Brutalna prawda ws. obrony na Wiśle. "Potworny dylemat"
Mariusz Błaszczak ujawnił w spocie PiS plany obronne sprzed lat. Zarzucił, że rząd PO-PSL mógłby oddać pół Polski w przypadku ataku ze wschodu. - To, że linia obrony znajdowałaby się w centrum, nie oznacza, że oddalibyśmy tereny wschodniej Polski bez walki - stanowczo w rozmowie z WP mówi dr Michał Piekarski, ekspert ds. bezpieczeństwa.
Prawo i Sprawiedliwość, w jednym ze swoich ostatnich spotów, opublikowało pierwszą stronę tajnego dokumentu utworzonego przez Sztab Generalny Wojska Polskiego. To "Plan użycia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej Warta - 00101". Podtytuł brzmi: "Samodzielna operacja obronna".
Dokument został podpisany 30 czerwca 2011 roku przez ówczesnego Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Mieczysława Cieniucha, a następnie 11 lipca zatwierdzony przez szefa MON Bogdana Klicha.
- Dokumenty dobitnie pokazują, że Lublin, Rzeszów i Łomża mogły być polską Buczą - zarzucał w spocie szef MON. W prawym górnym rogu pierwszej strony upublicznionego dokumentu znajduje się pieczątka "ściśle tajne". Jednak ją skreślono, a w lewym górnym rogu znalazł się odręczny dopisek o "zniesieniu klauzuli tajności" - decyzją ministra obrony narodowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Od czasu wejścia do NATO, operacja była zawsze obronna"
Maciej Matysiak, pułkownik rezerwy, ekspert fundacji Stratpoints, były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego w rozmowie z Wirtualną Polską tłumaczy nietrafność zarzutów PiS tym, że decyzje militarne były uwarunkowane decyzjami politycznymi. - Takim wyznacznikiem, jak wojsko ma działać, nie jest jakieś widzimisię wojska, lecz to, co dokumenty, które są nadrzędne i z których ma wynikać działanie, określają - wyjaśnia wojskowy.
- W Polsce, od czasu wejścia do NATO, operacja była zawsze obronna. Wynika to z tego, że Sojusz jest Sojuszem obronnym, nieagresywnym, który nie atakuje pierwszy, a reaguje na zagrożenia - tłumaczy.
I dodaje, że w 2007 roku wydano Dyrektywę Obronną Prezydenta RP. - Wówczas prezydentem był Lech Kaczyński. Zatwierdzona była ona przez ówczesnego premiera, którym był Jarosław Kaczyński. Ten dokument stanowił podstawę do planowania działań sił zbrojnych na wypadek wojny - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
- Biorąc pod uwagę, co ta Dyrektywa i strategia określała, jak również możliwości sił zbrojnych (w 2011 roku mieliśmy już armię zawodową, na którą mogliśmy w pierwszym etapie liczyć) i NATO-wskie plany ewentualnościowe - to wszystko determinowało, jak zaplanowano prowadzenie tej operacji - dodaje pułkownik Matysiak.
- Dla nas ta flanka wschodnia była najistotniejsza. Już Linia Maginota pokazała, że budowanie umocnień na granicy jest askuteczne. Bronienie się na wielkim froncie jest sprzeczne z jakąkolwiek strategią, taktyką czy sztuką wojenną. Nie da się tak zrobić. Nie mamy żadnych umocnień. Nikt tego dziś nie buduje, bo przy obecnych środkach rażenia nie ma to najmniejszego sensu - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
Podaje obrazowy przykład szachów - gdy ktoś gra w tę grę i ustawi piony w jednej linii, nie oznacza to, że jego pozycja jest dobra i jest w stanie wygrać tę partię, nie licząc się z ruchami figur. - Trzeba działać strategicznie i taktycznie - dodaje.
- Jeśli weźmiemy pod uwagę, jakie jest tempo natarcia, jakie mogliby mieć oni siły, jakie siły my mieliśmy, z tej kalkulacji wynikało, że działania mogły zająć nawet połowę Polski - podkreśla. I dodaje, że to udane i nieudane ćwiczenia zatrzymania wroga pokazywały, jakie są realia.
"Mieliśmy relatywnie niewielkie siły zbrojne"
- Plan pochodzi z 2011 roku. Przygotowywano go więc w czasach, kiedy mieliśmy relatywnie niewielkie siły zbrojne - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Michał Piekarski, specjalista od bezpieczeństwa narodowego z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Mieliśmy wciąż dużą liczbę sprzętu, która była niezbyt nowoczesna, odziedziczona jeszcze po Układzie Warszawskim - wylicza ekspert.
Przypomina także, że to był czas, kiedy mieliśmy jedną brygadę na czołgach Leopard. - A wszystkie inne czołgi to były czołgi rodziny T-72 albo T-91, których produkcja sięga nawet lat 70-tych.
- Te dokumenty potwierdzają to, o czym specjaliści pisali przez długie lata - konsekwencje związane z geografią, naszym potencjałem technicznym i uwarunkowaniami politycznymi. Należy zakładać, że tego typu dokument powstawał na podstawie prognoz rozwoju potencjału Federacji Rosyjskiej - podkreśla dr Piekarski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Na wschód od Wisły nie mamy żadnej dużej przeszkody naturalnej"
I podkreśla, że rok 2010-2011 to był czas, kiedy było widać, że potencjał Federacji Rosyjskiej jest odtwarzany, odbudowywany. - Nie było wówczas pewne, czy Rosja pójdzie z nami - Zachodem na kurs zderzeniowy. Widać było, że usiłują dawne deficyty i zapaść odbudowywać. Należało zakładać, że będą posiadać coraz więcej sprzętu, który będzie nowoczesny i może przewyższać zdolności Sił Zbrojnych RP - ocenia ekspert.
Zwraca uwagę na uwarunkowania geograficzne. - Na wschód od Wisły nie mamy żadnej dużej przeszkody naturalnej - ani łańcucha górskiego, ani wielkiej rzeki. Mamy tylko nieliczne obszary, gdzie są gęste kompleksy leśne, bagna, jeziora. Możemy więc mówić o możliwości kanalizowania ruchu przeciwnika - wyjaśnia.
"Nie moglibyśmy zacząć strzelać, dopóki oni nie zaczęliby strzelać pierwsi"
- Przeciwnik może atakować lądowo, wejść na nasze terytorium. Należy zakładać, że przeciwnik poprzedziłby wkroczenie lądowe atakami rakietowymi i będzie mieć czynnik przewagi - to, że NATO jest sojuszem obronnym - dodaje.
I podkreśla to, o czym wspomniał płk Matysiak: - Nawet jeśli zaobserwowalibyśmy zgromadzone na granicy białoruskiej tysiące czołgów, zagrożenie byłoby bezpośrednie, nie moglibyśmy zacząć strzelać, dopóki oni nie zaczęliby strzelać pierwsi.
Obrona Białegostoku? "Bardzo trudne lub wręcz ryzykowne"
- Bronienie np. Białegostoku, poprzez uniemożliwienie wkroczenia tam sił rosyjskich, byłoby bardzo trudne lub wręcz ryzykowne. Odległość od Rosji jest bardzo niewielka. Siły, które rozmieszczone byłyby np. na Podlasiu, znalazłyby się w zasięgu rosyjskiego ognia - dodaje rozmówca Wirtualnej Polski. - Mogłyby ponieść duże straty, zanim rosyjskie czołgi przekroczyłyby polskie granice - zaznacza.
Rosjanie, dokonując przekroczenia granicy, byliby najsilniejsi - zwraca uwagę dr Piekarski. I zadaje pytanie, czy racjonalnym byłoby atakowanie przeciwnika właśnie w momencie, gdy załogi są przygotowane i w formie. Sugeruje też, że należałoby poczekać na moment, kiedy siły wroga byłyby osłabione działaniami polskiego wojska.
- Z wojskowego punktu widzenia dużo racjonalniej byłoby pozwolić, żeby przeciwnik rozpoczął natarcie, wytracił impet, został osłabiony przez nasze działania nękające. I dopiero, gdy staje się wyczerpany, można wyprowadzić kontruderzenie - wyjaśnia.
Dr Piekarski dodaje, że planiści uwzględniali czas przybycia sił wzmocnienia - amerykańskich, brytyjskich, państw zachodnich. - Można byłoby zakładać, że potencjalna agresja ze strony Rosji byłaby poprzedzona stopniowym zwiększaniem napięcia, jak w przypadku Ukrainy. Wówczas następowałoby stopniowe zwiększanie gotowości państw NATO. Jednak te siły musiałyby się przemieścić. A przemieszczenie się dywizji i sprzętu jest skomplikowane - podkreśla rozmówca WP. I dodaje, że uwzględniono ten czynnik, zakładając, że może to zająć pewien czas.
Błaszczak pokazał fragmenty, z których wynika, że samodzielna obrona Polski, do momentu przybycia wojsk sojuszniczych, miała trwać 10-14 dni.
"Idzie za tym potworny dylemat"
Ekspert ocenia: - W tamtych warunkach plan należałoby uznać za racjonalny z militarnego punktu widzenia. Dawał wówczas największe szanse na skuteczną obronę z krajów strategicznych.
- Idzie za tym potworny dylemat, bo to oznacza, że np. godzimy się z możliwością, że Białystok wpada w ręce rosyjskie. Należy zadać pytanie, czy plan zakładał formę planowej ewakuacji ludności z obszarów, które mogłyby zostać przez przeciwnika zajęte - rozważa ekspert.
"Nie oznacza to, że oddalibyśmy tereny wschodniej Polski bez walki"
I dodaje, że to, że zakładamy, że ta linia obrony znajdowałaby się w centrum Polski, nie oznacza, że oddalibyśmy tereny wschodniej Polski bez walki. - Tak z całą pewnością by nie było. Mielibyśmy przeznaczone siły na tych obszarach - podkreśla.
Ekspert zaznacza także, że plan musiał zakładać przeprowadzenie akcji kontrofensywnej: - A tym samym wyparcie przeciwnika poza nasze granice.