ŚwiatAkcja ratunkowa w Tajlandii. Uratowani chłopcy "mają oznaki infekcji"

Akcja ratunkowa w Tajlandii. Uratowani chłopcy "mają oznaki infekcji"

Przedstawiciele tajlandzkiego resortu zdrowia zapewniają, że chłopcy uratowani z jaskini Tham Luang Nang Non, są w dobrej kondycji. Są jednak wciąż poddawani kwarantannie w szpitalu. Wyniki badań krwi wykazały, że młodzi piłkarze mają oznaki infekcji.

Akcja ratunkowa w Tajlandii. Uratowani chłopcy "mają oznaki infekcji"
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | CHIANG RAI PR OFFICE HANDOUT
Violetta Baran

W tajlandzkiej jaskini Tham Luang Nang Non trwała walka z czasem. Ratownicy wydobyli już wszystkich chłopców oraz trenera. Trzeci etap spektakularnej akcji ratunkowej z zapartym tchem śledził cały świat.

Uratowani z jaskini chłopcy poddawani są kwarantannie

Uratowanych młodych piłkarzy zaraz po wyciagnięciu z jaskini przewieziono do szpitala. Poddawani są w nim kwarantannie, nie mają kontaktu nawet z rodzinami.

- Proces diagnostyki, intensywnej terapii po zdarzeniu wymaga czasu. Z reguły trzy-cztery doby poświęcone są na obserwację. Kwarantanna w takim przypadku oznacza wymuszone, izolowane warunki szpitalne - tłumaczył w TVN24 doktor Adam Pietrzak.

Lekarz wyjaśniał, że takie procedury pozwalają "przekonać się, jakim infekcjom czy zakażeniom mogli ulec" chłopcy. - Z racji tego, że oddychali w gorszych warunkach, spodziewamy się infekcji układu oddechowego. Zachłyśnięcie wodą, która przy tej liczbie ludzi jest skażona, może zaowocować zapaleniem płuc - wskazywał w TVN24 ekspert. Dodał, że uratowani mogą też mieć infekcje układu pokarmowego na skutek "wymuszonego jedzenia" oraz picia brudnej wody.

"Chłopcy wykazują oznaki infekcji"

- Wszyscy chłopcy są w dobrym stanie, nikt nie ma gorączki - zapewniał Jesada Chokedamrongsuk, stały sekretarz tajlandzkiego resortu zdrowia, na konferencji prasowej w Chiang Rai w północnej Tajlandii. - Są głodni, staramy się podawać im lekkostrawne pokarmy. Niektórzy już proszą o czekoladowy chleb na śniadanie - dodał.

U dwóch chłopców wyciągniętych pierwszego dnia z jaskini stwierdzono infekcję płuc. Pozostali chłopcy, w tym także ci wydobyci z jaskini w poniedziałek, są w lepszej kondycji. - Już biegają wokół łóżek - mówił Jesada Chokedamrongsuk.

Thongchai Lertwilairatanapong, inspektor generalny ministerstwa zdrowia publicznego Tajlandii dodał, że wstępne badania krwi wykazały jednak u wszystkich chłopców "oznaki infekcji". Grupa ma być obserwowana w szpitalu przez najbliższy tydzień.

Niezwykła akcja ratunkowa w Tajlandii

12 chłopców z drużyny piłkarskiej "Dzikie dziki" utknęło w jaskini Tham Luang Nang Non 23 czerwca. Odwrót nastoletnim piłkarzom i ich trenerowi odcięła woda zalewająca wąskie wejście, z którego skorzystali. Przeżyli, bo znaleźli komorę powyżej poziomu wody.

Zaginionych odnaleziono dopiero po 9 dniach poszukiwań. Wtedy po raz pierwszy dostarczono im jedzenie, wodę i lekarstwa.

W niedzielę, po dwóch tygodniach uwięzienia, rozpoczęto spektakularną akcję uwalniania chłopców z zalanej jaskini. Każdemu dziecku towarzyszy dwóch nurków. Młodzi piłkarze, z których większość nie potrafi nawet pływać, mają do pokonania 5 km krętych, bardzo wąskich miejscami korytarzy, z których większość zalana jest wodą. Mają na twarzy maski do nurkowania, butlę z tlenem trzyma nurek.

Zobacz także: Wzruszające listy od uwięzionych w jaskini od dwóch tygodni chłopców

Jak tłumaczył WP czołowy polski nurek jaskiniowy Krzysztof Starnawski, zespół ratowniczy porusza się pod wodą wykorzystując rozpięte w jaskini liny oraz występy skalne. - Za pomocą rąk przeciągają się pod wodą. Nie używają płetw. Osoba, która jest holowana, obejmuje od zewnątrz uda nurka ratownika i chowa się całym tułowiem pomiędzy jego udami. W ten sposób tworzą jednolity i opływowy kształt. Minimalizują ryzyko uderzenia o występ skalny lub zaklinowania się. Ten układ też gwarantuje dobry kontakt fizyczny ratownika i ratowanego, co ułatwia im współpracę - opowiadał Starnawski.

Po kilkugodzinnej wędrówce chłopcy transportowani są do szpitala. Ratownicy nie zdejmują im masek, chłopcy wciąż podłączeni do butli z tlenem lecą helikopterem lub jadą ambulansem do odległego o 70 km szpitala. Dopiero tam lekarze zdejmują im maski.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (290)