Zakrocki: "Zasada zwycięstwa podczas szczytów UE: wygrać mają wszyscy" [OPINIA]
Kiedy na szczycie Unii Europejskiej szefowie państw i rządów dochodzą do porozumienia, to jest ono tak zapisane, by każdy mógł wyjść i powiedzieć: "Zwyciężyłem! Walczyłem jak lew, dla swojego kraju, narodu i dla Europy też!". Podobnie jest teraz.
Niektórzy jeszcze liczą minuty, by mieć pewność, że był to najdłuższy szczyt Rady w dziejach Unii Europejskiej - i niektórym wychodzi, że był, a niektórym, że jednak ten w Nicei w 2000 roku był trochę dłuższy. Bo każdy też chce mieć w CV, a przede wszystkich na Twitterze, wpis, że oto brał udział w historycznym wydarzeniu. Ale kluczowe jest podkreślanie olbrzymiego wysiłku, umiejętności negocjacyjnych i zwycięstwa. Wystarczy zajrzeć do twittów z ok. 5.30 w poniedziałek rano.
Hiszpański premier Pedro Sánchez pisał, że "to wielkie porozumienie dla Europy i wielkie dla Hiszpanii", niemiecka kanclerz Angela Merkel zauważyła, że choć trwało to długo, to dla niej "liczy się fakt, że skończyliśmy to razem i jesteśmy przekonani, do tego, co postanowiliśmy zrobić". Kaclerz Austrii Sebastian Kurz, jeden z tzw. "oszczędnych" podkreślił wielki wysiłek i pisał: "Po czterech dniach negocjacji byliśmy zdolni do osiągnięcia porozumienia dobrego dla UE i Austrii. Dziękuję wszystkim kolegom, szczególnie z grupy oszczędnych".
Premier Włoch Giuseppe Conte też dzielnie walczył, akurat w imieniu państw Południa i ogłosił: „Jesteśmy usatysfakcjonowani, przyjęliśmy ambitny plan odbudowy, adekwatny do potrzeb, które mamy i który pozwoli nam stawić czoło kryzysowi z siłą i efektywnością”. Podobnie mówili i pisali premierzy António Costa (Portugalia), Kyriakos Mitsotakis (Grecja), Sophie Wilmès (Belgia) i oczywiście nasz Mateusz Morawiecki.
Ten ostatni na wspólnej konferencji z Wiktorem Orbanem z Węgier mówił z dumą: "Jako Grupa Wyszehradzka wynegocjowaliśmy to, na czym nam zależało. To bardzo duży sukces". Węgierski kolega bardzo chwalił polskiego premiera za świetne negocjacje i działanie w imieniu V4. Sam także skromnie przyznał, że odniósł sukces i zrobił wiele dla swojego kraju, bo jest już "starym człowiekiem", był na tylu Radach, więc wie, jak tam się gra.
Zobacz też: Szczyt UE. Praworządność powiązana z budżetem? Janusz Kowalski komentuje
Szczyt UE. Wszyscy wygrywają. Dopóki mówią oddzielnie
Tak oto ci z Północy i z Południa, "oszczędni" i "rozrzutni", z V4 i Pribałtyki z laurami na skroniach opuszczali Brukselę. I dopiero potem zaczęła się spokojniejsza już analiza tego, co mówili, i tego, co zostało napisane w tzw. konkluzjach z posiedzenia Rady Europejskiej. Początkowo pewnym problemem był dostęp jedynie do angielskojęzycznej wersji dokumentu, dopiero po kilku godzinach na stronach Rady pojawiły się wszystkie wersje językowe.
W Polsce przede wszystkim próbowano odpowiedzieć na pytanie, czy są tam zapisy o powiązaniu wypłat miliardów euro z obu źródeł - czyli Funduszu Odbudowy i Wieloletnich Ram Finansowych (WRF) - z oceną praworządności. Wątpliwość wynikała z co najmniej dwóch stanowisk.
Oto bowiem na konferencji prasowej szef Rady Europejskiej Charles Michel wyraźnie powiedział: "Po raz pierwszy w europejskiej historii nasz budżet będzie w jasny sposób powiązany z naszymi klimatycznymi celami, po raz pierwszy poszanowanie dla praworządności jest decyzyjnym kryterium dla wydatków budżetowych". To zdanie zestawiono z wypowiedziami Mateusza Morawieckiego i Wiktora Orbana. Polski premier mówił: "Nie ma bezpośredniego połączenia między tzw. praworządnością, a środkami budżetowymi, o których jest mowa", a jego przyjaciel Wiktor precyzował: "Jakakolwiek próba połączenia praworządności z budżetem została od razu skutecznie odrzucona".
Szczyt UE. Kluczowe zdanie: "Rada Europejska szybko powróci do tej kwestii"
Rzeczywiście drobny problem w interpretacji zapisu budziło ostatnie zdanie z punktu 23 konkluzji: "Rada Europejska szybko powróci do tej kwestii". Czyli skoro wróci, to dlatego że na razie takiego zapisu nie ma? No ale jednak jak się "na spokojnie" przeczyta całość, już w wersji po polsku, to w punkcie 22 mamy wyjaśnienie, że interesy finansowe Unii są chronione "zgodnie z wartościami zapisanymi w art. 2 TUE" i że "Rada Europejska podkreśla znaczenie poszanowania praworządności".
A potem jest punkt 23, który zacytuję w całości: "Na tej podstawie zostanie wprowadzony system warunkowości w celu ochrony budżetu i instrumentu Next Generation EU. W tym kontekście Komisja zaproponuje środki w przypadku naruszeń przyjmowane przez Radę większością kwalifikowaną. Rada Europejska szybko powróci do tej kwestii".
Jeśli czytać to dosłownie, to wspomnienie o przyjmowaniu decyzji przez większość kwalifikowaną oznacza decydowanie o tym w Radzie Unii Europejskiej (a nie w Radzie Europejskiej, gdzie jest jednomyślność). To z kolei oznacza, że fundusze mogą zablokować ministrowie z 15 państw, reprezentujący 65 proc. mieszkańców UE! Dopytywani o to w Brukseli "oficjele, którzy byli bliscy negocjacjom" przyznają, że treść dokumentu bywa "niejasna" - ale w tym przypadku raczej jasność jest...
Szczyt UE. Nie ma zgody na neutralność klimatyczną, to nie ma połowy pieniędzy?
Podobną konfuzję wzbudził – przynajmniej u mnie - punkt nr 100. Dotyczy on bardzo ważnego dla Polski Funduszu Sprawiedliwej Transformacji czyli pieniędzy, które mają pomagać państwom w przestawianiu się na bardziej ekologiczną gospodarkę, najlepiej "nie-emisyjną".
Tu trudno mówić o sukcesie polskiego rządu, bo w wyniku negocjacji już sam fundusz został ścięty sporo ponad połowę. A przecież mieliśmy być jego największym beneficjentem! Co więcej: polski rząd był naciskany, by przestał jako jedyny blokować cel, który Wspólnota sobie postawiła, czyli neutralność klimatyczną Unii do 2050 roku. Ale nasz rząd nie chciał przestać, jednocześnie dzielnie negocjował dla Polski duże pieniądze na transformację. I z obozu rządzącego słychać, że i tu jest sukces.
Wróćmy więc do punktu 100 i po prostu przeczytajmy spokojnie jego główną część: "Dostęp do Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji będzie ograniczony do 50 proc. krajowej alokacji wobec tych państw członkowskich, które jeszcze nie zobowiązały się do realizacji celu zakładającego osiągnięcie przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r., zgodnie z celami porozumienia paryskiego, a pozostałe 50 proc. zostanie udostępnione po przyjęciu takiego zobowiązania".
Moim zdaniem to oznacza, że z tego mocno obciętego Funduszu będziemy mogli dostać tylko połowę środków, bo rząd nie zgadza się na cel neutralności. Jeśli ktoś to czyta tak, że to dla nas jednak lepiej, to bardzo proszę o wysłanie wykładni. No chyba, że…
Szczyt UE. Czas schłodzić emocje. Do miliardów jeszcze daleka droga
Właśnie – tu pora zmierzać do moich konkluzji. A wiążą się one z punktem wyjścia. To, co mamy po szczycie przywódców UE, to dokument polityczny. Napisany tak, by każdy ogłosił sukces.
Niektóre zapisy wymagają doprecyzowania, co oczywiście nastąpi. Tak bowiem jest, że szefowie państw i rządów dogadują się na poziomie ramowej decyzji, a potem nad tym siadają eksperci i zamieniają konkluzje w dokument legislacyjny. Bo – tu druga ważna uwaga – kompromis na szczycie nie oznacza końca batalii o pieniądze z WRF i Funduszu Odbudowy!
Premier Mateusz Morawiecki nieco przesadza, gdy mówi: "Porozumienie daje dla Polski ponad 124 mld euro w bezpośrednich dotacjach, a razem z uprzywilejowanymi pożyczkami 160 mld euro w cenach bieżących". Odbiorcy takiego komunikatu uważają, że tyle "dostaniemy". Tymczasem do tego daleka droga.
Przede wszystkim, jak już powstanie taki poważny dokument legislacyjny, to zostanie on przekazany do Parlamentu Europejskiego. Przejdzie on tam normalną "obróbkę" w komisjach, a potem w ramach tzw. procedury zgody Parlament Europejski na sesji plenarnej powie "tak" albo "nie". Jeśli powie "nie", to cały dokument wraca do Rady i panie oraz panowie premierzy i prezydenci muszą się znowu spotkać i tak go poprawić, by PE powiedział "tak". Już pojawiły się sygnały, że ten sprzeciw nie jest wykluczony.
W Parlamencie Europejskim działa sześcioosobowa grupa posłów, którzy reprezentują każdą grupę polityczną i którzy w imieniu tych grup pełnią funkcje "sprawozdawców ds. Wieloletnich Ram Finansowych". Mówiąc bardziej po ludzku, są to negocjatorzy PE do spraw budżetu, a tym razem też do tego nowego instrumentu, jakim jest Fundusz Odbudowy. Już wydali oni komunikat, w którym wskazują na kilka słabości porozumienia, głównie w WRF. Dotyczą one cięć dokonanych przez Radę na ważne dla UE pogramy. Wymieniają Horizon, InvestEU, LIFE, Erasmus+ i ostrzegają, że będą walczyć o dużo wyższe ich finansowanie. Nie są też zadowoleni ze skali przyjętej formy "środków własnych" czyli nowych źródeł dochodu UE.
W Radzie zgodzono się, że podatek od plastiku, który nie daje się recyklingować, wystarczy - ale zdaniem negocjatorów to za mało, by zaciągane na rzecz Funduszu Odbudowy pożyczki i granty znalazły pełne finansowanie. Inaczej – piszą posłowie – i tak zadłużone państwa będą się jeszcze bardziej zadłużać, a przecież to nie ma sensu. Jako ciekawostkę do tej postawy grupy negocjatorów dodam fakt, że jej szefem jest Johan Van Overtveldt, Belg z grupy Konserwatystów i Reformatorów, w której rządzą posłowie z PiS-u.
Kończąc: proponuję nie dzielić jeszcze skóry na niedźwiedziu. Pomijając już fakt, że i parlamenty krajowe są jeszcze włączone w proces przyjęcia tych "wielkich pieniędzy z Unii", to jeszcze rządy będą musiały przygotować plany wydawania środków pomocowych, które mogą być przyjęte lub nie. Wreszcie trzeba pamiętać, że w kolejnych etapach będzie przeprowadzana ocena skali uderzenia kryzysu i to także będzie brane pod uwagę przy realizacji wypłat z Funduszu Odbudowy.
Rządy państw V4, a polski i węgierski w szczególności, podkreślają tymczasem, że u nas jest świetnie. Gospodarka skurczyła się w niewielkim stopniu, bezrobocie ciągle niewielkie - więc i pomoc tak hojna... nie będzie potrzebna!
Pora już zatem schłodzić emocje i uświadomić sobie, że miliardy euro, z których tak dumni są szefowie państw i rządów, są na razie tylko na papierze.
Maciej Zakrocki dla WP Opinie