Agaton Koziński. Dyskusji o praworządności będzie mniej. Ale Polska wcale nie ma już ich za sobą. Strzelba wisi na ścianie (Opinia)
Gdyby do dyskusji w Parlamencie Europejskim zastosować Prawo Godwina, oznaczałoby, że Frans Timmermans starcie z polskimi eurodeputowanymi przegrał. Ale czy to oznacza, że kwestia praworządności w Polsce zejdzie z europejskiej agendy? Nie tak szybko.
Nowa kadencja Parlamentu Europejskiego zaczęła się z przytupem - choć był to przytup do melodii znanej z poprzednich pięciu lat. Frans Timmermans w pierwszych dniach funkcjonowania PE w nowym składzie wziął udział w posiedzeniu komisji wolności obywatelskich i sprawiedliwości oraz komisji prawnej, na której odbyła się dyskusja o praworządności w Polsce.
Czy to oznacza, że przez kolejne pięć lat będziemy słuchać tej samej melodii, co wcześniej? Czy czeka nas kolejny odcinek batalii prawnej między Polską i UE? Znowu Bruksela zacznie ustawiać nasz kraj pod pręgierzem? Na każde z tych pytań odpowiedź brzmi: to skomplikowane.
Reductio ad Hitlerum
Gdyby wszystko zależało od Timmermansa, byłoby jak do tej pory.Podczas czwartkowej debaty pokazał, że zapału do walki o praworządność mu nie brakuje. - Nie można wykorzystywać argumentu demokracji ze względu na posiadaną większość i nie zważać na zasady rządów prawa - mówił wiceprzewodniczący obecnej Komisji Europejskiej.
Tyle, że już w czasie debaty widać było jak zmienia się rytm w tej kadencji rozwoju wydarzeń. Choćby reakcje europosłów. Timmermans musiał się zmierzyć choćby z nowymi polskimi eurodeputowanymi, którzy jeszcze niedawno byli ministrami - a więc krytyka z jego strony była bezpośrednio wymierzona w nich, w ich działania.
Nic dziwnego, że reakcja była bardzo ostra. - Broni pan wymiaru sprawiedliwości, który nie był reformowany od czasu odzyskania przez nas niepodległości w 1989 roku. Przeżyliśmy komisarzy sowieckich, zapewniam, że przeżyjemy także pana - mówiła Beata Kempa, europosłanka PiS, do wiceszefa KE.
Jej kolega partyjny Patryk Jaki przekonywał, że reformy sądownictwa nie mają nic wspólnego z jego upolitycznieniem. - De facto teraz w Polsce sędziowie są wyznaczani przez radę złożoną głównie z sędziów. Natomiast w innych krajach, na przykład w Niemczech, Austrii, Czechach, politycy nie tylko bezpośrednio wyznaczają sędziów, ale politycy stają się sędziami - mówił.
Musieli trafić w czułą strunę u Timmermansa, bo ten wyraźnie wyszedł ze swej roli. - Pozwólcie, że przypomnę, że każde podłe orzeczenie nazistowskich sądów było oparte na prawie - przekonywał Timmermans. Gdyby zastosować się do Prawa Godwina, to w tym momencie trzeba by ogłosić jego porażkę.
Dlaczego? Godwin jeszcze w latach 90. zauważył, że w różnego rodzaju dyskusjach jedna z osób sięga po odwołanie do nazizmu. To swoiste reductio ad Hitlerum ma być formą dowiedzenia fatalnej argumentacji drugiej strony.
Tyle, że - zauważa Godwin - reductio ad Hitlerum zdarza się tak często, że stało się raczej dowodem na brak argumentów jednej ze stron, a nie na dobitność jej argumentacji. "Pierwsza osoba, która wyzwie drugą od nazistów, automatycznie przegrywa dyskusję” - przewiduje ukute przez niego prawo. Zgodnie z tą definicją Timmermans przegrał.
Strzelba na ścianie
Ale dziś pytanie należy już stawiać inaczej. Nie należy pytać, czy Timmermans zdecyduje się odpuścić Polsce, tylko raczej - czy Bruksela odpuści temat praworządności w naszym kraju. Bo już wiadomo, że w nowej Komisji Europejskiej (powinna się ukonstytuować 1 listopada) Holender tym się zajmować nie będzie. To portfolio znajdzie się w gestii Czeszki Věry Jourovej.
Czego się po niej spodziewać? Konia z rzędem temu, kto to przewidzi. Jourová, obecnie eurokomisarz ds. sprawiedliwości, o kwestiach praworządności mówiła dokładnie tym samym językiem co Timmermans - co sugeruje, że zmian nie należy się spodziewać żadnych.
Ale wcale tak być nie musi. Na stanowisko eurokomisarza mianował ją czeski premier Andrej Babiš, który ma świetne relacje z Mateuszem Morawieckim (nawet lepsze niż polski szef rządu ma z Viktorem Orbánem). Z kolei szefową Komisji będzie Ursula von der Leyen - także mająca dobre relacje z Morawieckim.
Te dwa ostatnie fakty podpowiadają, że kwestia praworządności zejdzie na plan dalszy, z kolei wypowiedzi Jourovej z poprzedniej kadencji zdają się sugerować, że będzie inaczej. Jak to się więc skończy?
W polityce nie ma sentymentów. Nawet jeśli Morawiecki uważa Babiša za swojego przyjaciela, to na pewno nie ma złudzeń, że ten sięgnie po każdy polityczny argument, żeby zrealizować swoje cele. I taką rolę pewnie będzie teraz spełniać praworządność. Temat zostanie zawieszony - ale będzie jak strzelba na ścianie. Zawsze po nią łatwo sięgnąć i wypalić, jeśli tylko ktoś uzna, że jest to do czegoś mu potrzebne.
Dlatego nawet jeśli o praworządności będzie wkrótce ciszej, wcale to nie znaczy, że temat zostanie zamknięty. Nie trzeba być ekspertem od Czechowa, żeby wiedzieć, co się dzieje w trzecim akcie ze strzelbą wiszącą spokojnie na ścianie.