Wirtualna Polska odsłania kulisy korupcyjnego procederu polegającego na załatwianiu wiz pozwalających na przyjazd do Polski w zamian za łapówki. Pokazujemy też, jak wygląda walka o kontrakty pomiędzy największymi firmami na rynku. Wszystkie chwyty są dozwolone.
- Rozmówcy Wirtualnej Polski nie mają wątpliwości, że kierownictwo Ministerstwa Spraw Zagranicznych musiało od dawna wiedzieć o wizowej korupcji. Jeden z naszych rozmówców alarmował o tym publicznie w lutym 2023 roku.
- Gdy rozpisano przetarg na usługi outsourcingu wizowego w Ukrainie, polska ambasada w Kijowie wprost opowiedziała się po stronie hinduskiego giganta startującego w tym postępowaniu. Tego samego, którego – według doniesień mediów - dotyczy prowadzone obecnie międzynarodowe dochodzenie.
- Gdy przetarg jednak wygrało polsko-francuskie konsorcjum, na łamach "Gazety Polskiej" ukazała się seria tekstów o jednym z zarządzających biznesem. Gazeta publicznie pytała ambasadora RP w Ukrainie, czy wie o tym, że przedsiębiorca mógł bić i gwałcić swoją żonę.
"Brak satysfakcjonującej współpracy". Tak premier Mateusz Morawiecki tłumaczył 31 sierpnia 2023 r. odwołanie Piotra Wawrzyka z funkcji wiceministra spraw zagranicznych.
Wawrzyk, który miał być kandydatem Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych, ostatecznie nie znalazł się na liście wyborczej.
To był wystarczający powód, aby zaczęto interesować się tym, o co naprawdę chodzi.
Nieustalona skala
Szybko okazało się, że chodzi o wizy i coś, co nazwano aferą wizową – przy czym do dziś rządzący nie odnieśli się do tego, czy Wawrzyk miał z tą aferą coś wspólnego. Wiadomo jedynie, że nadzorował departamenty, które powinny czuwać nad legalnością procesów wizowych. I wiadomo, że do resortu spraw zagranicznych przyszli funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
W największym skrócie: w ostatnim czasie ujawniono przypadki (prokuratura twierdzi, że chodzi o kilkaset; media i politycy opozycji, że nawet setki tysięcy, a być może i miliony) nieprawidłowości przy składaniu wniosków o wydanie wiz uprawniających do przyjazdu do Polski. Obcokrajowcy musieli korzystać z usług pośredników, którzy żądali od nich dużych pieniędzy. Gdy ktoś nie chciał lub nie miał jak zapłacić, miał kłopot z dostaniem się do polskiej placówki dyplomatycznej. A tym samym i z dostaniem wizy.
Nieprawidłowości bez wątpienia dotyczyły polskich placówek dyplomatycznych w: Hongkongu, Tajwanie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Indiach, Arabii Saudyjskiej, Singapurze, Filipinach i Katarze.
Te placówki potwierdziła prokuratura. Na obecnym etapie śledztwa niewykluczone jest, że pojawią się w nim placówki z innych państw.
Rządzący starają się wyciszyć sprawę - stąd szybka dymisja Piotra Wawrzyka.
Jednym z elementów kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości jest bowiem kwestia przyjmowania migrantów. Rządzący przekonują, że tylko oni są gwarantem szczelności polskich granic i braku obecności w Polsce niesprawdzonych osób z Afryki i Azji.
Jedno z pytań referendalnych ma dotyczyć tej kwestii ("Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?").
Obecny kryzys wizowy - zdaniem polityków opozycji - jest dowodem na coś wprost przeciwnego. W ocenie opozycji, głównie parlamentarzystów Koalicji Obywatelskiej, Polska pod rządami PiS-u przyjęła zbyt wielu migrantów m.in. z Bliskiego Wschodu. Dodatkowo, jak się teraz okazuje, w okolicznościach niewyjaśnionych, ale wiadomo już, że co najmniej kontrowersyjnych.
Boty w konsulacie
Od lat na całym świecie z powodzeniem rozwija się outsourcing wizowy. W ambasadach i konsulatach zazwyczaj pracownicy nie mają czasu zajmować się technicznymi kwestiami dotyczącymi składanych wniosków wizowych, np. udzielać porad, jak trzeba poprawić wniosek, by spełniał w ogóle wymogi formalne, jakie zdjęcie jest dopuszczalne, a jakie nie itd.
A ponieważ życie i biznes nie znoszą próżni, pojawiło się wielu pośredników wizowych. Założenie jest proste: w placówce dyplomatycznej zapada jedynie decyzja merytoryczna. Z kolei wszelkimi kwestiami administracyjnymi związanymi z pomocą zainteresowanej osobie w przygotowaniu wniosku zajmuje się pośrednik.
I tu możliwości są dwie: albo w danym państwie pośrednik ułatwiający otrzymanie wizy jest jeden i został wybrany w ramach przetargu zorganizowanego przez ambasadę lub konsulat, albo pośredników jest więcej. W końcu liczy się ostateczny efekt w postaci tego, że do placówki trafi kompletny wniosek i polskiemu urzędnikowi pozostanie już jedynie zdecydować: wpuszczamy/nie wpuszczamy kogoś do Polski.
Szkopuł w tym, że tak jak pośrednictwo wizowe jest ułatwieniem dla placówek dyplomatycznych, tak upraszcza wszelkie formy korupcji. Od pośrednika często zależy bowiem to, czy czyjś wniosek w ogóle zostanie rozpatrzony.
- Może się wydawać, że kłopotem było to, iż dostał wizę ktoś, kto jej dostać nie powinien. Ale problemy zaczynały się znacznie wcześniej, już na etapie dostania się do konsulatu. Na przykład w Iraku lokalni pośrednicy żądali ogromnych pieniędzy za samo zarejestrowanie online wizyty w konsulacie. Dziwnym trafem, bez skorzystania z ich usług, tych wizyt w ogromnej części nie udawało się rejestrować - zwraca uwagę Przemysław Skrzypek, prezes Polsko-Arabskiego Klubu Społeczno-Gospodarczego.
Pośrednicy mogą działać w porozumieniu ze służbami konsularnymi, ale możliwy jest też wariant samowolki. Przykładowo system zapisów online do konsulatu łatwo przejąć poprzez stworzenie botów rezerwujących w ułamku sekundy wszystkie dostępne terminy wizyt. W takiej sytuacji pracownicy danego konsulatu zapewne o sprawie wiedzą, ale nie oznacza jeszcze, że są opłaceni przez pośrednika.
Na procederze cierpią uczciwi obcokrajowcy. Wiele osób, które potrzebują dostać się do Polski, nie jest w stanie w ogóle umówić wizyty w polskiej placówce dyplomatycznej.
- Mojej doktorantce właśnie ambasada w Pakistanie powiedziała że nie ma miejsc na rozmowy na ten rok - wskazała w mediach społecznościowych dr hab. Anna Wojtyś, prodziekan Wydziału Neofilologii UW.
Przemysław Skrzypek od lat działa biznesowo w krajach Bliskiego Wschodu.
- I od lat zderzałem się z utrudnieniami przy przyznawaniu wiz pracownikom z Bliskiego Wschodu, gdy ci mieli już nawet załatwioną pracę w Polsce. Tymczasem dziś się okazuje, że do Polski ściągnięto setki tysięcy migrantów z Azji i Afryki w mało klarownym procederze. Uczciwie działający przedsiębiorcy zostali ukarani za swoją uczciwość - zaznacza przedsiębiorca.
Wizowy gigant
Największą firmą działającą na rynku outsourcingu wizowego na świecie jest VFS Global. To podmiot, który działa w 147 krajach, a swoje usługi pośrednictwa oferuje 70 państwom.
Większościowym udziałowcem jest amerykański fundusz Blackstone, największy na świecie podmiot zarządzający aktywami alternatywnymi. Fundacja Kuoni i Hugentobler z siedzibą w Szwajcarii oraz EQT, globalna organizacja inwestycyjna z siedzibą w Szwecji, posiadają mniejszościowe udziały.
Kilka dni temu Wojciech Czuchnowski i Paweł Wroński na łamach "Gazety Wyborczej" poinformowali, że akcja CBA w Ministerstwie Spraw Zagranicznych ma związek z międzynarodowym śledztwem dotyczącym działalności indyjskiej spółki VFS Global.
"Wyborcza" stwierdziła, że CBA zaczęło działać pod naciskiem zagranicznych partnerów. Polska prokuratura temu zaprzecza.
– CBA po prostu zostało zmuszone do działania. To nie była ich inicjatywa. Nasi partnerzy z Unii wykazali, że to właśnie na poziomie polskich służb konsularnych dochodzi do nieprawidłowości skutkujących masowym wydawaniem wiz, które umożliwiają, dostanie się do strefy Schengen cudzoziemców pochodzących z krajów, w których występuje zagrożenie terrorystyczne – przekonywało na łamach "Wyborczej" anonimowe źródło.
O VFS Global Wirtualna Polska po raz pierwszy napisała w 2021 roku. Było to na cztery miesiące przed wybuchem wojny w Ukrainie.
W tekście "Wszystkie chwyty dozwolone. Ostra walka o obsługę Ukraińców i górę pieniędzy" opisaliśmy kulisy przetargu na obsługę Ukraińców starających się o uzyskanie polskiej wizy.
Samo zlecenie, które chciała dać ambasada Polski w Ukrainie, warte było niespełna 200 mln zł. Ale z usługami dodatkowymi, które mógłby świadczyć wybrany podmiot (np. pracownicy firmy pośredniczącej mogą wypełnić wniosek za osobę go składającą, zrobić fotokopię dokumentów, załatwić kuriera), w grę wchodziło nawet 700 mln zł.
Do przetargu stanęło kilka podmiotów.
Wśród nich był VFS Global, który świadczył te usługi na Ukrainie już wcześniej.
O kontrakt walczyło też francusko-polskie konsorcjum składające się z TLS (również bardzo doświadczona na całym świecie firma) oraz polskiej agencji zatrudnienia Personnel Service.
Wystartowała też grecka firma Global Visa - formalnie "świeżynka", bez doświadczenia na rynku.
Ambasada poleca, ambasada wybiera
Już na samym początku, tuż po ogłoszeniu przetargu, a jeszcze przed jego rozstrzygnięciem, pojawił się zgrzyt.
VFS Global przedstawił bowiem list referencyjny wystawiony przez... Ambasadę Rzeczypospolitej Polskiej w Kijowie [jako pierwsza napisała o tym Gazeta.pl - red].
"Chcielibyśmy wyrazić nasze szczere uznanie dla VFCS [inny skrót dla VFS Global - red.] i jej pracowników za zaangażowanie i ciągłe starania w osiąganiu wysokiego poziomu obsługi i satysfakcji klientów. Oczekujemy kontynuacji naszych udanych relacji biznesowych" - napisała ambasada.
Dla konkurentów hinduskiej firmy mogło to być jasnym sygnałem, że są na straconej pozycji. Szybko jednak zareagowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych, tłumacząc dziennikarzom, że to była jedynie kurtuazyjna formuła i wcale nie oznacza, iż VFS Global wygra kolejny przetarg.
I faktycznie firma nie wygrała: zaproponowała bowiem stawkę wyższą niż konkurenci.
Wybór padł na konsorcjum polsko-francuskie.
I - jak pisaliśmy w Wirtualnej Polsce w 2021 roku - gdy otwierane były szampany w Paryżu i Warszawie, rywale zaskarżyli rozstrzygnięcie do Krajowej Izby Odwoławczej, przed polską ambasadą na Ukrainie zaczęły się pikiety, a w ogólnopolskiej prasie blisko związanej z polskimi władzami zaczęły pojawiać się teksty sprowadzające się do tego, że jeden z menedżerów Personnel Service bije żonę, więc firma nie powinna wygrać przetargu.
W czerwcu 2021 roku, krótko po zwycięstwie francusko-polskiego konsorcjum, przed ambasadą Polski w Kijowie, zgromadziło się kilkadziesiąt osób. Protestowały przeciwko dokonanemu wyborowi. Zgromadzeni skandowali, że rezygnacja z usług VFS Global na rzecz TLS-Personnel Service będzie niekorzystna dla Ukraińców.
Pikietujący przekonywali, że wskutek zmiany usługodawcy mniej osób będzie mogło wjechać do Polski, lada moment Polacy każą płacić Ukraińcom bajońskie sumy, a polski Personnel Service zmonopolizuje rynek pracy świadczonej przez Ukraińców w Polsce, w efekcie czego los pracowników ze Wschodu się pogorszy, bo każdy monopol jest zły.
- Zaskakujące, że po ukraińskiej stronie rozpętano olbrzymią kampanię dyskredytującą francusko-polskie konsorcjum. Podejrzewam, że jest to inspirowane przez nieuczciwą konkurencję - mówił Wirtualnej Polsce w 2021 roku Jacek Piechota.
To prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, były minister gospodarki oraz minister gospodarki i pracy w rządach Leszka Millera i Marka Belki.
- Nie chce mi się wierzyć, by Ukraińcy dobrowolnie i bez różnych zachęt przychodzili protestować w sprawie wyboru firmy zajmującej się techniczną stroną wydawania wiz. Im, mówiąc szczerze, jest to obojętne – dodał.
Wirtualnej Polsce udało się ustalić tożsamość kilkorga z ówcześnie pikietujących. Do części z nich odezwaliśmy się za pośrednictwem mediów społecznościowych. Większość nie odpisała, dwie osoby przekazały, że nie chcą rozmawiać. Odpowiedział jeden młody mężczyzna. Napisał wprost, że jest wpisany na listę w agencji statystów. I za obecność oraz wykrzykiwanie haseł pod ambasadą otrzymał 1500 hrywien (wówczas ok. 220 zł).
W tym samym czasie, w niektórych ukraińskich mediach, głównie lokalnych, zaczęły pojawiać się relacje z protestu przed ambasadą. W części z nich znalazły się też sugestie, że francusko-polskie konsorcjum jest powiązane z rosyjskimi służbami. A to w Ukrainie najcięższy z możliwych zarzutów.
Medialne wsparcie
W lipcu 2021 roku publikacja uderzająca w polsko-francuskie konsorcjum pojawiła się w "Gazecie Polskiej".
W tekście zatytułowanym "Były senator PO i skandal wizowy" wskazano, że wokół przetargu pojawiło się sporo wątpliwości, Ukraińcy są zaniepokojeni, a w radzie nadzorczej zwycięskiej firmy zasiada były senator Platformy Obywatelskiej, "znany m.in. z afery narkotykowej tzw. dealera celebrytów", Tomasz Misiak.
Po kilku tygodniach, we wrześniu 2021 r., pojawił się kolejny tekst.
W dużym materiale zasugerowano, że Misiak bije i gwałci żonę, więc firma, z którą jest związany, nie powinna dostać zlecenia od ambasady. W publikacji pojawiło się obszerne stanowisko prokuratury, które sprowadza się do tego, że trwa postępowanie dotyczące ataków Misiaka na żonę. "Gazeta Polska" pyta wprost: "czy ambasador w Kijowie o tym wiedział?".
Artykuły "Gazety Polskiej" były oparte na twierdzeniach byłej żony dawnego senatora, która w chwili publikacji była już po wyroku pierwszej instancji. Sąd cywilny nakazał jej w nim opublikowanie przeprosin pod adresem Tomasza Misiaka oraz zabronił wypowiadania się na temat rzekomej przemocy z jego strony czy zażywania narkotyków. Pół roku po tekście "Gazety Polskiej" wyrok stał się prawomocny, a po kolejnym roku kobieta została prawomocnie uznana winną zniesławienia.
Dwie firmy, jedna siedziba
Tak czy inaczej, Krajowa Izba Odwoławcza uznała, że w przetargu na usługi pośrednictwa wizowego popełniono błędy. Odrzucono bowiem najtańszą ofertę greckiej firmy Global Visa.
KIO orzekła, że należy ją przywrócić. W praktyce więc to ona wygrała przetarg.
I tu zaskoczenie. Wirtualna Polska - po sprawdzeniu stron internetowych oraz adresów biur Greków - trafiła do VFS Global. W kilku państwach, w których działali Grecy, biura mieli pod dokładnie tymi samymi adresami, co Hindusi. A ze stron internetowych Global Visa i VFS Global można było bezpośrednio przechodzić na witrynę teoretycznie konkurencyjnego podmiotu.
Stwierdzenie o bardzo ścisłej współpracy Greków z wywodzącą się z Indii firmą jest zatem najdelikatniejszym, jakiego można użyć.
"Sugerowanie związków VFS z grecką Global Visa na podstawie tożsamych adresów biur jest nadużyciem" - przekazała nam agencja PR obsługująca VFS Global.
Sprawa jeszcze raz trafiła do Krajowej Izby Odwoławczej. I tym razem wygrało polsko-francuskie konsorcjum.
Po szeroko zakrojonej kampanii medialnej, protestach na ukraińskich ulicach, informowaniu ambasadora o znęcaniu się nad żoną przez jednego z menedżerów i szeregu postępowań polsko-francuskie konsorcjum mogło wreszcie przystąpić do realizacji zlecenia. Był styczeń 2022 roku. A w lutym Rosja napadła na Ukrainę. Wtedy sprawa pośrednictwa wizowego stała się bezprzedmiotowa - nieomal bez kontroli napłynęły do nas miliony Ukraińców.
Wszyscy wiedzieli
Czy możliwe jest, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie wiedziało o nieprawidłowościach przy wydawaniu wiz?
Zdaniem naszych rozmówców to nieprawdopodobne, bo plotkowało się o tym od lat, a niektórzy już kilka miesięcy temu mówili o tym publicznie.
- O tym, że są nieprawidłowości przy przyznawaniu wiz, wiadomo od kilku lat i była to tajemnica poliszynela. W lutym 2023 roku napisałem publicznie, że w niektórych państwach Azji i Afryki całe mafie żerują na polskich procedurach przyznawania wiz – przypomina cytowany już Przemysław Skrzypek.
Swój wpis umieścił na Twitterze.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
- Już jakiś czas temu słyszałem plotki o nieprawidłowościach przy wydawaniu wiz. Takie plotki zresztą słyszeli też niektórzy inni dyplomaci. Niemożliwe więc, żeby te informacje nie dotarły do MSZ, w tym kierownictwa resortu i do służb specjalnych - wskazuje z kolei prof. Jacek Izydorczyk, karnista z Uniwersytetu Łódzkiego, ambasador Polski w Japonii w latach 2017-2019.
Izydorczyk obecnie jest na ścieżce wojennej z MSZ. Został nagle odwołany z placówki, kilka miesięcy później złożył zawiadomienie o popełnieniu szeregu przestępstw przez szefostwo MSZ.
- Przykładowo w marcu 2019 r. wysłałem z Tokio pilny szyfrogram o łamaniu tajemnicy państwowej w Departamencie Azji i Pacyfiku MSZ, a na początku kwietnia 2019 r. formalne zawiadomiłem ministra Jacka Czaputowicza i jego wiceministrów o łamaniu prawa w MSZ wraz z żądaniem przywrócenia porządku w ministerstwie. Nikt nawet nie odpowiedział – zaznacza prof. Izydorczyk, dodając, że o sprawie informował też obecnego ministra Zbigniewa Raua. Również bez skutku.
Od wielu miesięcy rządzący dyskredytują Izydorczyka, sugerując m.in. działania wpisujące się w rosyjską narrację.
To jednak, że inni dyplomaci słyszeli plotki o nieprawidłowościach, jest bez wątpienia faktem.
Potwierdził to publicznie, na Twitterze, Jarosław Suchoples, ambasador RP w Finlandii w latach 2017-2019.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Suchoples wskazał, że gdy był dwa lata temu na konferencji w Jordanii, pierwszą rzeczą, którą usłyszał od miejscowych, było wskazanie, że w konsulacie "po prostu handluje się wizami".
W rozmowie z Wirtualną Polską Suchoples zaznaczył jedynie, że to plotka, którą usłyszał. Nie może więc ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, że taki proceder rzeczywiście miał miejsce.
- Tak zwana afera wizowa to afera nie tylko Ministerstwa Spraw Zagranicznych, lecz także służb specjalnych. To one, we współpracy z MSZ, powinny wykrywać i przeciwdziałać nawet drobnym nieprawidłowościom. A skoro służb to i koordynatora tych służb oraz premiera Morawieckiego - przekonuje prof. Jacek Izydorczyk.
I od razu dodaje, że nie jest specjalnie zaskoczony tym, że kierownictwo MSZ nie zadziałało.
- Na swoim przykładzie wiem, że Prawo i Sprawiedliwość de facto "sprywatyzowało" MSZ. I gdy ktoś zwracał uwagę, że jest inaczej i nieprawidłowości występują, był wyrzucany z pracy i szykanowany. W MSZ grupa pieszczochów władzy zrobiła sobie prywatny folwark - wskazuje Izydorczyk.
Były ambasador dodaje też, że odwołanie jednego wiceministra nie kończy sprawy. Jego zdaniem odpowiedzialność za dopuszczenie do wizowej korupcji ponoszą także urzędnicy konsularni, ambasadorowie w państwach, w których dochodziło do procederu, dyrektorzy i zastępcy dyrektorów odpowiednich departamentów w MSZ, szefowie służb specjalnych, minister spraw zagranicznych, a ostatecznie także minister koordynator służb specjalnych i wreszcie premier.
- W przypadku tak poważnej sprawy, kompromitującej Polskę na arenie międzynarodowej, stwierdzenie, że się nie wiedziało o temacie, to jest jakiś żart - stwierdza prof. Izydorczyk.
Uzupełnia, że jako karnistę zaskakuje go tłumaczenie funkcjonariuszy publicznych, że nic nie wiedzieli o tzw. aferze wizowej. Ich obowiązkiem bowiem - w ocenie profesora - było wiedzieć, a za samo niedopełnienie tego obowiązku grozi surowa odpowiedzialność karna.
Jacek Izydorczyk uważa też, że sprawa może przyjąć znacznie bardziej niekorzystny obrót dla Polski na arenie międzynarodowej niż obecnie.
Jeżeli bowiem okazałoby się, że dzięki łapówkom można było nie tylko dostać się prościej do konsulatu, lecz także liczyć na szczególną przychylność przy podejmowaniu decyzji, niewykluczony jest wariant, w którym do Polski, a następnie na Zachód, trafiły osoby niesprawdzone.
Gdyby zaś doszło np. do zamachów terrorystycznych z udziałem tych osób, zdaniem Izydorczyka inne państwa miałyby pretensje i ewentualne żądania odszkodowawcze do Polski.
Cisza. Jedziemy dalej
VFS Global nie odpowiedziało na nasze pytania. Firma przesłała nam za to oświadczenie, w którym zaznaczyła, że nie ma nic wspólnego z nieprawidłowościami i że nie zastępuje służb konsularnych danego państwa. Podkreśla też, że nigdy nie świadczyła ani nie świadczy usług dla państwa polskiego w Afryce, za to współpracuje z polskim rządem i zapewnia wsparcie w procesach wizowych na terenie czterech krajów. To Białoruś, Chiny, Indie i Turcja.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie odpowiedziało na nasze pytania. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że za ewentualne nieprawidłowości odpowiadają poszczególne placówki dyplomatyczne, które współpracują z pośrednikami wizowymi, a nie centrala w Warszawie.
Kilka dni temu VFS Global pochwaliło się w internecie spotkaniem z polskim dyplomatą kierującym placówką w Indiach.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl