Sikorski kontra Trzaskowski. To było starcie o prezydenturę? [OPINIA]
Wkrótce poznamy kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta. W grze ciągle są trzy nazwiska: Rafała Trzaskowskiego, Radosława Sikorskiego i samego Donalda Tuska, bo część komentatorów nie wierzy zapewnieniom premiera, że premier nie ma zamiaru startować w przyszłorocznych wyborach - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
13.10.2024 10:03
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Sobotnia konwencja PO, zwołana z okazji zbliżającej się rocznicy zwycięskich wyborów 15 października, nie ujawniła, na kogo partia postawi za rok. Zmieniła się jednak w coś w rodzaju nieformalnych prawyborów prezydenckich. Zwłaszcza wystąpienia Sikorskiego i Trzaskowskiego wyglądały tak, jakby ci dwaj politycy prezentowali swoją prezydencką kandydaturę aktywowi i sympatykom Platformy.
Trzaskowski próbował zbudować się na bezpieczeństwie
Rafał Trzaskowski zaczął swoje wystąpienie od tematów samorząd i wolności, szybko jednak przeszedł do bezpieczeństwa. Wynikało to z założeń sobotniej konwencji, bo bezpieczeństwo było jej głównym tematem i mówiła o nim zresztą większość zabierających głos polityków. W kontekście prezydenckich ambicji Trzaskowskiego trudno jednak nie czytać tego, co prezydent Warszawy mówił o bezpieczeństwie jako próby pokazania wyborcom i partyjnym kolegom: wbrew pozorom mam całkiem sporo do powiedzenia w tym temacie.
"Wbrew pozorom", bo opinia, że słabą stroną ewentualnej kandydatury Trzaskowskiego jest brak doświadczenia prezydenta Warszawy w temacie bezpieczeństwa, to kwestia często powtarzana w debacie publicznej. Co za tym idzie, może stanowić jeden z powodów, dla których PO w końcu nie zdecyduje się na tę kandydaturę.
Trzaskowski przypomniał w sobotę, że bezpieczeństwo we współczesnym świecie należy rozumieć szeroko, nie tylko w kontekście silnych armii, flot, sprawnych służb specjalnych i policji czy ufortyfikowanej granicy. Bezpieczeństwo - jak wyliczał prezydent stolicy - oznacza też mechanizmy zabezpieczające przed dezinformacją, cyberbezpieczeństwo i ochronę infrastruktury krytycznej, aktywność społeczeństwa obywatelskiego, spójność społeczną, wreszcie odporność społeczeństwa na oparte na fake newsach hybrydowe ataki czy inne akty dywersji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trzaskowski przypominał, że cyberbezpieczeństwem zajmował się już dekadę temu, jako minister administracji i cyfryzacji, zapewniał też, że jako samorządowiec wie coś o współpracy ze społeczeństwem obywatelskim i jego roli w udzielaniu odpowiedzi na wyzwania bezpieczeństwa.
Trzaskowski mówił ogólnie słusznie - także przedstawiciele PiS co do zasady nie polemizowaliby, że trzeba też dbać o cyberbezpieczeństwo i wykorzystywać obywatelską aktywność - ale średnio porywająco. Jego wystąpieniu brakowało trochę energii, struktury, mocnej wyrazistej tezy i puenty. Uczestnicy konwencji przyjęli je dobrze, ale bez wielkiego entuzjazmu.
Mogę doskonale zastąpić Dudę!
O wiele większy entuzjazm wyzwoliło przemówienie Sikorskiego. To chociażby częściej przerywano brawami. Nie bez powodu, było ono po prostu lepsze. Wystąpienie szefa MSZ miało bardzo jasną konstrukcję, od początku do końca wyglądało jak prezentacja kogoś, kto myśli o sobie w prezydenckim kontekście.
Sikorski zaczął od globalnej diagnozy. Wojna w Ukrainie, polityczne kryzysy w europejskich demokracjach, wzrost znaczenia Chin, połączony z problemami tamtejszej gospodarki tworzą bardzo ryzykowną dla Polski koniunkturę. Jednocześnie rząd Tuska, przekonywał szef MSZ, ma w ręku wszystkie narzędzia, by poradzić sobie z tymi wyzwaniami.
Po wyborach 15 października odbudowaliśmy w końcu naszą pozycję międzynarodową, jesteśmy znów poważnym graczem w Europie, mądrze budujemy także pozostałe sojusze. Zabezpieczyliśmy granicę, przez którą w czasach PiS przedostawali się do Polski nielegalni migranci, na straży bezpieczeństwa stoi rozbudowująca się i modernizująca armia. Jeśli dokończymy tę pracę, jeśli wykorzystamy czas, jaki daje nam walcząca Ukraina, jeśli zbudujemy jedną z silniejszych armii w Europie i energetykę atomową, dającą nam energetyczną niezależność, jeżeli dokonamy skoku w infrastrukturze kolejowej i lotniskowej, to łącząc to - jak mówił Sikorski - "Polska stanie się jak twierdza potężna!".
Jest tylko jeden warunek. Rządowi w tej pracy nie może przeszkadzać prezydent - idąc za słowami Sikorskiego - "złośliwie wkładający kij w szprychy". Polska potrzebuje głowy państwa, która "ponad swoje interesiki i kompleksy" będzie w stanie postawić polską rację stanu. Sikorski nie zakończył, co prawda, swojego wystąpienia słowami: ja mogę być kimś takim. Ale zostało ono skonstruowane tak, by słuchacze sami dopowiedzieli sobie taką puentę.
Sądząc po komentarzach po konwencji w mediach, wielu komentatorów sobie ją dopowiedziało. Jakie nie byłyby intencje Sikorskiego, jego wystąpienie z soboty, a zwłaszcza fakt, że zostało znacznie lepiej przyjęte niż to, co powiedział Trzaskowski, ożywi spekulacje, czy to nie szef MSZ powinien jednak zostać kandydatem PO w przyszłorocznych wyborach.
Mimo wszystko Trzaskowski?
O bezpieczeństwie mówił także Donald Tusk. Prezentując wstępne założenia nowej strategii migracyjnej rządu, która ma być ogłoszona we wtorek, Tusk mówił o niej niemal wyłącznie w kontekście bezpieczeństwa, ochrony granic i ochrony Polaków przed konsekwencjami nielegalnej migracji. Premier zapewnił też, że kierowany przez niego rząd nie da sobie narzucać Brukseli niekorzystnych dla Polski rozwiązań, także w kontekście paktu migracyjnego.
Jaki jest polityczny sens takich deklaracji? Z całą pewnością chodzi w nich o odebranie tematu bezpieczeństwa PiS – co Tusk konsekwentnie próbuje robić od ponad roku i co było motywem przewodnim sobotniej konwencji. Można się jednak zastanawiać, czy Tusk, przyjmując taki język i wygłaszając takie deklaracje, nie pozycjonuje się w kontekście przyszłorocznego wyścigu prezydenckiego.
Start Tuska niesie cały szereg ryzyk. Premier jest najbardziej kontrowersyjnym politykiem z całej trójki potencjalnych kandydatów PO. Choć po powodzi wzmocnił swoją pozycję i poprawił wizerunek, to cały czas posiada potężną moc mobilizacji elektoratu, którego co prawda żaden kandydat PO nie przeciągnąłby na swoją stronę, ale który mógłby zostać w domu, gdyby partia wystawiła kogoś innego. Nie chodzi tu przy tym tylko o twardy elektorat PiS - dla którego Tusk to agent Merkel i Putina, współodpowiedzialny za Smoleńsk - ale też o starszych, socjalnych wyborców ciągle pamiętających Tuskowi podniesienie wieku emerytalnego.
Przeprowadzka Tuska do Pałacu Prezydenckiego mogłaby też wywołać kryzys przywództwa w rządzie i w Platformie Obywatelskiej, podobny do tego, jaki wywołała jego przeprowadzka do Brukseli w 2014 roku. Ani w Platformie, ani w całej koalicji 15.10. nie ma dziś innego kandydata na lidera niż Tusk. A próba kierowania przez Tuska rządem i partią z Pałacu Prezydenckiego też mogłaby się źle skończyć. Polska konstytucja i praktyka polityczna nie przewidują prezydenta pełniącego rolę faktycznego lidera partyjnego i rządowego.
Sikorski, podobnie jak Tusk, jest politykiem kojarzonym przez część elektoratu z zaostrzaniem "sporu polsko-polskiego", przez co mógłby niepotrzebnie mobilizować stronę przeciwną. Byłby też trudniejszy do zaakceptowania dla bardziej lewicowego elektoratu.
Jednocześnie Sikorski niewątpliwie wzmocnił się w ostatnich tygodniach swoją działalnością jako szefa MSZ, a jego doświadczenie w sprawach międzynarodowych może być uznawane za wielki atut w momencie, gdy otoczenie międzynarodowe Polski staje się tak chwiejne i niestabilne. Choć można się też zastanawiać, czy większego pożytku z kompetencji Sikorskiego nie będzie jednak w MSZ niż w Pałacu Prezydenckim.
Trzaskowski ciągle ma jednak najlepsze wskazania sondażowe. Wydaje się też kandydatem najmniej mobilizującym elektorat, który - choć nigdy nie zagłosuje na kandydata KO - zamiast w drugiej turze głosować na kandydata PiS może zostać w domu.
Prezydent Warszawy przetrwał skrajnie negatywną kampanię, jaką w 2020 roku prowadził przeciw niemu PiS z pomocą TVP i o mały włos nie wygrał wtedy z Andrzejem Dudą. Dziś, gdy PiS jest znacznie słabszy, niż był cztery lata temu, gdy w TVP nie rządzi już "kurszczyzna", teoretycznie Trzaskowski powinien mieć większe szanse wygrać niż w 2020 roku.
Poza sprawą krzyży w warszawskim urzędach jako prezydent Warszawy nie uwikłał się w żadną wielką kontrowersję. Niczym się też w oczywisty sposób nie skompromitował. Możemy się jednak oczywiście spodziewać, że propaganda PiS będzie starała się wyolbrzymić każdą niedogodność życia w Warszawie (np. faktycznie nie zawsze najlepiej zaplanowane remonty) do rozmiarów katastrofy, a z Trzaskowskiego - umiarkowanego liberała - zrobić przedstawiciela "skrajnej lewicy".
Co najmniej od czasów pierwszego zwycięstwa Andrzeja Dudy polska polityka przyzwyczaiła nas jednak do tego, że do niczego nie należy się przyzwyczajać, a scenariusze, które wydawały się oczywiste, wcale nie muszą się zmaterializować. Zwłaszcza w kontekście wyborów prezydenckich.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek