Andrzej Duda przypomniał wyborcom Koalicji, czemu za rok muszą iść na wybory [OPINIA]
Andrzej Duda, na ostatniej prostej swojej prezydentury, miał okazję dobrze zapisać się w pamięci Polaków. Zamiast tego wygłosił pełne małostkowych połajań pod adresem rządu przemówienie z partyjnym przekazem - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
16.10.2024 | aktual.: 16.10.2024 15:38
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Do końca drugiej kadencji Andrzeja Dudy został mniej niż rok. Orędzie przed Sejmem, jakie prezydent wygłosił w środę 16 października, będzie najpewniej jednym z jego ostatnich wystąpień politycznych tej rangi.
Andrzej Duda nie wykorzystał go jednak do tego, by przedstawić się jako prezydent potrafiący zdystansować się od swojego politycznego obozu oraz zdolny do myślenia w kategoriach racji stanu i długofalowych interesów Polski.
Zamiast tego wygłosił pełne małostkowych połajań pod adresem rządu przemówienie z partyjnym przekazem. Często wyglądało, jakby prezydent zaczynał właśnie kampanię w walce o drugą reelekcję, choć - jak wiemy - nie jest to możliwe. I to nawet jeśli konstytucję będziemy interpretować tak "twórczo", jak robił to obóz prezydenta.
W jednym prezydent mógł mieć trochę racji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Duda w jednym poparł rząd Tuska
Duda poruszył temat nowej strategii migracyjnej rządu i zapowiedzianego w niej czasowego i terytorialnego ograniczenia prawa do azylu. Prezydent stwierdził, że tego typu rozwiązania nie zwiększą bezpieczeństwa Polski. Mogą za to uderzyć w ludzi, którzy autentycznie potrzebują azylu na terenie naszego kraju - przede wszystkim w Białorusinów, uciekających przed coraz bardziej brutalnym reżimem Alaksandra Łukaszenki.
Prezydent ma rację, że zapowiedzi ograniczenia prawa do azylu budzą potężne wątpliwości.
W tej chwili Polska nie jest nimi "bombardowana" w takiej liczbie, by groziło to przeciążeniem systemu. Składają je też faktycznie głównie Białorusini, a więc ludzie, którym nie tylko wedle wszelkich kryteriów azyl w Polsce powinien przysługiwać, ale też przedstawiciele grupy, na której pobyt na terenie naszego kraju panuje dość powszechne społeczne przyzwolenie.
Fakt, że prezydent Duda, przedstawiciel obozu politycznego od lat budującego swój przekaz na szczuciu na migrantów, często sięgając po otwarcie rasistowski język, wbija Tuskowi szpilę, upominając się o prawa człowieka, a konkretnie prawa uchodźców, jest głęboko paradoksalny, a nawet lekko absurdalny.
Słowa prezydenta sugerują, że najpewniej nie podpisze on ustawy, wprowadzającej zapowiedziane przez Tuska ograniczenia w prawie do azylu - zatrzymując w ten sposób działania premiera, mające odebrać PiS monopol na rozpalający opinię publiczną temat bezpieczeństwa granic. Co, jeśli rząd zamierzał wprowadzić ograniczenia drogą ustawy, może być problemem.
Niezależnie jednak od tego, jak cyniczne nie byłyby motywy prezydenta, to prezydent porusza bardzo ważny temat. Przemawiający po Dudzie przed Sejmem Tusk odniósł się do tej sprawy i zapewnił, że ograniczenie nie będzie dotyczyło Białorusinów, starających się uzyskać prawo do azylu legalnie, ale osób, które składają wnioski o azyl przekraczając naszą wschodnią granicę nielegalnie - często w grupach zorganizowanych przez białoruskie służby.
Nowe rozwiązania mają chronić granicę przed scenariuszem masowego ataku hybrydowego przy pomocy nielegalnych migrantów, jaki może w przyszłości próbować wdrożyć Białoruś. W takiej formie propozycje rządu brzmią mniej radykalnie, ale ciągle będą budzić wątpliwości z punktu widzenia ochrony praw człowieka i powinny one wybrzmieć, nawet gdy prezydent podnosi je w złej wierze.
Zobacz także
100 proc. Dudy w Dudzie
W dalszej części wystąpienia prezydent zaprezentował jednak 100 proc. Dudy w Dudzie, wielokrotnie dając w trakcie swojego wystąpienia pokaz małostkowości, partyjniactwa, kompleksów i kruchego ego. Najlepiej widać to było wtedy, gdy prezydent mówił o ambasadorach i sędziach.
Duda raz jeszcze przedstawił swoją specyficzną interpretację przepisów wskazujących, że to prezydent powołuje ambasadorów, przyznającą głowie państwa niemalże monarchiczną prerogatywę do powoływania i odwoływania polskich przedstawicieli za granicą. Tymczasem, wedle doktryny, to rząd kształtuje politykę zagraniczną i ponosi za to odpowiedzialność przed parlamentem. Mądry, kierujący się elementarną odpowiedzialnością za państwo prezydent powinien mieć tego świadomość i szanując demokratyczną wolę Polaków wyrażoną w wyborach parlamentarnych, powinien umożliwić rządowi powołanie ambasadorów, z którymi ten chce współpracować.
Duda nie jest takim prezydentem. Kierując się częściowo wrogością wobec gabinetu Tuska, częściowo urazami wobec niektórych kandydatów na ambasadorów, częściowo własnym kruchym ego blokuje nominacje ambasadorskie, a na kluczowych placówkach muszą reprezentować nas dyplomaci niższej rangi. Duda próbował przekonywać, że to rząd ponosi za to odpowiedzialność - wina spoczywa jednak w oczywisty sposób po stronie prezydenta.
Duda bardzo brutalnie zaatakował kandydatów na ambasadorów rządu, wyciągając im studia w Moskwie i rzucając insynuacje na temat ich rzekomych agenturalnych powiązań z Rosją. To zasługujące na najbardziej surowe potępienie nieodpowiedzialne, antypaństwowe działanie - Duda podważa w ten sposób wiarygodność wysokich urzędników państwowych, często reprezentujących już Polskę jako szefowie misji w kluczowych dla nas stolicach. Nie można rzucać takich oskarżeń, nie przedstawiając żadnych dowodów.
Przecież słowa prezydenta zostaną odnotowane przez służących w Polsce ambasadorów i przekazane do ich stolic. Prezydent nie może sobie pozwalać na taki język, który byłby oburzający nawet w wypadku szeregowego posła-hejtera rodem z Suwerennej Polski, a w przypadku najwyższego urzędnika w państwie jest absolutnie nieakceptowalny.
Właśnie dlatego potrzebujemy nowego prezydenta
Tę samą toksyczną mieszankę urażonego ego, braku odpowiedzialności za państwo i uporu godnego lepszej sprawy Duda zaprezentował w sprawie sędziów. "Żadnych złudzeń, panowie i panie" - można by podsumować przekaz Dudy do obozu rządowego.
Żadnych złudzeń, że w sprawie kryzysu praworządności prezydent będzie partnerem wspólnie z rządem pracującym na rzecz rozwiązania wyzwań, przed jakimi stoi dziś Polska w obszarze wymiaru sprawiedliwości.
Prezydent zapowiedział, że będzie bronił powołanych przez siebie sędziów, odmówił uznania problemów, jakie w polskim systemie prawa wywołała neo-KRS, choć do regulacji ich statusu zobowiązują Polskę choćby wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Wałęsa przeciwko Polsce z grudnia 2023 roku. Zamiast tego Duda, podobnie jak dyplomatów, zaatakował sędziów jako uwikłanych w komunizm - co ponad 30 lat po upadku dawnego systemu jest argumentem zupełnie niepoważnym.
Innymi słowy, rok i dzień po wygranych przez opozycję wyborach prezydent przypomniał wyborcom Koalicji 15 października - często rozczarowanym tym, że w ciągu roku tak wielu spraw nie udało się załatwić, a wiele zmian idzie tak wolno - że to on ponosi za to winę i że bez zmiany prezydenta na kogoś związanego z obozem demokratycznym w przyszłorocznych wyborach proces przywracania praworządności nigdy się nie dopełni.
To miły prezent ze strony prezydenta dla rządowego obozu, którego wyborcy często są frustrowani i zdemobilizowani.
Oczywiście, do wyborów prezydenckich jest jeszcze tyle czasu, że większość opinii publicznej zdoła o wystąpieniu prezydenta z 16 października zapomnieć. Jeśli jednak Duda do wiosny będzie zachowywał się podobnie, jak w środę w Sejmie, to przypomni wielu wyborcom Koalicji 15 października, czemu poszli rok temu na wybory i dlaczego warto będzie zmobilizować się także w 2025 roku.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski