"Wypełnia się Polakami". Do kraju zjeżdżają tłumy, mają piwo i parawany
- Transformacja ustrojowa przyniosła bardzo brutalną prywatyzację i upadek przemysłu - mówi o Chorwacji Aleksandra Wojtaszek, autorka książki o tym kraju. Tłumaczy, czy po wejściu do strefy euro zmieniły się tam ceny oraz dlaczego niektórzy Polacy biorą na miejsce krajową wódkę.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska: Na początku tego roku Chorwacja weszła do strefy euro. Polacy przebywający tam na wakacjach skarżą się na wysokie ceny.
Aleksandra Wojtaszek*: W Chorwacji jest dość drogo, ale tak było, od kiedy pamiętam. Nie wydaje mi się, by była to bezpośrednia konsekwencja wejścia do strefy euro. Owszem, dla wielu osób zmiana waluty była okazją, by nieco podnieść ceny, choć chorwackie urzędy wlepiały za to solidne kary. Jeśli porównać ceny z zeszłym rokiem, nie widać drastycznych zmian.
W tym roku temat na szerszą skalę pojawił się w mediach, nawet nie chorwackich, ale polskich i czeskich. Problem polega na tym, że trudno jest winić za takie ceny właścicieli kawiarni, restauracji czy apartamentów, bo to konsekwencja całego modelu turystycznego na wybrzeżu. Ten kraj z turystyki w dużej mierze żyje - trzeba zarobić w sezonie, by mieć na cały rok.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Da się wyjechać do Chorwacji i nie wydać zbyt wiele?
Chorwacja to też ludzie, a ci są bardzo serdeczni. Nie mają tendencji do kurczowego trzymania się reguł, nie są też jakoś przesadnie chciwi.
Można spokojnie podróżować po tym kraju, śpiąc u kogoś w ogródku, czy będąc nawet zaproszonym do czyjegoś domu. Jeśli ktoś ma ochotę na spanie w namiocie i korzystanie ze stopa, może podróżować po tym kraju za grosze. Choć słyszałam ostatnio, że pola namiotowe są oblegane i akurat coraz droższe.
Nie każdy się na to zdecyduje. A ci, którzy wybiorą klasyczne wypoczywanie?
Muszą się liczyć z wydatkami, choć wciąż chyba mniejszymi niż nad polskim morzem. Przed wejściem do strefy euro dużo mówiło się o tzw. efekcie cappuccino, czyli podwyżkach po wprowadzeniu nowej waluty, ale efekt jest głównie psychologiczny. Dopiero teraz czarno na białym widać, że chorwackie zarobki odstają od europejskich, podczas gdy ceny minimalnie przewyższają średnią unijną.
Według ekspertów po wprowadzeniu euro ceny podskoczyły o mniej niż jeden procent - są wyższe niż w zeszłym roku, ale to przede wszystkim efekt inflacji. Jedzenie zawsze było w Chorwacji droższe niż w Polsce, mniej natomiast zapłacimy za kawę, bo to jeden z ważnych elementów chorwackiej kultury.
Ile razy była pani w tym kraju?
Próbowałam się kiedyś doliczyć, na pewno ponad 30 razy. Przez kilka lat mieszkałam więcej w Chorwacji niż w Polsce. Jakimś cudem nigdy mi się nie znudziło.
W obrazku jest to przecież cały czas podobna historia.
Tak może się wydawać, ale Chorwację można wciąż odkrywać na nowo. Oferuje naprawdę wiele bardzo ciekawych wątków - związanych zarówno z historią, kulturą, jak i architekturą.
Bez względu na to, jaki okres historyczny nas interesuje, możemy zazwyczaj w promieniu kilkudziesięciu kilometrów znaleźć coś dla siebie: pozostałości po Rzymianach, dawnych Słowianach, Turkach, Wenecji, nawet Bizancjum. Chorwacja mnie nieustannie zaskakuje, choć bardziej niż zabytki interesują mnie różne zamiatane pod dywan problemy.
Wydaje mi się, że wiele osób wyjeżdża do Chorwacji, bo zaspokaja ona naszą podstawową wakacyjną potrzebę, aby po prostu odpocząć w miłych okolicznościach przyrody. Chorwacja i w ogóle Bałkany to idealne miejsce, aby spędzać młodość, ale gorzej jest, kiedy trzeba się ustatkować tam życiowo i ekonomicznie.
Skąd ta miłość Polaków do Chorwacji?
Już pisarz Melchior Wańkowicz, kiedy pojechał do Dubrownika, zastanawiał się nad tym, dlaczego Dalmacja wywiera na Polakach tak duże wrażenie. W swoim przedwojennym reportażu pisał: "Polak wychowany na kulturze zachodniej i na podłożu słowiańskim doświadcza w Dalmacji nagłego, niespodziewanego wzruszenia".
Z jednej strony obcujemy tutaj z pociągającą nas kulturą śródziemnomorską, a z drugiej strony ze słowiańskością, która gwarantuje, że prawdopodobnie będziemy mogli się porozumieć.
I w jaki sposób Polacy wypoczywają w Chorwacji?
Kiedy przyjeżdżamy do Chorwacji po raz pierwszy, czasem przywozimy swoje piwo i parawany, staramy się "zadomowić" na swój sposób.
Zauważyłam jednak, że Polacy, którzy zakochują się w Chorwacji, naturalnie zaczynają uczestniczyć w lokalnym życiu, często odwiedzają przez wiele lat tego samego gospodarza. Uczą się wtedy kilku słów po chorwacku, przywożą wódkę, którą wymieniają się za rakiję, zaczynają rozwijać serdeczne i bliskie relacje z miejscowymi. To zjawisko "ulokalniania" się turystów z Polski wydaje mi się urocze - ktoś staje się przywiązany do tego jednego, chorwackiego miejsca.
Często, gdy Polacy wyjeżdżają na wakacje, udają, że nie mówią po polsku, by nie jednać się ze swoimi rodakami. W Chorwacji jest tak samo?
Południowa część Dalmacji w sierpniu wypełnia się Polakami. Faktycznie, istnieje u nas przeświadczenie, że nie po to wyjeżdża się na wakacje, żeby spędzać czas z rodakami. Wydaje mi się jednak, że obowiązuje ono do momentu, w którym ktoś potrzebuje pomocy, chociażby tej najprostszej. Miałam kiedyś w Zadarze wypadek samochodem o polskich rejestracjach. Od razu podbiegły do mnie dwie Polki, które zaoferowały pomoc.
A jak Chorwaci widzą Polaków?
Nie wiedzą o nas za wiele. Starszym kojarzymy się z biedą z czasów komunizmu, kiedy socjalistyczna Jugosławia ekonomicznie i społecznie stała znacznie lepiej niż PRL.
Dla młodszych jesteśmy dużym, zimnym krajem, który nie odczuł zbyt mocno skutków kryzysu w 2008 roku - a tak nas przedstawiały wówczas tamtejsze media. Polscy turyści często mylą się Chorwatom z Czechami.
Kiedy słyszę "Chorwacja", od razu widzę Roberta Makłowicza, który odsłania przed nami tajniki tej kuchni. Co trzeba zjeść, będąc w tym kraju?
Wszystko zależy od regionu. Robert Makłowicz mieszka w pięknym miejscu - na półwyspie Pelješac, skąd już blisko do Dubrownika. Bujnie rosną tam aromatyczne zioła i warzywa. W takich okolicach polecam najprostszą przyjemność: pojechać na targ i kupić sobie melona albo pomidora.
Nad morzem warto spróbować oczywiście ryb i owoców morza - królują kalmary, mule, krewetki. Istria to z kolei wyjątkowe makarony, często także z owocami morza, ale też z miejscowymi truflami, które nie są tu aż tak dramatycznie drogie. Mięsożercom polecam jagnięcinę. Kiedy pojedzie się w głąb lądu, na przykład do Slawonii, można spróbować kulenu, czyli przepysznej kiełbasy z papryką, ale i rzecznych ryb, serwowanych także na ostro.
Zachęcam do tego, żeby trochę się przemieszczać po kraju, nie ograniczać do jednego typu krajobrazu i prostego połączenia gór z morzem.
Słuchając pani opowieści, ma się wrażenie, że Chorwacja jest krajem idealnym. Czy jest coś, do czego można się doczepić?
To zabawne, bo czasem słyszę zarzut, że w książce, zamiast pisać o tym, jaka jest piękna i sympatyczna, opisałam chorwackie patologie. Szczególnie interesowały mnie zjawiska zachodzące tam w latach 90., związane z uzyskaniem przez Chorwację niepodległości od Jugosławii.
Transformacja ustrojowa przyniosła bardzo brutalną prywatyzację i upadek przemysłu. Z wieloma ciemnymi kartami historii, związanymi zarówno z II wojną światową, jak i konfliktem zbrojnym sprzed 30 lat, wciąż się nie rozliczono. Chorwacja ma też problemy z nepotyzmem i korupcją - przy władzy przez ostatnie trzy dekady niemal cały czas jest tam jedna partia.
Czy z tymi problemami zetknie się Polak na wakacjach? Trudno je będzie dostrzec podczas krótkiego, letniego pobytu. Turysta może za to zauważyć, że ceny są wysokie, że przepłaca za apartament, że gospodarze są opryskliwi, bo są zmęczeni ciężką pracą w sezonie, ale trudno, żeby powiązał te procesy w całość opowiadającą o chorwackiej społecznej i politycznej rzeczywistości.
Chorwaci są zmęczeni napływem turystów?
Są, zwłaszcza ci, którzy nie żyją z turystyki, a mieszkają w jednym z nadmorskich miast. Dla nich lato to piekło. Ilość ludzi, hałasu, zamieszania jest dramatyczna.
Mój kolega, dziennikarz sportowy ze Splitu, w lecie jest wściekły na cały świat, bo pod jego oknami co noc odbywają się śpiewy. Turyści dają upust potrzebom fizjologicznym, bez przerwy musi się obijać o tłumy ludzi, jego ulubiona knajpka jest ciągle zatłoczona. W niektórych miasteczkach na wybrzeżu liczba mieszkańców zwiększa się w lipcu dwu- albo trzykrotnie, a do tego z roku na rok jest coraz goręcej.
A czy, przy tym wszystkim, nie boją się turystycznej konkurencji ze strony Albanii czy Czarnogóry?
Mam wrażenie, że te kraje wielu osobom wciąż wydają się zanadto "bałkańskie", przy czym chodzi o bałkańskość prosto z najgorszych stereotypów i uprzedzeń. Kiedy polecam wyjazd do Czarnogóry czy Albanii albo cudownej Bośni, w której wprawdzie wybrzeże ma tylko 17 kilometrów, ale jest tam przepięknie, chłodniej i taniej, zdarza mi się słyszeć pytania, czy to bezpieczne albo wręcz czy nadal trwa tam wojna.
*Aleksandra Wojtaszek - bałkanistka, dziennikarka i tłumaczka, doktorka literaturoznawstwa, wykładowczyni Instytutu Filologii Słowiańskiej UJ. "Fjaka. Sezon na Chorwację" jest jej reporterskim debiutem.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski