Agenci wpływu w internecie? Kolejny popularny twitterowicz oskarżony o związki ze służbami

Z sieci zniknęło konto Johna Binghama. To pseudonim człowieka, który zajmował się lustrowaniem postaci życia publicznego, szczególnie przeciwników PiS. Teraz poszedł o krok za daleko, bo oskarżył o współpracę z SB dyrektora TVP Stanisława Bortkiewicza. Ten odrzuca oskarżenia i przekonuje, że Bingham jest związany z tajnymi służbami. To nie pierwszy taki przypadek.

Agenci wpływu w internecie? Kolejny popularny twitterowicz oskarżony o związki ze służbami
Źródło zdjęć: © iStock.com | iStock
Kamil Sikora

27.10.2017 | aktual.: 28.10.2017 11:01

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Prominentny dyrektor TVP Stanisław Bortkiewicz, nazywany szarą eminencją i prawą ręką Jacka Kurskiego, został oskarżony o współpracę z SB. Błyskawicznie TVP wydało oświadczenie, w którym zaprzecza oskarżeniom i informuje o toczącej się autolustracji Bortkiewicza. - Akta IPN mnie dotyczące pełne są przekreśleń, dopisków robionych różnymi charakterami pisma, są też w nich sprzeczności dat - przekonuje oskarżony w rozmowie z DoRzeczy.pl. Podaje też przykłady manipulacji w aktach oraz informuje, że poprosił prezesa IPN o przyspieszenie autolustracji.

Bortkiewicz krytykuje też autora tych rewelacji. Jest nim John Bingham, a właściwie osoba skrywająca się pod takim pseudonimem na Twitterze. Nazwa profilu zapewne odnosi się do byłego agenta MI5, później popularnego pisarza powieści szpiegowskich (choć tak nazywał się też brytyjski lord, który zniknął w 1974 r. po zabójstwie niani). Jako zdjęcie profilowe ustawiono fotografię Garego Oldmana z filmu "Szpieg" na podstawie powieści Johna le Carré. Mimo skrywania się za pseudonimem, Bingham uzbierał ponad 25 tys. obserwujących, a jego tweety masowo podawali dalej prawicowi publicyści i politycy PiS. Bingham zajmował się oskarżaniem przeciwników politycznych partii o związki z służbami PRL oraz z WSI.

Tajemnicze zniknięcie

Po tym, jak TVP zaprzeczyła oskarżeniom, Bingham zniknął z Twittera. Z prawej strony polały się strumienie łez, także pracowników TVP (np. Cezarego Gmyza). - Mam informacje, że osoba ukrywająca się za tym trollem i kontem jest powiązana ze służbami specjalnymi – będę to weryfikował - powiedział w wywiadzie dla DoRzeczy.pl dyrektor Bortkiewicz.

Jeśli te informacje by się potwierdziły, byłby to kolejny prominentny użytkownik Twittera, którego wiąże się z tajnymi służbami. W WP pisaliśmy o Aleksandrze Ściosie, nieoficjalnym rzeczniku szefa MON Antoniego Macierewicza. "J.Kaczyński i jego partyjne pismaki wiedzą - nie ma żadnej "sprawy Misiewicza". Jest "esbecki gambit" i łajdacka gra na dymisję Antoniego Macierewicza" - pisał na swoim blogu. Ścios publikował na portalu Salon24, a także w "Gazecie Polskiej", dzisiaj prowadzi bloga na portalu Blogspot.com. Do niedawna prowadził też konto na Twitterze, ale dzisiaj jest ono nieaktywne.

Zdekonspirowany tajniak

Ściosa zdekonspirował słowacki dziennikarz śledczy Tomas Forro, gdy zaczął zajmować się Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO, które jego kraj tworzył z Polską. CEK NATO stało się jednym z pierwszych celów Antoniego Macierewicza po przejęciu MON. W nocy Bartłomiej Misiewicz w otoczeniu żandarmów wojskowych sforsował zabezpieczenia i zajął siedzibę Centrum w Warszawie. Szefem CEK został Mariusz Marasek, wieloletni współpracownika Antoniego Macierewicza. I to właśnie on, według Tomasa Forro, jest Aleksandrem Ściosem.

Dziennikarz podał się za ultraprawicowego publicystę ze Słowacji i umówił na spotkanie z Maraskiem. Nie pytał Maraska, czy jest "Ściosem", ale rozmawiał z nim tak, jakby było to oczywiste. Chwalił przemyślenia Ściosa, a Marasek rósł z dumy. Czasami tłumaczył, co miał na myśli pisząc dany tekst. Te informacje potwierdził później "Gazecie Wyborczej" poseł PiS, który mówił, że w kręgach partii wiedza o prawdziwej tożsamości Ściosa jest powszechna. Kilka dni po naszym artykule Marasek wydał oświadczenie, w którym zaprzecza ukrywaniu się pod pseudonimem Aleksander Ścios. Groził też konsekwencjami prawnymi.

Agenci wpływu

Działalności takich osób w internecie można nazwać "agenturą wpływu", czyli wykorzystywanie internetu i mediów do wpływaniu na opinię publiczną. W Stanach koronnym przykładem agenta wpływu jest twórca WikiLeaks Julian Assange, dzisiaj ukrywającego się w ambasadzie Ekwadoru w Londynie. Podobne oskarżenia padają pod adresem Edwarda Snowdena, innego sygnalisty, który ukrywa się w Moskwie.

W Polskce taka działalność jest o tyle łatwa na Twitterze, że aktywnych jest tam wielu dziennikarzy i polityków. Bombardowanie ich tweetami, w dodatku podawanymi dalej przez rzesze internautów, na pewno nie pozostaje bez wpływu na opinie i działania polityków czy publicystów. - Wpływaniem na opinię publiczną za pomocą popularnych, choć anonimowych postaci w internecie to typowy sposób działania służb, który mnie nie oburza - ocenia w rozmowie z WP Wojciech Martynowicz, podpułkownik, były oficer UOP i AW, obecnie ekspert Fundacji Po.Int.

- To technika wywierania wpływu, można mówić o tym jako manipulacji. Co innego kiedy osoba o określonych poglądach mówi pod nazwiskiem, bo możemy sprawdzić, czy zawsze miała takie poglądy. Jak na przykład minister Zieliński, który wiele lat temu bardzo się sprzeciwiał obcinaniu emerytur oficerom, a dzisiaj jest jedną z twarzy tej "reformy". Wiemy, że to hipokryta, a w przypadku osoby ukrywająca się za alter ego nie mamy możliwości takiej weryfikacji - wskazuje rozmówca Wirtualnej Polski.

Pod lupą kontrwywiadu

Dzisiaj "agentura wpływu" realizowana w sieci nie jest niczym wyjątkowym. - Służby wywiadowcze wykorzystują wszystkie dostępne możliwości, nie wykluczam, że także w sieci, także do promowania ważnych dla siebie kwestii. Mogę z łatwością sobie wyobrazić, że taką sprawą jest np. nowa ustawa o jawności życia publicznego, którą przedstawił minister Mariusz Kamiński. Ta kwestia akurat jest moim zdaniem bardzo istotna, ale niestety często chodzi jedynie o stworzenie wrażenia, że poparcie dla jakiegoś pomysłu jest większe niż w rzeczywistości - tłumaczy płk Martynowicz.

- Jeśli wśród informacji, które te osoby publikują, nie ma żadnych tajnych materiałów, niedostępnych np. dla dziennikarzy, to nie szukałbym związku ze służbą specjalną. Proszę pamiętać, że taka operacja zawsze zostawia ślad, zawsze musi być zgoda przełożonego. A ci, którzy by się zgodzili na taką oficjalną operację, kręciliby sobie pętlę. Może tacy desperaci są - ocenia płk Wojciech Martynowicz. - Gdybym był w kontrwywiadzie i miał rolę decyzyjną, na pewno tej części, która monitoruje sferę publiczną pod kątem wycieku informacji niejawnych, dałbym polecenie sprawdzenia takich kont - przekonuje ekspert Fundacji Po.Int.

Głos zza granicy

Nagłaśnianie treści z anonimowych kont wiąże się z jeszcze jednym niebezpieczeństwem: ich mocodawcy mogą nie być z Polski. - Warto też rozważyć, czy pod takim kontem nie ukrywa się ktoś z zagranicy lub działający na korzyść z zagranicy. Niestety to temat słabo sprawdzalny, przynajmniej dla człowieka mającego dostęp tylko do jawnych informacji - wskazuje płk Wojciech Martynowicz. - Patrzę jednym okiem obywatela, a drugim okiem oficera służb i mam nadzieję, że służby zwracają uwagę na takie konta w sieci i wykorzystają możliwości państwa polskiego do sprawdzenia, czy ta aktywność nie niesie ze sobą jakiegoś niebezpieczeństwa - mówi były oficer UOP i AW.

Pewnie wkrótce luka po Johnie Binghamie zostanie wypełniona i w sieci pojawi się kolejny anonimowy gwiazdor z dużym wpływem na opinię publiczną. Warto, aby do takich kont podchodzić z dużą ostrożnością, bo nigdy nie wiadomo kto się za nimi kryje i w jakim celu buduje wielotysięczną widownię.

Komentarze (307)