nikt do mnie nie podchodził, o nic nie pytał. Nawet policjanci. Chodziłem na komisariat, machałem rękami. Pokazywałem, że nic nie mam, głodny jestem. Wyrzucali mnie za drzwi. Teraz myślę, że to przez tych Cyganów. Oni tam kradli. I myśleli, że jestem jednym z nich.

Mieszkali w przyczepach. Raz jeden wziął mnie za rękę, zaprowadził do takiego baraku. Siedział w nim wielki Cygan, cały obwieszony złotem, z sygnetem na palcu. Pytał się, co ja tu robię. Trochę już po polsku łapałem, coś tam zrozumiałem, wzruszyłem ramionami.

On walnął z całej siły w stół. Rozbił w puder szklany kieliszek, a ręka nic. Zastanawiałem się, z czego ten człowiek jest zrobiony. Obok niego siedziała gruba kobieta, też w złocie. On mówi: mama, tata. Na siebie pokazuje, że on mój tata, a ona mama. I tak zabrali mnie do domu.

Była tam dziewczynka, nastolatka, bardzo ładna. I dwaj chłopcy w moim wieku. Nic nie musiałem mówić, dziecko się rozumiało z dzieckiem. Biegaliśmy od rana do wieczora, na rowerach jeździliśmy, kopaliśmy piłkę. Wieczorem jedliśmy i spać.

Szukałem rodziny, dzwoniłem. Ci Cyganie nielegalnie nabijali karty, żebym mógł dzwonić. Ale wiesz, co się stało z numerami? Wydłużyli je. Dodali dwie cyfry. Nie wiedziałem tego. Dzwoniłem na stary numer, a komputer mówił tylko, że takiego nie ma.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Pewnego dnia jechali do Warszawy, na Stadion Dziesięciolecia. Po towar, który sprzedawali potem na bazarze. Wzięli mnie ze sobą, ale zostawili pod urzędem dla cudzoziemców.

Wiesz... To jest tak, że na świeżo wszystko bardzo boli. Ale teraz to jest dla mnie jak krótki film. Te osiem miesięcy to sekunda życia. Czasami myślę, że mi się to śniło. Jak się budziłem pod mostem, to też myślałem, że jeszcze śnię.

Na bazarze w Lublinie

Stałem cały dzień w urzędzie. Kolejka długa była, czekałem. Zabrali mnie na przesłuchanie. A potem dostałem bilet na podmiejską kolejkę. Tak wysłali mnie do ośrodka. Dali też mapę, bo trzeba było przez las iść.

Tylko w ośrodku była nuda. Tego właśnie nie lubiłem. Tam wcale nie jest kolorowo. Byłem w Dębaku. Polacy mówią, że sami nie mają za co żyć, a daje się uchodźcom. Bzdura. Nie starczało nam na nic. Ale nauczyłem się języka.

Później kolejny ośrodek. Ten w Lublinie. Poznałem wtedy rodaka, który miał na bazarze budę z kwiatami. Na noc zamykał ją taką drewnianą płytą. Dziewczyny sobie nie radziły, więc ja chodziłem rano budę otwierać, a w nocy zamykać. I pieniądze dostawałem za to. Potem raz w tygodniu jeździłem po kwiaty i nauczyłem się bukiety robić.

Tylko z ośrodka mnie wyrzucili, bo się pobiłem z jednym Bułgarem. Ale tamten Irańczyk nadal na bazarze jest. Nawet w tym samym miejscu. Tylko bazar trochę bardziej nowoczesny.

On mi pomagał, a ja mu stratę przyniosłem

Znowu trafiłem na ulicę. Błąkałem się, wróciłem do Warszawy. Pomógł mi facet, który gazetami handlował. On się zapytał, co tak łażę po dworcu. Zabrał mnie, żebym u niego w kiosku pracował. Rano do niego chodziłem.

Przynosili skrzynki z gazetami. Każda miała po parę części, trzeba to było poskładać. Ósma strona jakaś reklama, dziesiąta co innego. Czarne ręce od farby miałem. Naszykowałem gazety, a potem dziewczyny je sprzedawały. Towar rozładowywałem, ładowałem. On mi płacił, miałem co jeść. Dał mi też pokój, u siebie w mieszkaniu.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Nie zawsze było łatwo. Raz stratę w kiosku spowodowałem. Przyjechał samochód. Gość mówił: siema, siema, chcesz kupić Marlboro? Karton na sprzedaż mam, tanio. To dawaj. Wybiegł, przyniósł mi karton wielki, było z kilkadziesiąt wagonów. Marlboro czerwone.

Na pewno są tu papierosy? Pytam. Wyjął jedną paczkę, pewno było ustawione. Ale pokazuje, nożem otworzył, popatrz. Nówki Marlboro, myślę. Za taką cenę szef będzie zadowolony. Dałem mu kilka stów, wróciłem, a w reszcie paczek styropian. Człowiek mi pomógł, a ja mu stratę przyniosłem.

Potem pracowałem w kebabie na dworcu. Pieniędzy było mało, ale przyszedł taki drugi, bo znał mnie z widzenia, i się zapytał: co ty tu robisz? Ja na to, że pracuję. A on: chodź do mnie, na górę, dam ci więcej. Poszedłem.

Zacząłem zbierać pieniądze, żeby własny lokal otworzyć. Myślałem, gdzie bym mógł. Miałem nawet miejsce upatrzone. Wyobrażałem sobie, jakie meble dać.

Matka myślała, że nie żyje

Matka cały czas mnie szukała. Sprawdzała listy w Interpolu, chodziła po mediach. Są takie audycje o zaginionych, które puszczają w krajach, gdzie jest najwięcej Irańczyków. W końcu pomyślała już, że nie żyję. Siostra codziennie do rana się modliła żebym wrócił. Ojciec mówił: przyjdzie, przyjdzie na pewno, on musi żyć.

Pewnej nocy, gdy prawie spałem, dobija się do mnie koleżanka. Myślę sobie, czego ona chce. Może pijana jest. Nie odbierałem. Napisałem do niej: co ty, masz zegarek? Ona do mnie, że jakaś pani pisze cały czas. I bardzo chce ze mną rozmawiać. Jaka pani, pytam. Ona mówi, że nazywa się tak i tak.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Zerwałem się z łóżka. Obudziłem od razu. Chwyciłem telefon, zadzwoniłem do niej. Jak to do ciebie pisze? Pytam. Ona mówi, że coś pisała pod moim zdjęciem, że mnie na Facebooku ostatnio nie ma.

Rozłączam się. Otwieram laptopa. Mnóstwo wiadomości.

Tydzień przy laptopie

Pierwszy tydzień cały czas przy laptopie siedziałem. Non-stop. Jak mama kończyła, to siostra. Jak siostra kończyła, to druga siostra. Jak ona kończyła, to ciocia. Druga ciocia, kuzyni. My nie mamy rodzin jak w Polsce, że jest mama, dziadek, ciocia i tyle. Tylko to są setki osób. I weź ze wszystkimi pogadaj.

W końcu pojechałem do Iranu. Wszyscy płaczą na lotnisku, a ja ich pytam: dlaczego płaczecie? Przecież żyję! Trumny wam nie przywieźli. Ale po dwudziestu latach własną mamę zobaczyć…

Wszystko to mam nagrane. Włączam sobie czasami, nawet teraz płaczę. Wieczorami wypiję piwo i popłaczę. Tylko ja jestem Pers, ale serce mam polskie. Po dwóch tygodniach w Iranie zacząłem tęsknić, chciałem wracać.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Interes się kręcił, to lokal kupiłem

Raz nieznajomy człowiek przyjechał do Warszawy, do naszego kebaba. Taki ruski akcent miał. Mocny. Tłumaczył, że w Moskwie mieszkał, ale Irańczykiem jest. Pytał się, gdzie może elektryczny nóż do mięsa naprawić.

A ten nóż tylko w centrum można było naprawić, na ulicy Wspólnej. Tam był jedyny serwis. Mówię, żeby tam poszedł, sprawdził. Ale ja też potrzebowałem czegoś, to wysłałem z nim kolegę.

Noża mu nie naprawili, ale trochę porozmawialiśmy. Opowiadał, co robił. Że ma lokal w Białej Podlaskiej, że chciałby go sprzedać, czymś innym się zająć. W końcu zapytał, czy może znam kogoś, kto szuka lokalu. Powiedziałem, że ja o tym myślę.

Pieniądze miałem odłożone, ale wiedziałem, że lokal w Warszawie to spore ryzyko. Może nie wypalić, jest konkurencja, a wtedy siedemnaście lat oszczędzania w błoto. Postanowiłem, że pojadę zobaczyć tam. Miesiąc popracuję, sprawdzę, czy nie wciska mi kitu.

Interes się kręcił, to lokal kupiłem i tak zostałem.

Żałuję, że nie wcześniej

Na początku myślałem, że transport miejski mają sparaliżowany. Żadnych autobusów, tramwajów, nic. Wieczorem miasto zdycha. Nikogo nie ma.

Ale potem patrzę… korków też nie ma. Fajnie, myślę sobie. Oni mówią: nie jedź tam, tam korek jest. A tam stoją cztery samochody. I to jest korek? Jedź do Warszawy korek zobaczyć. Tysiące samochodów na Czerniakowskiej.

Tu jak sobie kółko zrobisz, to rzadko słyszysz słowo: ku...a. A w Warszawie na każdym rogu: ku...a, ku...a, ku...a… Tu są ludzie spokojniejsi, uśmiechnięci. Nie tacy nerwowi, co siedzą w tramwajach, wkurzeni nie wiadomo na co. Może tam cięższe jest życie, ale po co tak być nastawionym. W każdym razie, tutaj tego nie ma. Ten brzydki element życia znika.

Teraz, nawet jakby mi ktoś dał największą restaurację gdzieś indziej, to ja nie pojadę. Wolę tu zostać. Żałuję nawet, że nie przeprowadziłem się wcześniej.

Obraz
© WP.PL | Maciej Stanik

Zapomniałem, kim byłem

Ostatnio, jak wyszedłem z ciepłego samochodu, to tak zimno było, że mi się przypomniały Słubice. Gdy wyrzucali mnie o świcie z piwnicy... Wiatr prosto w twarz, szczęka zamarzała. Teraz samochód masuje mi tyłek, plecy grzeje, wszystko robi. Zaczynam zapominać, kim byłem.

No to nie, pomyślałem, muszę zacząć pomagać. Gdy bezdomny przyjdzie, to dostanie kebaba. To pomaganie na małą skalę. Kupuję też karmy dla psów, wożę do schroniska. Jak będę miał pieniądze, to pomogę wszystkim bezdomnym. Otworzę stołówkę. To będzie duża skala. Teraz pomagam dzięki moim klientom. Im muszę podziękować.

Czy bezdomni coś mówią… Zastanawiam się, co ja bym powiedział. Gdy dostałem kawałek kiełbasy, to się po prostu cieszyłem. Podziękowałem. Gdzieś poszedłem i sobie zjadłem. To samo widzę u nich. Nawet trzy razy jednemu mówiłem: proszę usiąść tu. Niech sobie pan zje tutaj. On co zrobił? Stwierdził, że nie.

Każdy się krępuje, gdy musi o jedzenie prosić. Wiem coś o tym. Dlatego u mnie nie proszą. U mnie po prostu dostają.

biała podlaskairańczykkebab
Komentarze (136)