PublicystykaBartłomiej Biskup: "Wybory parlamentarne 2019. Kampania pozycyjna" (Opinia)

Bartłomiej Biskup: "Wybory parlamentarne 2019. Kampania pozycyjna" (Opinia)

Wybory parlamentarne już za kilka dni, stąd czas na drobne posumowanie kampanii wyborczej i kilku szczegółowych jej elementów. Komu i co się udało, kto miał najbardziej spójny przekaz, czy były może jakieś zaskoczenia w kampanii?

Bartłomiej Biskup: "Wybory parlamentarne 2019. Kampania pozycyjna" (Opinia)
Źródło zdjęć: © PAP | Piotr Polak
Bartłomiej Biskup

10.10.2019 | aktual.: 10.10.2019 12:41

Co do zaskoczeń, to nie było ich chyba zbyt wiele. Wpłynęła na to moim zdaniem bliskość wyborów do Parlamentu Europejskiego i prowadzona przed nimi komunikacja wyborcza. Kampania do parlamentu krajowego nie mogła się zasadniczo różnić od poprzedniej, ponieważ żadna z partii nie mogła sobie pozwolić na większe niespójności.

Dominacja PiS

Błędem byłaby zmiana przekazów, chociaż i tak niektórzy je modyfikowali. Koalicja Obywatelska postawiła więcej niż w poprzednich kampaniach na internet i media społecznościowe, co do tej pory było domeną partii prawicowych, czyli Zjednoczonej Prawicy i ugrupowań sytuujących się jeszcze bardziej na prawo, w tym partii antysystemowych. Pojawiły się również taśmy z nielegalnymi nagraniami polityków z różnych stron sceny politycznej, co też już znamy i wiemy, że sprzyja takim "zjawiskom” okres kampanii wyborczej.

Strategicznie dominowało Prawo i Sprawiedliwość, które jak zwykle w ostatnich latach jako pierwsze rozpoczęło kampanię, jako pierwsze miało ułożone listy wyborcze i swoją komunikację prowadziło w sposób spójny i prawdopodobnie zgodny z przyjętymi wcześniej założeniami, modyfikując ja lekko w razie potrzeby. Koalicja Obywatelska miała trochę problemów najpierw z jej składem partyjnym, a później z tworzeniem list wyborczych. Dobry pomysł wystawienia Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na premiera wydaje się strategicznie trochę spóźniony, zaburzając pierwotny przekaz tej koalicji.

W początkowej fazie kampanii zdziwienie budziła również, zarówno w PiS, jak i w PO, duża koncentracja na zwalczaniu się nawzajem i ostrej retoryce, podczas gdy badania jednoznacznie pokazują, że wzajemne przepływy wyborców tych dwóch partii są minimalne. Co innego w końcówce kampanii, kiedy chodziło już tylko i wyłącznie o mobilizację swoich zwolenników oraz ewentualne zniechęcenie do pójścia na wybory zwolenników konkurentów.

Premia Lewicy

Lewica, pomimo braku spójnego programu i wręcz wyraźnej niechęci do jego szerszego prezentowania, otrzymała strategiczną premię za zjednoczenie i może cieszyć się ze stabilnego poparcia powyżej 10 procent wyborców. Wyborcy doceniają sam fakt stworzenia wspólnej listy, co jest szczodrą nagrodą szczególnie dla Wiosny, która może mówić o "miękkim lądowaniu” po ostatnich perturbacjach związanych ze zbyt częstą zmianą przekazu i strategii, a przez to utracie zaufania wyborców i słabym wyniku w wyborach do parlamentu Europejskiego. W kampanii Lewicy nie było może większej myśli strategicznej, ale samo zjednoczenie i unikanie większych błędów spowodowało nawet przepływy niektórych wyborców Platformy Obywatelskiej, którzy zaczęli postrzegać Lewicę jako alternatywę dla swojego wyboru.

Najmniej spójne w zakresie przekazu były natomiast Koalicja Polska i Konfederacja. Miały zresztą najtrudniej, będąc zlepkiem różnych ugrupowań i idei. To drugie ugrupowanie bazowało w dużej mierze na przekazie negatywnym, a pierwsze na łagodzeniu języka polityki. Należy jednak docenić te ugrupowania za próbę budowy jednolitego przekazu i walkę o głosy wyborców w każdej sytuacji, na przykład poprzez uczestniczenie Władysława Kosiniaka-Kamysza w debatach, w których nie uczestniczyli liderzy innych ugrupowań politycznych.

Konfederacja również może liczyć na swoich wyborców i ostatnie jej notowania sytuują ją tuż pod progiem, co należy uznać za spory sukces nawet w przypadku, gdyby jej przedstawiciele nie weszli do parlamentu.

Wojna pozycyjna

Końcówka kampanii poświęcona jest mobilizacji. Większość partyjnych liderów stara się wywołać różne emocje, po to by uświadomić swoim wyborcom, jak ważne jest pójście do urn. Stąd wzajemne straszenie się i używania różnego typu "armat”, które w dużej mierze okazują się być kapiszonami. Dlaczego? Dlatego że średnie wyniki badań pokazują, że toczy się wojna pozycyjna – poparcie dla głównych partii politycznych od sierpnia niewiele się zmieniło.

Partyjni działacze rytualnie ostrzeliwują jedni drugich z coraz większą częstotliwością, bo wiedzą jednak, że kampania jest emocjonująca i interesuje Polaków, o czym świadczyć mogłaby jedna z wyższych prognozowanych frekwencji po 1989 roku. Kolejność na mecie można przewidzieć z wielkim prawdopodobieństwem, ale już niuanse i pojedyncze punkty procentowe mogą zdecydować o późniejszych rozliczeniach wewnątrzpartyjnych. Może się też okazać, że wszyscy, jak po wyborach samorządowych, będą mogli ogłosić sukces. Ale oczywiście realne zwycięstwo odniesie ten, kto utworzy kolejny rząd. Przekonamy się o tym już niebawem.

Bartłomiej Biskup dla WP Opinie

Zobacz także
Komentarze (0)