Zastępcza debata o katechezie [OPINIA]
Zmiany w kwestii katechezy w szkołach, choć dla części elektoratu nowej koalicji są istotne, wcale nie są takie proste. Kościół ma narzędzia prawne, by się im przeciwstawić, ale i zwolennicy zmian nie są ich pozbawieni. Istotne jest jednak to, że w pewnym sensie dyskusja na ten temat jest tematem zastępczym. Kwestia katechezy w szkołach w wielu miejscach rozwiązuje się sama.
Nowa minister edukacji Barbara Nowacka już zapowiedziała zmniejszenie liczby finansowanych z budżetu państwa godzin katechezy w szkołach i przeniesienie jej na pierwsze i ostatnie godziny lekcyjne. Nowacka zastrzegła, że zna konkordat, i że ma świadomość, że usunięcie katechezy ze szkół jest niemożliwe, ale jej zadaniem możliwe są ostrożniejsze zmiany.
- Taką propozycję ograniczenia na początku lekcji religii do jednej godziny, myślę, że na to będzie powszechna zgoda, do doprowadzenia do tego, żeby była ona na pierwszej lub ostatniej lekcji i żeby oceny z religii nie były liczone do średniej na świadectwach, i w ogóle nie pojawiały się na świadectwach, jest tym, co na dzisiaj zadeklaruję, że siadamy do pracy w pierwszych dniach - mówiła minister.
- Wszelkie prace nad tym powinny być prowadzone przede wszystkim w dialogu z Kościołem - odpowiedział nowej minister sekretarz KEP bp Artur Miziński. - Deklaracja pani minister edukacji dotycząca nauczania religii w szkole jest jej pomysłem na rozwiązanie sytuacji. To, co proponuje, czy będzie proponować - bo to jest dopiero pierwszy głos z jej strony płynący, który nie był - na ile mi wiadomo - dyskutowany nawet w kręgach nowego rządu, a tym bardziej w relacji do Kościoła, więc nie wiadomo, czy jej głos będzie powszechnie przyjęty - to kwestia osobistego przekonania pani minister - stwierdził bp Miziński.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Obustronne trzymanie
Tym, co jest kluczowe w tych wypowiedziach jest ich niezwykle ostrożny język. Minister edukacji bardzo ostrożnie deklaruje, że myśli o wsparciu dla swoich pomysłów w koalicji (a wcale nie jest to takie oczywiste, bo PSL też musi zatroszczyć się o swoich wyborców, a wielu z nich może nie chcieć wejścia w konflikt z Kościołem i ograniczenia liczby godzin katechezy), a bp Niziński ostrożnie deklaruje, że o sprawie trzeba rozmawiać. Ani po jednej, ani po drugiej stronie nie ma twardej deklaracji. Dlaczego? Bo - ujmując rzecz najkrócej - obie strony wiedzą, że mają na siebie mocne prawne i administracyjne trzymanie. Żadna nie może podjąć działania bez przynajmniej próby rozmowy z drugą.
Kościół (nie tylko katolicki), bo prawo do katechezy w szkołach, jeśli jest wystarczająca liczba uczniów mają wszystkie Kościoły i związki wyznaniowe zarejestrowane w Polsce. U podstaw tej zasady leży artykuł 53, ustęp 2 Konstytucji. "Religia Kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób" - zapisano w Konstytucji. Na tej podstawie w umowach między państwem a rozmaitymi wspólnotami wyznaniowymi zapisane jest prawo do prowadzenia katechezy w szkołach.
W przypadku Kościoła katolickiego reguluje to umowa międzynarodowa, jaką jest konkordat. "Uznając prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci oraz zasadę tolerancji, Państwo gwarantuje, że szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych" - zapisano w punkcie 1 art. 12. "W sprawach treści nauczania i wychowania religijnego nauczyciele religii podlegają przepisom i zarządzeniom kościelnym, a w innych sprawach przepisom państwowym" - uzupełniono w punkcie 4 tego samego artykułu.
Te jasne zapisy wprost wskazują, że katecheza jest w szkołach, że nauczyciele tego przedmiotu w kwestiach pracowniczych podlegają prawu państwowemu (co oznacza, że mają prawo do pensji), ale - na co warto zwrócić uwagę - nie precyzuje liczby godzin lekcyjnych katechezy, ani nawet jej umiejscowienia w planie lekcji. Rozstrzygnięcia w tej sprawie zapisane są w rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej z 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach. To jest element, który - nawet jeśli biskupi będą przekonywać, że jest inaczej - podlega jednak rozstrzygnięciu rządu, a konkretniej ministra edukacji. O miejscu w programie nie ma mowa nigdzie. To istotny argument w rękach minister Nowackiej.
Decyzja na poziomie samorządów
Ale jest coś jeszcze, czego biskupi mają świadomość. Otóż tak się składa, że w niektórych z miast władze lokalne już doprowadziły do tego, że w planach lekcji jest jedna godzina lekcyjna katechezy (tak jest, za zgodą metropolity warszawskiego, w Warszawie), a zajęcia te znajdują się na pierwszych i ostatnich godzinach lekcyjnych. Decyzja samorządu w tej sprawie przekazana dyrektorom szkół była jasnym sygnałem i zdecydowana większość z nich (szczególnie w szkołach średnich) nie podjęła sporu z samorządem. Ten ma bowiem wystarczająco dużo argumentów w rękach, by z nim nie dyskutować. Nie widać powodów, by - jeśli z decyzjami minister edukacji zgodzą się samorządy - tak to nie działało w innych miejscach. A jeśli samorządy się nie zgodzą, to - jak wskazała sama minister Nowacka - mają do tego prawo, tylko będą musiały same sfinansować drugą godzinę.
Czy to oznacza, że Kościół nie ma w tej konkretnej sprawie argumentów? To nie byłaby prawda. Po pierwsze na poziomie samorządowym, w wielu miejscach Polski - i to niezależnie od tego, kto tam rządzi - biskupi mają nadal duże wpływy, a samorządowcy mają świadomość, że rozwścieczenie zaangażowanych katolików wcale im się nie opłaca.
W tych miejscach rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej niż z perspektywy Warszawy. Warto mieć też świadomość, że część z rozstrzygnięć wymaga przejścia przez całą Radę Ministrów, a w kwestii rozumienia relacji między państwem a Kościołem istnieją różnice między poszczególnymi członkami koalicji. I wreszcie: Kościół i państwo mają także narzędzia do dialogu. Wiele z kwestii - to dość oczywiste, gdy minie już czas deklaracji - będzie omawiane podczas Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. To normalne polityczne narzędzie, które pozwala pewne kwestie załatwiać.
Problemem w tych rozmowach może być jednak to, że dla obu stron jest to kwestia wizerunkowa, ale i egzystencjalnie ważna. Koalicja Obywatelska i Lewica szły do wyborów z jasno zarysowanym programem ograniczenia wpływów Kościoła, a katecheza (nie ma znaczenia czy to prawda, czy nie) jest dla wielu wyborców symbolem tych wpływów. W tej sprawie muszą więc zapaść jakieś rozstrzygnięcia. Temat ten jest jednak ważny i to nie tylko symbolicznie także dla Kościoła. Lekcje religii funkcjonują w większości krajów europejskich, a dla części duchownych i sióstr zakonnych pensja za lekcje są istotnym elementem dochodów.
Istota problemu
Prawda jest jednak taka, że spór ten jest w dużym stopniu zastępczy. Decyzje minister edukacji, biorąc pod uwagę polski system prawny, nie zakończą obecność katechezy w szkołach (choć mogą ją ograniczyć). Największym zagrożeniem dla niej jest bowiem postępujący proces laicyzacji młodzieży. Religia w wielu miejscach, szczególnie w większych miastach realnie już znika ze szkół średnich. W Warszawie, Wrocławiu czy Łodzi chodzą na nią jednostki, a uczniowie głosują przeciw katechezie nogami. Nic nie zmieniają tu apele biskupów, którzy apelują do rodziców, by ci naciskali na katechizację dzieci. A nie pomaga, bo i religijność rodziców w wielu miejscach Polski jeśli nawet nie zanika, to stygnie.
Nic nie wskazuje na to, by proces ten miał zaniknąć. Przeciwnie: laicyzacja będzie coraz szybsza. Młodsze pokolenia, które teraz będą mieć dzieci, już są zsekularyzowane, a to oznacza (i to widać już w statystykach), że spadek uczestnictwa w lekcjach religii dotknie także podstawówkę. Pierwsza Komunia, jako ryt społeczny, będzie jeszcze zatrzymywać pewien odsetek dzieci na lekcjach katechezy, ale później - jeśli samemu nie jest się osobą wierzącą i funkcjonuje się w zlaicyzowanym środowisku - nie będzie już realnych powodów, by dzieci na nią posyłać. To na odwracaniu tych trendów, na ewangelizacji dorosłych, na ich formacji, a także na szukaniu młodych tam, gdzie oni są, a nie na walce o katechezę powinien skupić się obecnie Kościół. Jeśli tego nie zrobi, to wcześniej czy później katecheza - i to nie z powodu decyzji politycznych, ale prywatnych wyborów Polaków - zacznie wygasać w szkołach. O tym trzeba obecnie w Kościele dyskutować.
Tomasz P. Terlikowski* dla Wirtualnej Polski
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".