"Wysłannicy ojca Morawieckiego grożą mi śmiercią". Ksiądz Jegierski zdradza kulisy pożyczki na 96 tys. złotych
Ksiądz Tomasz Jegierski twierdzi, że Kornel Morawiecki wziął od niego pieniądze i teraz nie chce oddać. Marszałek senior jednak zaprzecza. Sprawą zajęło się ABW i prokuratura. A ksiądz zdradza: "boję się o siebie, żyję w ciągłym strachu".
Najbardziej poszukiwany dokument w Polsce - tak pisaliśmy niedawno w WP o pokwitowaniu pożyczki. Ale sama historia słynnego poświadczenia ciągnie się od stycznia. Wtedy to ksiądz Tomasz Jegierski organizujący akcje charytatywne na rzecz uchodźców, zażądał zwrotu od polityka zwrotu 96 tys. zł. Morawiecki miał je pożyczyć kilka lat temu.
Sprawą zajęła się prokuratura po zawiadomieniu Kornela Morawieckiego. Do akcji wkroczyło ABW. Weszli do lokum byłej przedstawicielki zarządu Fundacji "SOS dla życia" w Rzeszowie. Nie mieli nakazu i tłumaczyli, że do tych czynności wystarczyło przedstawienie legitymacji. Pokwitowania jednak nie znaleźli. Przeszukano także dom babci księdza Tomasza Jegierskiego w Olecku oraz zajęto dokumentację księgową "SOS dla życia".
"Grożono mi śmiercią"
Teraz ksiądz zdradza kulisy. "Wysłannicy Kornela Morawieckiego grożą mi śmiercią. Boję się o siebie, żyję w ciągłym strachu - powiedział "Super Expressowi". Tłumaczy, że wielokrotnie domagał się zwrotu pieniędzy.
"Zaczęły się dziać za to dziwne rzeczy" - zdradził. I dodał, że doszło "do spotkania z wysłannikiem posła, rzekomo w sprawie ugody". Ale okazało, że ksiądz usłyszał pogróżki. "Mówiąc wprost: grożono mi śmiercią" - przyznaje kapłan. Dlaczego w ogóle zdecydował się na pożyczkę Kornelowi Morawieckiemu?
"Powiedział, że może załatwić dla mojej fundacji dotację z banku, któremu szefował Mateusz Morawiecki, syn posła. Zgodziłem się, bo pieniądze te przydałyby się w niesieniu pomocy potrzebującym dzieciom. Jednak zaraz po tym, jak pieniądze trafiły na konto fundacji, usłyszałem, że teraz trzeba się odwdzięczyć" - tłumaczy ks. Jegierski.
Oto dokument, na który powołuje się ksiądz
Opisał przy tym kulisy spotkania z Kornelem Morawieckim i jego współpracownikiem w siedzibie Solidarności Walczącej. "Wprost domagano się ode mnie przekazania ich Morawieckiemu. Mówiono, żebym dał całą kwotę bez pokwitowania. Powiedziałem, że nie ma mowy. Wtedy zaproponowano mi, abym pożyczył tę sumę. Zaakceptowałem to, ale zażądałem potwierdzenia na piśmie" - wyjaśnił.
Kornel Morawiecki wielokrotnie zaprzeczał i bronił się przed zarzutami. Twierdzi, że to szantaż, a on żadnych pieniędzy nie pożyczał. - Niestety, obawiam się, że mamy do czynienia z oszustwem - mówił.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl