"Bez Putina nie ma Kadyrowa". Czeczeński przywódca może mieć problemy
Nie wierzę, że Kadyrow może być gwarantem jakiegokolwiek bezpieczeństwa i stabilności w Czeczenii po śmierci Putina lub jego odejściu od władzy. Bez Putina nie ma Kadyrowa - mówi Denis Sokołow, niezależny ekspert ds. Kaukazu Północnego.
05.06.2022 | aktual.: 05.06.2022 19:05
Igor Isajew: Wśród zabitych w Ukrainie jest wielu przedstawicieli republik kaukaskich - Dagestanu i Czeczenii. Stamtąd było najłatwiej zrekrutować żołnierzy?
Denis Sokołow, niezależny ekspert ds. Kaukazu Północnego: Wiele jednostek walczących w Ukrainie stacjonuje na Kaukazie Północnym. Często chłopcy przystępowali do służby na podstawie kontraktu, nawet w czasie pokoju. Służba w wojsku to ogólnie zaszczyt dla mniejszości narodowych na rosyjskim Kaukazie, zwłaszcza dla Dagestańczyków. W dodatku jest to szybka ścieżka awansu społecznego - bez służby w wojsku nie uda się pójść do pracy w policji, w służbach specjalnych, nawet w Ministerstwie Sytuacji Nadzwyczajnych. A na Kaukazie podstawą gospodarki jest budżetówka, to bardzo biedny region.
Kontrakt w wojsku to sposób na przetrwanie w tej części kraju. Dodatkowo uprawia się ogródek, pracuje się w szarej strefie, zajmuje się budownictwem, handlem. Ale prawdziwe pieniądze to budżetówka, szczególnie struktury "siłowe". Dlatego w statystykach zabitych pojawiają się nie tylko ludzie z Dagestanu, Czeczenii, Inguszetii, ale także np. z mniej "medialnej" Kabardyno-Bałkarii. Obie jednostki ze stolicy republiki, Nalczyka, walczyły w Ukrainie i poniosły ciężkie straty. Teraz nikt nie chce wracać na wojnę, nikt nie chce kontynuować służby kontraktowej. Tak samo z oddziałem w Mozdoku w Osetii Północnej. Ostatnio odbywa się tam sporo pogrzebów.
Zauważyłem, że w "słowiańskich" regionach Rosji pogrzeby żołnierzy odbywają się po cichu, władze nie pojawiają się na ceremoniach. A w republikach na Kaukazie wręcz przeciwnie: jest dużo ludzi, przychodzą urzędnicy, o "zmarłych bohaterach" pisze lokalna prasa. Skąd taka różnica?
W przeciwieństwie do Kaukazu Północnego, w centralnych regionach Rosji struktura rodzinno-klanowa od dawna nie istnieje, społeczeństwo jest bardzo mocno zatomizowane. Pogrzeby żołnierzy nie budzą wielkiego zainteresowania, ostatnio szefowie regionów próbują nawet mówić o zabitych, szczególnie oficerach. A pogrzeb na Kaukazie to zawsze tłum ludzi, wszyscy krewni i sąsiedzi. W Czeczenii na pogrzeby wysyłani są urzędnicy - mają za zadanie pilnować ludzi, słuchać rozmów, aby monitorować, czy są niezadowoleni, a także ich powstrzymać. Mieszkańcy republik zwykle są też bardzo religijni, a wojna w Ukrainie jest wojną bezprawną z punktu widzenia islamu, muzułmanin nie powinien brać udziału w tej wojnie po stronie Rosji.
Dlaczego?
Bo nie jest to wojna muzułmanów przeciwko nie-muzułmanom, a tylko taką usprawiedliwia islam. Zresztą Ukraina traktuje muzułmanów lepiej niż Rosja. To dlatego mufti Czeczenii Sałach Mieżyjew ogłosił wojnę Kremla w Ukrainie jako dżihad, choć mało kto mu chyba uwierzył. Z kolei islamscy kaznodzieje, imigranci z Północnego Kaukazu, którzy znajdują się poza Rosją, mają zupełnie inne zdanie. Ukraina dała schronienie wielu muzułmanom z Rosji, którzy byli w swoim czasie prześladowani. Wielu w diasporze jest przekonanych, że Rosja jest wrogiem muzułmanów i Kaukazu. Ukraina staje się sojusznikiem, część islamskich kaznodziei w diasporze przekonuje, że walka po stronie Ukrainy jest nie tylko dozwolona, ale i pożądana.
Czy działacze z diaspory cieszą się zaufaniem na Kaukazie Północnym?
Trzeba przyjrzeć się temu, jak obecnie wyglądają społeczności w tym regionie. Wszyscy najbardziej aktywni ludzie są już na emigracji, choć mają wielu odbiorców w ojczyźnie. I chodzi nie tylko o politykę - na przykład znajdująca się w kilku krajach społeczność jednej z dagestańskich wiosek zebrała pieniądze i skoordynowała budowę drogi do wioski poprzez komunikator internetowy. To są mocne więzi.
Są opozycjoniści, którzy wyjechali do Turcji, Europy, Ukrainy, USA, Dubaju. Często wyjeżdżali jako emigranci polityczni, część z tych osób brała udział w działaniach wojennych w Czeczenii. Część była w ruchu oporu, który odbywał się od 2007 roku pod sztandarem "Emiratu Kaukaskiego", który pod swoje skrzydła przyjęła Al-Kaida. Wyjechali stamtąd jako przeciwnicy reżimu.
Dla nich rosyjski atak na Ukrainę, który Ukraina może wygrać, jest szansą. Teraz po stronie Ukrainy walczą setki ludzi pochodzących z Kaukazu - ale gdyby nie przeszkody biurokratyczne, byłyby to tysiące. Jak tylko nowe imperium rosyjskie upadnie lub osłabnie, będą mogli wrócić do swojej ojczyzny i ją odzyskać. Wojna w Ukrainie faktycznie wywołała dyskusję o tym, jak powinien wyglądać Kaukaz po upadku imperialnej Rosji.
Jak?
Wizja ta nie jest jeszcze w pełni ukształtowana. Są Czeczeni, którzy chcą mieć własne państwo narodowe i tam dyskusja może toczyć się tylko o tym, na ile to państwo będzie islamskie, a na ile świeckie. Nie rozmawia się o tym, jakie miejsce Kadyrow powinien zajmować w tym państwie - Kadyrow w ogóle nie jest brany pod uwagę w świecie żywych, pojawia się za to pytanie, kto powinien zostać ukarany za to, co zrobił. Większość ludzi, którzy teraz noszą broń w Czeczenii jako "kadyrowcy", skieruje broń przeciwko Kadyrowowi jak tylko straci on patrona na Kremlu. Pozostanie tylko niewielka część ludzi, którzy po prostu nie mogą przeżyć bez Kadyrowa: ci, którzy są po łokcie we krwi własnego narodu.
A brawa dla Kadyrowa i Putina, który rozpętał wojnę, to tylko konformizm?
Kaukaz inaczej postrzega wojnę w ogóle, a wojnę w Ukrainie w szczególności. Dla Kaukazu prawo do posiadania ziemi znajduje się całkowicie poza obowiązującym prawem międzynarodowym, własność jest postrzegana przez pryzmat historii i obyczajów. Liczy się ta grupa, która była gospodarzem ziemi, na której pochowani są jej przodkowie.
Drugi aspekt to prawo siły. Dla Kaukazu Północnego aneksja Krymu przez Rosję była zrozumiała. Wszystkie konflikty o ziemię na Kaukazie Północnym są przesiąknięte regułą obyczaju i siły. Istnieje bowiem "grupowa" własność ziemi - i to jest element społecznego bezpieczeństwa, w tym sensie działania Putina w stosunku do Ukrainy są dla Północnego Kaukazu zrozumiałe. Ale jednocześnie całkowicie zrozumiałe są również działania Ukraińców broniących ojczyzny.
Kolizja obyczajów.
Dla Kaukazu przerażające zdjęcia z Ukrainy to horror, do którego region już się przyzwyczaił. Kaukaz od 25 lat jest na wojnie, własnej lub w pobliżu. Podczas pierwszej wojny czeczeńskiej Grozny został doszczętnie zniszczony i zbombardowany. Ludzie z tego regionu brali udział w wojnie w Syrii i Iraku. Kaukaz doskonale zdaje sobie sprawę, że zmarli lub uchodźcy stamtąd nie byli odbierani przez Europę tak, jak obecnie patrzy się na Ukrainę, z pełną empatią. Ta dysproporcja obraża - bo mieszkańcy Kaukazu są torturowani prądem elektrycznym przez ostatnie 20 lat, są zabijani i straszeni przez własnych satrapów, i nikogo to nie obchodzi. Co więcej, kraje europejskie wysyłają z powrotem do Rosji ludzi, którzy byli torturowani.
Sama Europa podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku słuchała zaleceń emisariuszy Kadyrowa o tym, kto jest "właściwym" uchodźcą czy muzułmaninem, a kto jest "terrorystą". Działacze na emigracji mieli wiele podstaw, by sądzić, że europejskie służby wywiadowcze opierały się na informacjach rosyjskich służb, czyli de facto kadyrowców, którzy działali na Bliskim Wschodzie i w Europie.
Ludzie Kadyrowa otrzymywali azyle w UE, ponieważ mogli łatwo sfabrykować potrzebne dokumenty. Z drugiej strony, żaden torturowany, który uciekł z Czeczenii czy tym bardziej przedstawiciel czeczeńskiej społeczności LGBT nie był w stanie przedstawić zaświadczenia z placówki medycznej w Groznym, że miał na sobie ślady tortur. A Europa udzielała azylu niemal na podstawie informacji FSB o "prześladowaniach". "Kadyrowcy" śmiali się z tego, zaś mieszkańcy regionu widzieli ogromną niesprawiedliwość.
Zobacz także
Nawiasem mówiąc, w całej historii swojej niepodległości Ukraina była znacznie bardziej tolerancyjnym państwem wobec muzułmanów niż Rosja czy nawet kraje UE. Osoby z Kaukazu w Ukrainie czuły się bezpieczniej niż w Rosji. I wielu uciekło do Ukrainy. Wielu muzułmanów walczy też po stronie Ukrainy, np. w batalionie Szejka Mansura, Dżochara Dudajewa czy w batalionie Krym utworzonym na bazie Tatarów Krymskich.
O Ukrainę walczą etniczni Czeczeni, Dagestańczycy, Ingusze i Czerkiesi, a także Ukraińcy, którzy przeszli na islam, to dość rozpowszechnione zjawisko wśród Ukraińców. W Siłach Zbrojnych Ukrainy jest wielu Czeczenów w zwykłych, nieislamskich jednostkach, dlatego że część z nich przeszła wojnę z 2014 roku i naturalizowała się w Ukrainie.
Zupełnie inną rolę w armii rosyjskiej pełnią natomiast Czeczeni, a właściwie "kadyrowcy": rabują, straszą, nawet podobno strzelają do swoich, którzy nie chcą walczyć. Wydaje się jednak, że wśród Ukraińców mit o "bezwzględnie brutalnych kadyrowcach" kruszy się.
Kadyrowcy są przyzwyczajeni do wojny partyzanckiej, jest to coś po środku między wojną na froncie a feudalnym posiadaniem - kiedy ktoś kontroluje swój kawałek frontu i na tym zarabia. Każdy szanujący się "dowódca polowy" powinien mieć na tym odcinku własny ciężki sprzęt, własne więzienie, własny hotel i własną żonę "polową". Wtedy jest się normalnym, uznawanym dowódcą grupy zbrojnej. Dla niego ten odcinek frontu jest jednocześnie i życiem, i biznesem, i wojną.
Ale zupełnie inna sytuacja jest wtedy, kiedy wojna toczy się tak jak dziś: totalne niszczenie wszystkiego przez artylerię, ogromna liczba zabitych. Kadyrowcy to mieszanka armii najemnej, ochotniczej i przymusowej. Jasne jest, że to nie jest ich wojna. W każdej armii, w której straty przekraczają 10 proc., szuka się sposobów na wydostanie się z działań wojennych. Coraz ciężej jest zmuszać ich do walki, a to potwierdza tezę, że nie są gotowi umierać za Moskwę czy Kadyrowa.
Różne są też opinie na temat roli Kadyrowa, który otwarcie grozi Polsce. Jest opinia, że Kreml po prostu wykorzystuje go do testowania własnych radykalizmów, jak kiedyś Żyrinowskiego. Inna opinia mówi, że poprzez tak radykalne wypowiedzi Kadyrow próbuje przejąć grę, na wypadek gdyby Putina usunięto. Poprzez zastraszanie próbuje pokazać innemu potencjalnemu władcy Rosji, że jest potrzebny do utrzymania i spacyfikowania niepokornej Czeczenii.
Jego rola to postarać się za wszelką cenę przeżyć. Jednocześnie jego szanse są coraz mniejsze. Nie wierzę, że Kadyrow może być gwarantem jakiegokolwiek bezpieczeństwa i stabilności w Czeczenii po śmierci Putina lub jego odejściu od władzy. Bez Putina nie ma Kadyrowa. Dla diaspory ważniejsza jest kwestia przejęcia władzy na Kaukazie Północnym, ponieważ wymaga to dostępu do terytorium, a Gruzja nadal zajmuje pod tym względem całkowicie prorosyjskie stanowisko, bo nikogo nie chce przepuścić przez swoje terytorium.
Jak zamknąć niebo nad Kaukazem na wypadek walk z wojskami wysłanymi przez Moskwę? Tu potrzebne jest porozumienie ze społecznością międzynarodową, przede wszystkim z Amerykanami. Jeśli da się rozwiązać te dwa wyzwania, diaspora nie widzi problemów z ustanowieniem kontroli nad Kaukazem Północnym. Ale co dalej? Mówi się o odrodzeniu Republiki Górskiej albo o federacji narodów Kaukazu. I tu każdy ma inne zdanie.
Zegarek imperium tyka, tymczasem nikt nie jest gotowy na to, że Rosja nagle opuści Kaukaz. Nawet sami przedstawiciele tych narodów. W Dagestanie rozpoczną się konflikty Kumyków z Nogajami, w Czeczenii - z Inguszetią, Osetyjczycy w ogóle znajdą się w opozycji do wszystkich innych narodów kaukaskich, a zwłaszcza do Inguszy, z którymi nie mieli dobrego sąsiedztwa. Czerkiesi z Karaczajami, Bałkarami, Kabardyjczykami... Trzeba będzie coś z tym zrobić. Trzeba będzie jakoś zbudować nowy system polityczny, który będzie stabilny, w którym będzie można zaistnieć, który nie przerodzi się w wojnę wszystkich ze wszystkimi. To jest problem, dla którego świat od lat "sprzedawał" Kaukaz Rosji.
Co do prokremlowskiego stanowiska Gruzji wobec Północnego Kaukazu - jesienią Rosja prawdopodobnie "przyłączy" Osetię Południową, część terytorium Gruzji. Może Tbilisi powinno jednak wesprzeć marzenia narodów kaukaskich o własnej państwowości?
Osetia Południowa to całkowicie nieopłacalny byt. Mieszkało tam dużo ludzi, którzy zostali stamtąd wypędzeni, dla Gruzji jest to bardzo bolesna historia. Z kolei rosyjska Osetia Północna ma ważniejsze problemy niż obrona Osetii Południowej. Jeśli Rosja opuści Kaukaz Północny, obawiam się, że jedynym sojusznikiem chrześcijańskiej Osetii Północnej pozostanie Gruzja. Również Czerkiesi są gotowi uznać pewne sojusznicze relacje z Gruzją, jednym z nielicznych krajów, które uznały ludobójstwo Czerkiesów przez Federację Rosyjską na szczeblu parlamentarnym.
Gruzja za czasów Saakaszwilego zrobiła wiele, aby zdobyć lojalność i dobrą reputację na Północnym Kaukazie. I udało się. Ci z północnej strony granicy ocenili gruzińską policję, która nie ingeruje w życie, oraz brak korupcji na najniższym poziomie. Gruzja była gospodarzem wielu wydarzeń dotyczących Kaukazu Północnego, gdzie nie było cenzury. Ale z drugiej strony Gruzini obawiają się, że masa ludzi, która wymknie się spod kontroli, zagrozi Gruzji. To strach, poprzez który Moskwa od dawna manipuluje swoimi najbliższymi sąsiadami, obywatelami i Zachodem.
Jeśli jednak Moskwa osłabnie, ten domek z kart upadnie. Pytanie brzmi: na ile społeczność światowa jest gotowa do uznania Kaukazu Północnego jako podmiotu i niezależnego bytu politycznego? I tu zła wiadomość dla Kaukazu jest taka, że świat boi się o tym myśleć. Dobrą wiadomością jest to, że nie ma innego wyjścia.
Strategia Zachodu polega na osłabieniu Moskwy do tego stopnia, by przestała komukolwiek zagrażać. W tej formie najprawdopodobniej przestanie kontrolować Kaukaz Północny. A Zachód o tym nie dyskutuje, nie kalkuluje?
Świat nie omówił jeszcze tego, co już się stało z Kaukazem. Dziennikarka Fatima Tłisowa, która otrzymała azyl w Stanach Zjednoczonych, przemawiała w Parlamencie Europejskim 21 maja z okazji Dnia Pamięci o ludobójstwie Czerkiesów. Ale jest to fragmentaryczne, nie ma wizji przyszłości Kaukazu Północnego. Na razie tylko niektórzy politycy, eksperci zaczynają badać sytuację. Temat Kaukazu Północnego ma dość silną konkurencję - dziś losy Ukrainy są o wiele ważniejsze dla całego świata niż los Kaukazu Północnego.
Co więcej, osłabienie Kremla doprowadzi nie tylko do tego, że na Kaukazie Północnym będzie mniej Rosji. Mniej jej będzie w Azji Środkowej, gdzie są Talibowie. Mniej będzie we wschodnich regionach, Jakucji, Buriacji, gdzie są Chiny. Osłabienie Rosji w sposób znaczący zmieni relacje międzynarodowe, musimy się na to przygotować. Myślę, że teraz rozmowa dotyczy płaszczyzn makroekonomicznych i politycznych. A Kaukaz to wciąż regionalna historia z kilkoma miliardami dochodów rocznie. To za mało.
Ale Kaukaz ma inny aspekt - jest on postrzegany na Zachodzie jako region potencjalnie wielkiej niestabilności.
To Kreml rozdmuchał tę historię. Na Kaukazie Północnym mieszka milion Czeczenów i trzy miliony Dagestańczyków - to największe republiki. Jest to niewielki region, a jego zagrożenie dla bezpieczeństwa światowego jest mocno przesadzone. Po 11 września Moskwie udało się całkiem skutecznie "sprzedać" Kaukaz Północny jako źródło niestabilności, a siebie - jako jednego gwaranta bezpieczeństwa w tym rzekomo trudnym regionie. Stało się to źródłem wielu bolączek.
Czytaj też:
Dla Wirtualnej Polski: Igor Isajew