Zakrocki: "Morawiecki cieszy się z klimatycznego weta? Temat szybko wróci" [OPINIA]© PAP | Paweł Supernak

Zakrocki: "Morawiecki cieszy się z klimatycznego weta? Temat szybko wróci" [OPINIA]

Maciej Zakrocki
21 czerwca 2019

Czy polski rząd ma w rękach mocne karty w rozgrywce o władzę w UE? Wiele wskazuje na to, że nie bardzo. Przeciw Polsce jest nie tylko zła sława rządu PiS w Brukseli, ale także prosta matematyka.

Kogo poprze Polska podczas obsady stanowisk w Komisji Europejskiej i Radzie Europejskiej? "Najważniejsze jest to, jakie poglądy i stanowiska będą prezentowane przez nowych kandydatów, od tego będziemy uzależniali nasze poparcie" - mówił przed szczytem w Brukseli premier Mateusz Morawiecki. Na razie piłka wciąż w grze, można obstawiać i licytować - i to aż do przyszłego tygodnia.

Pytanie tylko, czy polski rząd ma w rękach mocne karty. Sygnały z Brukseli wskazują niestety na to, że nie.

Nie tylko dlatego, że PiS ma na pieńku z obecną Komisją Europejską i wieloma przywódcami Unii - że wymienię tylko Emmanuela Macrona, Marca Ruttego i oczywiście panią kanclerz Angelę Merkel.

Nie tylko dlatego, że procedura z art. 7 dot. łamania praworządności wciąż się toczy.

Słaba pozycja negocjacyjna Polski wynika z powyborczej matematyki. W Polsce PiS może i wygrał wybory do europarlamentu. W skali UE wcale to na zwycięstwo nie wygląda.

PiS wygrał w Polsce, a przegrał w Europie

Oto paneuropejska grupa polityczna, w której jest PiS, czyli Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, z trzeciej siły w obecnym Parlamencie po ostatnich wyborach stałą się siłą szóstą! Na osłabienie grupy wpłynął fatalny wynik wyborów w Wielkiej Brytanii, gdzie konserwatyści dostali lanie i w nowym europarlamencie będzie ich zaledwie czterech, a po ewentualnym brexicie zero. Kto chce rozmawiać z tymi, którzy tak niewiele znaczą?

Za chwilę Parlament będzie wybierał obsadę swoich najważniejszych funkcji. A wtedy się okaże, że politycy z "biało-czerwonej drużyny" nie będą się zbytnio liczyć w walce o te stołki. Ba, nawet czas wypowiedzi podczas debat jest ustalany w zależności od wielkości grupy, więc europosłów PiS czeka nauka mówienia krótko i zwięźle.

A to nie jedyny przykład. Niedawno powołano nieformalną grupę 41 posłów z czterech największych rodzin (chadecy, socjaliści, liberałowie i Zieloni, którzy otrzymali zadanie rozpisania pięciu obszarów, którymi nie tylko Parlament, ale i cała UE, powinny się zająć w kolejnej kadencji. W tym gremium, które w dużej mierze wyznaczyło kierunki polityki UE na najbliższe lata, z Polski był… Jan Olbrycht, doświadczony poseł Platformy Obywatelskiej, który będzie pracował w Brukseli już czwartą kadencję. Ciekaw jestem, czy ktokolwiek w Polsce przed wyborami zdawał sobie sprawę, że to też będzie konsekwencja oddawanego głosu.

To, co się udało polskiemu rządowi, to zastopować ważną unijną inicjatywę. Pozyskał tylu sojuszników, by zmienić w deklaracji szczytu zapisy dotyczące polityki klimatycznej i środowiskowej. Chodziło o dojście Unii do "neutralności klimatycznej" do 2050 roku. Do tego, żeby kraje UE przestały być trucicielami powietrza i wody, żeby przestały przyczyniać się do globalnego ocieplenia. Szef rządu widzi to inaczej.

"Nie przyjęliśmy dodatkowych, jeszcze bardziej ambitnych celów klimatycznych, i zabezpieczyliśmy tym samym interesy polskich przedsiębiorców, obywateli, którzy ponosiliby ryzyko dodatkowego opodatkowania, dodatkowych kosztów. Nie mogliśmy się na to zgodzić" – mówił w Brukseli polski premier.

W praktyce oznacza to, że ta data nie znalazła się w samej deklaracji, ale w przypisach. Oznacza to, że "za chwilę" temat wróci…

"Łatwiej wybrać papieża"

Wróci, bo europejskie targi o władzę jeszcze potrwają. "Często udawało się szybciej wybrać papieża" to słowa premiera Irlandii Leo Varadkara po wielogodzinnych negocjacjach szefów państw i rządów Unii Europejskiej w sprawie wyznaczenia ich kandydata na przyszłego szefa Komisji Europejskiej.

Żaden z tzw. "Spitzenkandidaten", czyli polityków popieranych przez paneuropejskie partie, nie zdobył większości. Nie pojawił się też żaden faworyt premierów i prezydentów spoza grona "kandydatów wiodących". Politycy z państw, gdzie budowanie parlamentarnej większości i długotrwałe negocjacje koalicyjne są chlebem powszednim, uważają, że nic takiego się nie stało. Mark Rutte, premier Holandii przypomniał, że jemu stworzenie rządu zajęło 7 miesięcy. "Nie ma zatem żadnej katastrofy, bo za nami na razie pierwsza połowa meczu".

Wiadomo było, że będzie kłopot!

Pięć lat temu sytuacja była prostsza, bo jedynie dwie rodziny polityczne, chadeków i socjalistów musiały się dogadać w sprawie kandydata na szefa Komisji, a mimo to trwało to do końca sierpnia. Skąd zatem wiara, że przy konieczności dogadywania się co najmniej trzech rodzin będzie łatwiej i już w połowie czerwca wszystko będzie jasne?

Tym bardziej, że w obecnej Radzie Europejskiej sytuacja jest politycznie bardziej skomplikowana niż w 2014 roku: chadecy stanowią wyraźną mniejszość, socjaliści poza Hiszpanią i Holandią wszędzie notują dramatycznie niskie poparcie, wpływowy Emmanuel Macron dopiero teraz dołączył do frakcji liberałów, wcześniej więc nie miał wpływu na wystawianie jakiegoś "wiodącego kandydata". No i są wreszcie Włosi, których rząd jest spoza głównych rodzin politycznych, ale kraj nadal zachowuje duże wpływy we Wspólnocie. Swoje ambicje ma też nasza część Europy, choć szanse ich zaspokojenia duże nie są. Trzeba też zachować parytet płci i jakoś uwzględnić rosnącą siłę Zielonych, którzy jednak w Radzie nie mają dzisiaj żadnego przedstawiciela.

To naprawdę jest wielce skomplikowana sytuacja i nie bardzo wiadomo jak sobie z nią poradzić. Wspomniany Rutte zauważył też, że muszą się dogadać, bo "przecież nie możemy trzymać Junckera do końca jego życia". Ale już sam obecny szef Komisji z typową dla siebie skromnością przyznał, że "bardzo mnie to cieszy, że tak trudno mnie zastąpić"…

A zatem kto?

Właściwie nadal nic nie wiadomo. Parlament Europejski, który musi zwykłą większością zatwierdzić kandydata na szefa Komisji zgłoszonego przez Radę, upiera się, ze musi to być jeden ze "Spitzenkandidaten" (nawiasem mówiąc, to chyba jedyne niemieckie słowo, które zrobiło w UE karierę i się przyjęło już na stałe). Krytycy tego mechanizmu dowodzą, podpierając się badaniami, że wyborcy wcale nie mają świadomości połączenia "głosujesz u siebie na socjalistę, masz wpływ na to, że socjalista z innego kraju może zostać szefem Komisji Europejskiej".

Tyle, ze Parlament doskonale wie, że oddając pole ponownie sprowadzi się do roli niewiele znaczącego gracza na unijnej scenie, dlatego zaczął niemal grozić odrzuceniem kandydata wskazanego przez Radę, jeśli nie będzie on jednym z "kandydatów wiodących". Faktem jest jednak, że Manfred Weber, lider największej siły politycznej w Parlamencie, czyli chadeków, nie ma poparcia innych frakcji.

Kłopot z Weberem ma też Angela Merkel. To polityk jej domowego koalicjanta, bawarskiej CSU. Odrzucenie Webera nie ułatwi jej sytuacji "w rodzinie". Dlatego po tym, jak Emanuel Macron stanowczo oznajmił w czwartkową noc, że "wiodący kandydaci zostali wyeliminowani z gry", ona sama podkreślała, iż mimo braku poparcia dla polityków z grupy Spitzenkandidaten podczas szczytu "jednak ta sytuacja może ulec zmianie".

Ta wypowiedź jest o tyle ciekawa, że tuż przed szczytem pojawiły się spekulacje, czy to może sama Angela Merkel nie powinna wziąć przywództwa w Europie w swoje ręce! Świat jest na rozdrożu, konflikty z Chinami czy USA są poważne i z pewnością taka postać jak pani kanclerz byłaby wielkim atutem Unii w tych czasach. Kilka dni przed szczytem Emanuel Macron udzielał wywiadu dla publicznej telewizji RTS w Szwajcarii i nagle padło pytanie, a co by powiedział, gdyby to Angela Merkel miała zostać przewodniczącą Komisji Europejskiej? I dalej wyglądało to tak:

Macron: Nie chcę się wypowiadać za Angelę Merkel, którą darzę wielką przyjaźnią.
Dziennikarz: Byłaby dobrą szefową Komisji Europejskiej?
Macron: Jeśli będzie tego chciała, to ją poprę.
Dziennikarz: Poprze ją pan!!!?
Macron: Oczywiście, bo myślę że potrzeba kogoś silnego. Myślę, że Europa potrzebuje nowych twarzy i silnych osobowości.

Sama Angela Merkel zapewniała kilkakrotnie, że chce już iść na emeryturę, zająć się warzywnikiem w swoim ogródku, ale przecież dobrze wiemy, że polityk nigdy nie mówi "nigdy". Na dodatek bardzo wpływowy komentator POLITICO Paul Taylor w poważnej analizie przed szczytem także uzasadniał słuszność wyboru Angeli Merkel, z tym, że na przewodniczącą Rady Europejskiej, czyli po Tusku. Jeśli cokolwiek z tych scenariuszy się sprawdzi, to z pewnością zniknie problem z Manfredem Weberem, bo i on będzie musiał przyklasnąć pomysłowi skorzystania z charyzmy i dorobku Angeli Merkel.

Czy jet lag pomoże?

Ciekawostką jest fakt, że przywódcy, którym nie udało się wyłonić kandydata na szefa Komisji umówili się na kolejne podejście na 30 czerwca wieczorem. Nie dość, że to niedziela, to na dodatek wielu przywódców Unii wróci właśnie z Japonii, ze szczytu G20 w Osace. Co prawda zapowiedzieli, że i tam będzie okazja do rozmów na ten temat, bo na szczyt wybierają się Donald Tusk, Jean-Calude Juncker, Emanuel Macron, Pedro Sánchez, Giuseppe Conte, a nawet Theresa May, czyli "wszyscy święci" w Unii.

Gdy wrócą po co najmniej 12 godzina lotu i przekroczeniu kilku stref czasowych będą mieli jet lag, czyli kłopoty spowodowane różnicą czasu i naturalnymi zaburzeniami pracy organizmu. Czy to będzie dobry stan, by załatwić to, czego w komfortowych warunkach nie udało im się zrobić na czwartkowym obiedzie?

Możliwe, bo jako wielokrotny obserwator szczytów doskonale pamiętam, że nie raz zmęczenie i zwykła chęć „pójścia już do domu” przyspieszały proces podejmowania decyzji. Czekamy zatem na niedzielę, 30 czerwca, kiedy to może usłyszymy: and the winner is….

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)