20 lat temu sejm odwołał rząd Jana Olszewskiego
W nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. sejm udzielił wotum nieufności rządowi Jana Olszewskiego. Bezpośrednią przyczyną jednego z najpoważniejszych kryzysów polskiej demokracji po 1989 r. stała się sprawa lustracji przeprowadzanej przez ówczesnego szefa MSW Antoniego Macierewicza.
03.06.2012 | aktual.: 03.06.2012 11:42
Przeczytaj wywiad z Janem Olszewskim: "To, co się dzieje ostatnio w Polsce, nie napawa optymizmem"
4 czerwca 1992 r. minister Antoni Macierewicz przekazał przewodniczącym wszystkich klubów parlamentarnych listę zawierającą nazwiska ministrów, posłów, senatorów oraz kilku wysokich urzędników kancelarii prezydenta umieszczonych w rejestrach współpracowników organów bezpieczeństwa PRL.
W sumie znalazły się na niej 64 osoby. Na oddzielnej liście, którą otrzymali prezydent, marszałkowie sejmu i senatu, I prezes Sądu Najwyższego i prezes Trybunału Konstytucyjnego były nazwiska prezydenta Lecha Wałęsy i marszałka sejmu Wiesława Chrzanowskiego.
Działania Macierewicza były realizacją uchwały lustracyjnej podjętej przez sejm 28 maja 1992 r. Zobowiązywała ona ministra spraw wewnętrznych do tego, ażeby podał do 6 czerwca 1992 r. "pełną informację na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także senatorów, posłów, a do dwóch miesięcy - sędziów, prokuratorów, adwokatów oraz do sześciu miesięcy - radnych gmin i członków zarządów gmin, będących współpracownikami Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w latach 1945-1990".
Przekazane listy z nazwiskami oraz forma lustracji przeprowadzanej przez ministra spraw wewnętrznych wywołały wśród polityków ogromne emocje. Część z nich oceniała całą akcję, jako polityczny odwet i próbę ratowania upadającego już rządu. Inni interpretowali informacje uzyskane od Macierewicza dosłownie, jako spis współpracowników komunistycznego aparatu bezpieczeństwa.
Prezydent Lech Wałęsa początkowo podjął próbę wytłumaczenia powodów, dla których jego nazwisko wymienione zostało na tzw. liście Macierewicza. W tym celu wysłał list do premiera Jana Olszewskiego i oświadczenie o tej samej treści do Polskiej Agencji Prasowej. Pisał w nich: "Aresztowano mnie wiele razy. Za pierwszym razem, w grudniu 1970 roku, podpisałem 3 albo 4 dokumenty. Podpisałbym prawdopodobnie wtedy wszystko, oprócz zgody na zdradę Boga i Ojczyzny, by wyjść i móc walczyć. Nigdy mnie nie złamano i nigdy nie zdradziłem ideałów ani kolegów".
Po konsultacjach m.in. z politykami Unii Demokratycznej i Konfederacji Polski Niepodległej Lech Wałęsa, zdając sobie sprawę z tego, iż w sejmie istnieje większość zdolna do obalenia rządu Jana Olszewskiego, zmienił postępowanie. Wycofał swoje wcześniejsze oświadczenie i ogłosił komunikat, w którym stwierdzał: "Teczki ze zbiorów MSW uruchomiono wybiórczo. Podobny charakter ma ich zawartość. Znajdujące się w nich materiały zostały w dużej części sfabrykowane".
Prezydent uznał procedurę zastosowaną przy lustracji za niezgodną z prawem i zwrócił uwagę na fakt, iż umożliwia ona polityczny szantaż. Ponadto stanowi zagrożenia dla stabilizacji państwa. Po wydanym oświadczeniu Lech Wałęsa wysłał do sejmu pismo, w którym zwracał się o natychmiastowe odwołanie Jana Olszewskiego ze stanowiska premiera.
4 czerwca w godzinach wieczornych prezydent przybył do parlamentu, aby obserwować debatę nad wnioskiem o wotum nieufności dla prezesa Rady Ministrów.
Przebieg obrad, transmitowanych przez telewizję, był bardzo burzliwy. Około godz. 23 premier Olszewski, zdając sobie sprawę z tego, iż jego misja dobiega końca, wygłosił w TVP przemówienie. "Uważam - mówił premier - że naród polski powinien mieć poczucie, że wśród tych, którzy nim rządzą nie ma ludzi, którzy pomagali UB i SB utrzymywać Polaków w zniewoleniu. Uważam, że dawni współpracownicy komunistycznej policji politycznej mogą być zagrożeniem dla bezpieczeństwa wolnej Polski".
W tym samym czasie na trwającym w sejmie spotkaniu prezydenta z liderami najważniejszych klubów parlamentarnych, z wyjątkiem Porozumienia Centrum i Sojuszu Lewicy Demokratycznej, ustalono, że po odwołaniu gabinetu Olszewskiego premierem zostanie Waldemar Pawlak.
Po powrocie do parlamentu premier Olszewski wygłosił kolejne przemówienie, w którym bronił lustracji.
Po północy, czyli już 5 czerwca, sejm poparł wniosek o wotum nieufności dla rządu Jana Olszewskiego. Za jego przyjęciem głosowało 273 posłów m.in. z Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego, Polskiego Programu Gospodarczego, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Konfederacji Polski Niepodległej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Przeciwko 119 - ze Zjednoczenia Chrześcijańsko - Narodowego, Porozumienia Centrum, Porozumienia Ludowego i "Solidarności".
Tego samego dnia sejm głosami 261 posłów powołał na stanowisko prezesa Rady Ministrów Waldemara Pawlaka.
Prof. Antoni Dudek w "Historii politycznej Polski 1989-2005" szukając przyczyn upadku gabinetu Jana Olszewskiego wskazuje przede wszystkim na to, iż był to rząd mniejszościowy, którego premierowi nie udało się stworzyć większościowej koalicji. Wobec tego jego odwołanie było tylko kwestią czasu.
"Jednak gwałtowny sposób, w jaki dokonano obalenia tego gabinetu - pisze prof. Dudek - a także umiejętne zachowanie samego premiera w ostatnim dniu urzędowania, sprawiły, że w opinii części Polaków padł on ofiarą spisku. W takim przekonaniu mogła ich umocnić zmasowana kampania propagandowa, jaką przeprowadzono przeciwko ekipie Olszewskiego natychmiast po jego usunięciu. Jej wiodącym motywem stało się początkowo oskarżenie o próbę dokonania - przy okazji akcji lustracyjnej - zamachu stanu".
Jak pisze Dudek, po odwołaniu rządu Olszewskiego Lech Wałęsa oskarżył byłego premiera o to, że jego celem było zmuszenie go do złożenia dymisji. Według prezydenta Olszewski miał zająć jego miejsce, a Macierewicz miał zostać premierem.
- Upadek rządu Olszewskiego miał na pewno głębokie konsekwencje, aktualne do dziś. Był przyczyną podziałów wewnątrz dawnego obozu solidarnościowego. Przecież z tego obozu wywodzą się m.in. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk, polityczni przeciwnicy. W tym sensie te podziały z 4 czerwca 1992 r. są trwałe. Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że to było rozbicie obozu. Myślę, że to nastąpiło już w okresie tzw. wojny na górze w 1990 r. - powiedział prof. Jerzy Eisler.
Odnosząc się do umieszczenia nazwiska L. Wałęsy na tzw. liście Macierewicza prof. Eisler powiedział: "Bardzo często ludzie mówią: 'wierzę, że on nie był albo był'. Od wiary to ja mam Pana Boga, Kościół, religię, natomiast na temat spraw doczesnych chciałbym posiadać wiedzę. Niestety np. z powodu niszczenia esbeckich akt ta sytuacja się nie zmienia. W poważnej dyskusji politycznej i naukowej to bardzo poważnie nie brzmi".
Sprawa tzw. listy Macierewicza do dziś wywołuje spory. Nawet zwolennicy lustracji prezentują często pogląd, że forma, w jakiej była ona przeprowadzana 20 lat temu, nie tylko nie przyspieszyła samego procesu oczyszczania struktur państwa z tajnych współpracowników UB i SB, ale wręcz utrudniła go i opóźniła.
Ocena rządu Jana Olszewskiego nadal pozostaje niejednoznaczna. Jego zwolennicy podkreślają, że jako pierwszy otwarcie sformułował zamiar przystąpienia Polski do NATO, a w sprawach gospodarczych kontynuował reformy o charakterze rynkowym. Przeciwnicy zwracają uwagę na jego niezdolność do zbudowania szerokiej koalicji rządowej, wypominają brak zasadniczych reform gospodarczych i administracyjnych.
Wielu historyków i publicystów zwraca również uwagę na fakt, że wydarzenia z 4 czerwca przyniosły straty przede wszystkim szeroko rozumianemu obozowi antykomunistycznemu, wzmacniając pośrednio partie wywodzące się z PRL: Socjaldemokrację Rzeczypospolitej Polskiej i Polskie Stronnictwo Ludowe.
Aleksander Hall, ówczesny członek UD, po latach mówił o tym tak: "4 czerwca 1992 r. jest dla mnie ponurym dniem naszej demokracji, który nie ma pozytywnego bohatera. Nie jest nim ani premier Olszewski, ani minister Macierewicz, ani Lech Wałęsa, który tego dnia działał impulsywnie i pod wpływem emocji, ułatwiając w przyszłości budowanie legendy obalonego 'rządu przełomu'. (...) Dla mnie (...) historia tego rządu pozostaje jaskrawym przykładem tego, jak zadufanie i nieumiejętność przejścia do porządku dziennego nad urazami z niedalekiej przeszłości przekreśliły szanse konsolidacji obozu 'Solidarności', który podzielił się w wyborach prezydenckich w 1990 r. (...) Skorzystał na tym SLD, wracając do władzy znacznie wcześniej, niż mógł zakładać w najbardziej optymistycznych prognozach".