"Wsadźcie sobie wstyd w d...". Wybuch gniewu korespondenta TVP
Korespondent telewizji publicznej w Berlinie w niecenzuralny sposób odniósł się do wyrazów skruchy i wstydu na temat roli Niemiec w II wojnie światowej ze strony "niemieckich przyjaciół". Jego wypowiedź nie została dobrze przyjęta przez niemieckich dziennikarzy.
"Kochani niemieccy przyjaciele odkąd pamiętam jest Wam strasznie wstyd za to, że wyrznęliście nam 6 milionów naszych obywateli, zrównaliście z ziemią nasze miasta i wsie. Ale powiem szczerze - wsadźcie sobie ten wstyd w dupę skoro uważacie, że ten rachunek krwi jest zamknięty" - napisał w poniedziałek po północy Cezary Gmyz.
Odniósł się w ten sposób do słów burmistrza gminy Sylt Nikolasa Haeckela przed pomnikiem upamiętniającym Rzeź Woli podczas Powstania Warszawskiego. Na wyspie Sylt karierę polityczną po wojnie zrobił jeden z odpowiedzialnych za zbrodnię, Heinz Reinfarth.
- Napawa nas przerażeniem, że człowiek odpowiedzialny za rzeź Woli mógł zrobić karierę polityczną. Sam czuję wstyd. W poczuciu pokory prosimy o przebaczenie oraz pojednanie naszych społeczeństw - powiedział, cytowany na Twitterze przez niemieckiego ambasadora Rolfa Nickela.
Dziennikarz TVP przyjął te słowa jako objaw hipokryzji w konteście postawy niemieckiego rządu w sprawie reparacji. Sformułował ją m.in. szef niemieckiego MSZ Heiko Maas w wywiadzie z Wirtualną Polską, który stwierdził, że "prawnie temat jest dla Niemiec zamknięty".
Przeczytaj również: Szef MSZ Niemiec: Zniszczenie Warszawy było straszliwym apogeum wojny. Ale kwestia reparacji jest zamknięta
Zachowanie nie do pomyślenia
Zdaniem niemieckich koelgów po fachu Gmyza, jego wypowiedź była przekroczeniem linii.
- Rozumiem te uczucia i sam myślę, że nie powinno zamykać się dyskusji na temat reparacji. Ale takie słowa nie godzą się dziennikarzowi, zwłaszcza mediów publicznych - mówi WP były korespondent niemieckich mediów w Polsce. - Coś takiego byłoby niedopuszczalne dla korespondenta ARD czy ZDF.
- Nie wiem, co się z nim stało. Kiedy pracowałem w Polsce dużo mi pomagał, organizował spotkania niemieckich dziennikarzy. Już wtedy co prawda był cięty np. na LGBT, ale teraz odleciał - dodaje inny. Jak zastrzega, wypowiada się anonimowo, bo nie chce ściągać na siebie gniewu berlińskiego dziennikarza TVP.
- Kiedy tekst o nim napisał młody korespondent "Die Zeit", on potem mocno się obraził i długo go potem męczył na Twitterze.
Jego dość niekonwencjonalny sposób relacjonowania wydarzeń w Niemczech został tam szybko dostrzeżony. Berliński magazyn "Tip" umieścił go natomiast - razem z ambasadorem RP Andrzejem Przyłębskim - w gronie 100 najbardziej żenujących Berlińczyków. Sylwetka w "Die Zeit" była kolejnym symptomem jego popularności.
"Gdyby opierać się tylko na nim, należałoby stwierdzić, że w tym kraju nikt nie może być pewnym swojego życia w tym kraju, między Flensburgiem a Jeziorem Bodeńskim powstał kalifat" - pisał autor tekstu Philipp Fritz. Dziś Fritz - który teraz pracuje dla "Die Welt" - odmawia jakichkolwiek komentarzy na temat dziennikarzy TVP.
Przeczytaj również: Gmyz udał studentkę, by czytać "Wyborczą"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl