Kto, zamiast Tuska, wystartuje na prezydenta?
Donald Tusk wciąż waha się, czy wystartować w wyborach prezydenckich. Jeśli nie on, to kto z PO? Jak wynika z sondy Wirtualnej Polski, największym poparciem cieszy się Janusz Palikot, z 24-procentowym poparciem. Kolejne miejsca zajmują Bronisław Komorowski (23%) i Radosław Sikorski (19%). – Palikot miałby bardzo duże problemy ze zwycięstwem nawet gdyby stanął przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu w drugiej turze. Polacy mogą zaakceptować klauna na poboczu polskiej polityki, ale nie na jej szczycie – komentuje dla WP dr Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego. Uważa, że Tusk jest wręcz zmuszony kandydować w wyborach prezydenckich, gdyż jest to dla niego jedyna forma awansu.
O rezygnacji Tuska z udziału w wyborach na urząd prezydenta mówi się od dawna. Najbliższe otoczenie premiera, pisze „Polska”, donosi, że premier wciąż się waha, a zmienić zdanie może nawet w ostatniej chwili. Tydzień temu, przed wyjazdem na narty, Tusk miał powiedzieć, że na 90% nie będzie kandydował. Uzasadnieniem takiego postanowienia ma być przekonanie, że jako premier jest w stanie zrobić więcej dla Polski.
Tym, co powstrzymuje premiera przed podjęciem wiążącej decyzji, jest brak alternatywnego kandydata PO. Tuska, w walce o fotel prezydencki, mógłby zastąpić Bronisław Komorowski. – Problem w tym, że premier nie jest do niego przekonany – mówi w rozmowie z "Polską" jeden z bliskich współpracowników Tuska. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego na zamówienie byłego ministra z kancelarii premiera, Rafała Grupińskiego, spore szanse na pokonanie każdego potencjalnego kandydata, łącznie z Włodzimierzem Cimoszewiczem i Andrzejem Olechowskim, miałby szef Parlamentu Europejskiego, Jerzy Buzek. Temu jednak wcale nie uśmiecha się uczestnictwo w wyborach. Kolejną wymienianą osobą jest obecny szef MSZ, Radosław Sikorski. Jednak, donosi gazeta, premier również do niego nie ma zaufania. Zaufanie ma za to do Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale ta na razie o fotelu prezydenckim nie myśli, bo, przynajmniej w sondażach, ma zapewnioną prezydenturę Warszawy na drugą kadencję.
Udział premiera w wyścigu o fotel prezydencki skrytykował m.in. Lech Wałęsa. - Donald Tusk nie powinien startować w wyborach prezydenckich, dlatego, że rządzenie idzie mu na trzy plus – powiedział były prezydent. Kto ostatecznie wystąpi z ramienia partii dowiemy się najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu. Czy Tusk zdecyduje się na uczestnictwo w wyborach, a jeśli nie, to kto byłby najlepszym kandydatem z ramienia PO, zapytaliśmy dr. Rafała Chwedoruka, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego.
WP: Anna Kalocińska:* Tusk, według sondażu GW z 13 stycznia, może liczyć na 35-procentowe poparcie Polaków. To dużo więcej niż Lech Kaczyński z 18-procentowym poparciem. Mimo to premier się waha. Czy Pana zdaniem powinien startować w wyborach?*
Dr Rafał Chwedoruk: – Powiedziałbym, że Donald Tusk jest wręcz zmuszony kandydować. Jedyną bowiem formą awansu dla niego i dalszych sukcesów jest właśnie fotel prezydencki. Byłoby dość zaskakujące, gdyby najważniejszy polityk największej w Polsce partii, zajmujący przy aprobacie społecznej stanowisko premiera, nie uczestniczył w walce o stanowisko pochodzące z wyborów powszechnych.
Porażka Tuska z roku 2005 powoduje też, że kolejne poważne niepowodzenie może być początkiem końca jego kariery politycznej. Brak udziału w wyborach, przynajmniej przez część opinii publicznej, mógłby zostać odebrany w kontekście spraw związanych z aferą hazardową.
WP: Może po prostu Tusk boi się starcia z Lechem Kaczyńskim? Z sondażu GW z 19 stycznia wynika, że pracę Lecha Kaczyńskiego chwali 30% Polaków (pięć punktów procentowych więcej niż w grudniu), krytyków jest 58% (trzy punkty procentowe mniej).
– Nie sądzę, żeby to było powodem wahań premiera. Choćby z tego powodu, że, bez względu na wydarzenia ostatnich miesięcy, Tusk zachowuje w miarę stabilną przewagę nad Lechem Kaczyńskim. Nie widać też, by jakaś trzecia siła polityczna mogła zmienić tutaj układ sił. Wątpliwości Tuska może tłumaczyć megalomania wśród polskich polityków. Szczególnie przed wyborami prezydenckimi lubią się oni podpisywać pod tym, co w 95 r. powiedział Lech Wałęsa: „Nie chcę, ale muszę”. Udają, że w zasadzie nie zależy im na zaszczytach, że są skromni i najchętniej pracowaliby na niskim stanowisku, o ile przysłużyłoby się to dobru Polski. No ale skoro tylu wybitnych Polaków ich o to prosi – mówią przed wyborcami – to nie mogą odmówić.
Drugim uzasadnieniem obecnego zachowania Tuska jest sprawa afery hazardowej. Może odczuwać nie tyle obawę przed gwałtownym wzrostem popularności Lecha Kaczyńskiego, co przed tym, że sam stałby się swoistym „rannym politykiem”. W tym sensie, iż nieustannie byłby atakowany przez wszystkich ws. afery hazardowej i przecieku. Nawet gdyby został prezydentem, to nad jego prezydenturą unosiłby się nadal ten cień, dużo poważniejszy od tego, z którym borykał się Aleksander Kwaśniewski w kwestii wykształcenia. W przypadku Tuska ten cień przeszłości byłby dużo poważniejszy. Rola prezydenta, który nie cieszyłby się w państwie bezwzględnym autorytetem, nie miałaby sensu. WP: Załóżmy, że Tusk nie zdecyduje się na start w wyborach. Czy dobrą alternatywą byłby Bronisław Komorowski?
– Niewątpliwie miałby on jedną istotną zaletę jako kandydat PO. Chociaż, w porównaniu z Donaldem Tuskiem, ma poglądy bardziej konserwatywne w kwestiach kulturowo-obyczajowych, to byłby dużo łatwiej akceptowalny dla części wyborców SLD. Platforma raczej nie wygra wyborów w pierwszej turze, a w drugiej – gwarancją zwycięstwa jest zagłosowanie na kandydata PO przez część wyborców SLD. Pamiętajmy, że kiedyś był związany z Unią Wolności, z jej bardziej konserwatywnym nurtem, ale jednak z tą partią, która w realiach lat 90. zajmowała miejsce gdzieś tam między twardą antykomunistyczną prawicą a SLD. W tym sensie, paradoksalnie, Komorowski mógłby mieć nawet większe szanse na zwycięstwo niż Tusk.
Warto dodać, że Komorowski nie był związany z głównym nurtem PO, wywodzącym się Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a to złego, co się dzieje wokół Platformy, dotyczy przede wszystkim dawnego KLD, zresztą w czasach KLD też działo się wiele podobnych do afery hazardowej spraw. Tak więc nie sądzę, żeby problemem Platformy był brak kogoś innego, kogo można by wytypować na kandydata PO w wyborach.
WP: Sugeruje Pan, że Bronisław Komorowski miałby realne szanse pokonać Lecha Kaczyńskiego w wyścigu o fotel prezydencki?
– Gdyby wybory odbywały się teraz, to myślę, że Komorowski mógłby je wygrać. Jedynym problemem PO byłoby nagłośnienie jego postaci, gdyż niewątpliwie nie jest to polityk o tak dużym doświadczeniu medialnym jak Tusk. Możliwe jednak, że w takiej sytuacji, jaką mamy obecnie, mogłoby to być dla Platformy nawet korzystne.
WP: Co z Radosławem Sikorskim? Wydaje się dobrą alternatywą dla Tuska…
– Zgadza się. Sikorski wyrasta z twardej antykomunistycznej prawicy, której to idei politycznej podporządkował całe swoje życie. Być może wśród części odbiorców, bardziej prawicowych, sentyment wobec jego osoby mógłby być. Natomiast słabością Sikorskiego jest brak zaplecza politycznego. To jest polityk, który niedawno zmienił partię. Poza tym jest relatywnie młody, co niekoniecznie, w przypadku prezydentury i wyborów powszechnych, jest zaletą.
WP: Sondaż PO jeszcze sprzed afery hazardowej pokazuje, że bez problemu każdego potencjalnego kontrkandydata, łącznie z Włodzimierzem Cimoszewiczem i Andrzejem Olechowskim, pokonałby szef Parlamentu Europejskiego, Jerzy Buzek. Ten, podaje „Polska”, mówi „nie” wzięciu udziału w wyścigu. Jak Pan to ocenia?
– Buzek zdecydowanie nie mógłby kandydować, gdyż groziłaby nam kompromitacja na arenie międzynarodowej. Byłoby z naszej strony niepoważne, gdyby w sytuacji, gdy Polak otrzymuje najwyższe w dziejach symboliczne stanowisko w strukturach Europejskich, nagle odwoływać go z powodu jakichś wewnątrzpartyjnych przepychanek, afery hazardowej itd. Pamiętajmy również, że Buzek był fatalnym premierem, źle odbieranym przez opinię publiczną. Ugrupowanie, na którego czele stał wówczas, w ogóle nie weszło do parlamentu. To było jednak pewnym ewenementem i istniała groźba zniszczenia mitu Jerzego Buzka. To, co Jerzy Buzek wypracował sobie w ostatnich latach, mogłoby w wyborach prezydenckich, w kampanii, zostać zniszczone przez opozycję, która przypominałaby o przeszłości. Proszę pamiętać, że Polacy utyskują na skutki wszystkich reform – np. gimnazjalnej, czy emerytalnej. A w tej sytuacji Jerzy Buzek w dalszym ciągu będzie podtrzymywał rolę niemal ponadpartyjnego autorytetu i chyba nie byłoby sensu rezygnowania z tego.
WP: Brana jest również pod uwagę Hanna Gronkiewicz-Waltz, ale ona woli prezydenturę w stolicy…
– Jak pokazują badania opinii publicznej w Warszawie, Platforma jest popularniejsza jako partia, niż Gronkiewicz-Waltz jako prezydent. Znaczy to tyle, że jej prezydentura jest zasługą PO. Inaczej niż w wielu innych miastach, gdzie to prezydenci są lokomotywami swoich komitetów wyborczych.
Pamiętajmy, że Gronkiewicz-Waltz startowała już w wyborach na prezydenta Polski z wynikiem dramatycznie słabym, mimo ówczesnego wsparcia telewizji publicznej, z panem Walendziakiem w roli jej prezesa. Choć Gronkiewicz-Waltz jest liderem sondaży, to ma ona na swoim koncie sprawy dla niej raczej niekorzystne, na przykład stadion legii, która to sprawa wywołała szeroki rezonans w mediach. Już samo ogłoszenie, że mogłaby ona kandydować na urząd prezydenta, mogłaby jeszcze bardziej skomplikować jej sytuację w Warszawie. Sytuację o tyle paradoksalną, że partia wypada lepiej niż jej lokalny lider.
WP: W sondzie WP pierwsze miejsce zajmuje Janusz Palikot z 24-procentowym poparciem. Co Pan na to?
– Zawsze ceniłem sobie poczucie humoru młodych ludzi. Średnia wieku Internautów jest dużo niższa od średniej wieku Polaków. Są to przede wszystkim ludzie młodzi. Poza tym pamiętajmy, że w tego typu sondach najaktywniejsi są przede wszystkim uczestnicy swoistej subkultury politycznej. Są to osoby, które najbardziej się interesują i które najłatwiej też ulegają urokowi wyrazistych, często skrajnych, polityków. Stąd też polityk, który w zasadzie nigdy nie ogłosił poważniejszego programu, wielokrotnie zmieniał w swoim życiu poglądy i znany jest wyłącznie z ekscentrycznych zachowań, wypada tak dobrze.
Myślę, że Palikot w wyborach powszechnych miałby bardzo duże problemy ze zwycięstwem, nawet gdyby stanął przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu w drugiej turze. Polacy mogą zaakceptować klauna na poboczu polskiej polityki, ale nie na jej szczycie.
Palikot to pewnego rodzaju fenomen Internetu. To jest tak jak z innym politykiem, Januszem Korwinem-Mikke, który dostaje zawsze dużo głosów od studentów. Jego partia przekroczyłaby próg, gdyby to studenci decydowali w wyborach parlamentarnych, a w prawdziwych wyborach pozostawał zawsze na marginesie polityki.
WP: Czy wahanie Tuska nie zaszkodzi kampanii wyborczej PO? Wiadomo, że ostre przygotowania trwają już w PiS, SLD…
– Myślę, że nie. Pamiętajmy o jeszcze jednej sprawie. Mianowicie Tusk jest premierem. Gdyby na wiele miesięcy przed wyborami prezydenckimi ogłosiłby decyzję o starcie, wszelkie jego decyzje jako premiera mogłyby zostać odebrane jako element kampanii prezydenckiej, jako faktyczne używanie stanowiska do celów wyborczych i samo to stałoby się bronią w rękach opozycji. Myślę, że fakt, że Tusk być może z pewnym opóźnieniem w stosunku do innych ogłosi tę decyzję, tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Być może to tez element świadomego podtrzymywania napięcia. Siłą rzeczy budzi to dyskusje i zainteresowanie mediów tym problemem mediów, więc samo w sobie nie jest to czynnikiem, który mógłby o czymkolwiek przesądzić.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska