WP ujawnia, jak PO ulegała lobbingowi. "To lobby było dla nas za silne"
Bronisław Komorowski okazał się za słaby, Radosław Sikorski zabiegał o poparcie, Cezary Grabarczyk mógł liczyć na pomoc przy egzaminie na myśliwego, a na nowego ministra środowiska nagle znalazły się haki – tak „partia myśliwych” okręcała sobie wokół palca polityków Platformy. – To lobby było dla nas za silne – przyznaje b. wiceszef resortu środowiska Stanisław Gawłowski.
31.03.2017 | aktual.: 02.04.2017 21:59
Kancelaria premiera. 2010 rok. Donald Tusk przyjmuje w swoim gabinecie Andrzeja Kraszewskiego, który ma być następcą odchodzącego z rządu ministra środowiska Macieja Nowickiego. W spotkaniu uczestniczą najbardziej zaufani współpracownicy premiera – Tomasz Arabski i Paweł Graś. Atmosfera jest luźna. - Wszystko fajnie, ale czy na pana czegoś nie ma? – rzuca nagle Tusk.
- Podatki zawsze płaciłem do ostatniego grosza. Nie powinienem się przyznawać, bo wyjdę na zupełnego kretyna, ale nawet nie mam kochanki – żartuje Kraszewski, wywołując salwę śmiechu.
- Gdybym zabraniał mieć moim ministrom kochanki, to bym sam pracował. Niech pan spojrzy, jak ministrowie uciekają oczkami po ścianach– mówi z uśmiechem Tusk. I dodaje: A poważnie - czy coś na pana mogą wyciągnąć?
- Tak. Parę lat temu strzeliłem lochę w okresie ochronnym – odpowiada Kraszewski.
Minister i locha przy księżycu
Kłopotliwa dla nowego członka rządu Tuska historia wyciekła do mediów. Myśliwy, który zna kulisy sprawy: - Z Kraszewskim wiązaliśmy duże nadzieje, bo jest myśliwym i nie krył, że powinno się zrobić porządek z władzami związku łowieckiego. Jak tylko został ministrem w okręgu łowieckim, gdzie poluje, pojawili się ludzie, którzy wypytywali o sprawę strzelenia lochy. Szybko mu to wyciągnęli. Sprawa wypłynęła, a minister ostatecznie nie podjął się zmiany prawa łowieckiego.
Kraszewski wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską, że w 2005 roku „przypadkowo, przy księżycu” ustrzelił lochę. - Mogłem wpisać, jak to robi wielu, że to był warchlak, ale napisałem zgodnie z prawdą. Odbyłem karę, zostałem zawieszony na pól roku, ale pomyślałem sobie: „na drugi raz będziesz uważał” – tłumaczy.
Pytany, dlaczego nie chciał zmieniać ustawy, na podstawie której działa PZŁ, odpowiada: - Nie podejmowałem nowelizacji prawa łowieckiego, bo uważałem, że trzeba w nim wprowadzić radykalne zmiany, albo w ogóle nie ma sensu się za to zabierać. Chciałem przeprowadzić zmiany, które miałem czas dobrze przygotować.
Partia myśliwych silniejsza od rządu
Ustawa Prawo łowieckie przyznaje specjalny status Polskiemu Związkowi Łowieckiemu. PZŁ wykonuje część zadań państwa i staje się właścicielem każdego upolowanego zwierzęcia, które wcześniej żyjąc w stanie wolnym należy do skarbu państwa. Lech Bloch, stający na czele liczącego 120 tys. myśliwych zrzeszenia, wyspecjalizował się w skutecznej obronie korzystnej dla związku ustawy. Może liczyć na pomoc złożonego z polityków różnych opcji lobby, którzy tworzą nieformalną „partię myśliwych”.
W poprzedniej kadencji ta partia okazała się skuteczniejsza od rządzącej Platformy, w której pojawił się pomysł, by zwiększyć wpływ ministra środowiska na PZŁ (ten resort w teorii nadzoruje związek)przez dodanie do prawa łowieckiego zapisu o zatwierdzaniu statutu PZŁ przez ministra. Za większym podporządkowaniem PZŁ opowiedział się zapalony myśliwy Bronisław Komorowski, jeszcze jako marszałek Sejmu, który miał walczyć w prawyborach prezydenckich z Radosławem Sikorskim.
Radosław Sikorski melduje się przed łowczymi
Siedziba Polskiego Związku Łowieckiego. 2010 rok. Na spotkaniu szefa PZŁ Lecha Blocha z władzami związku niespodziewanie pojawia się dwóch polityków PO – Radosław Sikorski i wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski.
Uczestnik spotkania:- Sikorski wygłosił krótką mowę. Prosił o poparcie go w prawyborach. Od razu było widać, że kompletnie się nie zna na łowiectwie.
Bliski współpracownik szefa PZŁ: - Gawłowski był wtedy w świetnych relacjach z Blochem. Był sojusznikiem PZŁ i sprzeciwiał się zmianom prawa łowieckiego niekorzystnym dla związku. Dostał też srebrny medal zasługi łowieckiej, choć nie jest długo myśliwym. Mógł też polować za darmo w ośrodkach PZŁ.
Stanisław Gawłowski poluje na bażanty wypuszczane z klatek
Według informacji Wirtualnej Polski Gawłowski, jako wiceminister środowiska, polował na bażanty na zaproszenie PZŁ w ośrodku w Grodnie pod Toruniem. W tym samym, w którym - jak ujawniła WP - do wyrzucanych z klatek ptaków strzelał Jan Szyszko, szef resortu środowiska w rządzie PiS.
Myśliwy, który polował z Gawłowskim: - Widać było, że w tym czasie nie potrafił jeszcze dobrze strzelać. Sam go musiałem trochę uczyć.
Pytany, czy zapłacił za to polowanie polityk PO odpowiada, że to było z 8 lat temu.- Coś płaciłem, ale nie pamiętam ile. Po tym, co tam zobaczyłem nie pojechałem więcej na żadne polowanie organizowane przez PZŁ. To, co się dzieje w Grodnie to skandal – ocenia były minister środowiska.
Na pytanie dlaczego się sprzeciwiał zmianom w prawie łowieckim Gawłowski podkreśla, że początkowo był przeciwnikiem tworzenia nowego prawa łowieckiego, choć był do tego namawiany przez część partyjnych kolegów. -Chcieli, żebym poszedł sam na wojnę z Blochem i im odmówiłem, bo nie brali pod uwagę, jaką siłą dysponował szef PZŁ, również medialną. Nie chciałem się sam zderzyć ze ścianą – mówi były wiceminister środowiska.
"Mieliśmy parlament i prezydenta, ale lobbyści nas zabokowali"
2009 rok. Bronisław Komorowski stoi otoczony wianuszkiem myśliwych z komórką w ręku. Chwali się zdjęciem ustrzelonego na polowaniu trofeum. Jako marszałek Sejmu razem z zaprzyjaźnionymi myśliwymi bierze udział w „intelektualiach myśliwskich” w Kozłówce. Podczas wykładów snują plany zmian w łowiectwie - zastanawiają się, jak się zabrać za PZŁ. Nie mogą jednak przejść od słów do czynów, bo wśród nich –oprócz marszałka Sejmu - nie ma polityków.
Kilkunastu parlamentarzystów stawia się za to na dwudniowym sympozjum na temat prawa łowieckiego zorganizowanym przez PZŁ. W zaszytym w lesie luksusowym ośrodku koło Golubia-Dobrzynia stoły uginają się od jedzenia i alkoholu. Politycy mogą korzystać ze SPA i wziąć udział w polowaniu. Najbardziej zadowolony może być wiceminister rolnictwa Kazimierz Plocke (PO), który ustrzelił jelenia.
Współpracownik Bronisława Komorowskiego mówi WP, że przedstawiciel władz PZŁ próbował dotrzeć do samego prezydenta, by porozmawiać o jego pomysłach niekorzystnych dla związku łowieckiego. – Byli pewni siebie. Jeden z posłów popierających PZŁ rzucił do nas wyzywająco: „założymy się, że nie rozwalicie PZŁ?” Wyszło na to, że miał rację. Mieliśmy wszystkie atuty – większość w parlamencie i prezydenta, ale lobbyści ze związku łowieckiego okazali się skuteczniejsi i nas zablokowali - opowiada nasz rozmówca. I dodaje: - Cały czas są skuteczni. Niedawno rozmawiałem z człowiekiem z władz PZŁ. Na moją uwagę, że myśliwym jest mąż premier Szydło i jeden z jej synów uśmiechnął się i powiedział: „drugi syn premier, który jest księdzem, też poluje”.
Cezary Grabarczyk chwyta za sztucer
Polujący od wielu lat polityk PO przyznaje, że zaproszenia na polowania to norma, a związek łowiecki stara się dopieszczać parlamentarzystów, których traktuje jak sprzymierzeńców. – Ludzie z władz PZŁ starają się też, by grono myśliwych się powiększało o kolejnych polityków. Dzięki nim uprawnienia zrobił Cezary Grabarczyk. Jako wicemarszałek sejmu był dla PZŁ atrakcyjny – przyznaje nasz rozmówca.
Były współpracownik szefa PZŁ: - Docieranie do polityków, których da się namówić, by zaczęli polować, to jeden ze sposobów skutecznego lobbingu. Najpierw trzeba jednak takiemu politykowi pomóc przy egaminie.
Zdaniem naszego informatora Grabarczyk zdawał egzamin na myśliwego w Sieradzu, a nie w Łodzi, gdzie mieszka, bo do Sieradza władze PZŁ wysyłają wszystkich, którzy „mają zdać”. – Grabarczyk nie odbył nawet obowiązkowego dla zwykłych kandydatów na myśliwych rocznego stażu – mówi nasz rozmówca z PZŁ.
Były wicemarszałek Sejmu pytany o sprawę przez WP potwierdza, że zdawał egzamin w Sieradzu. Podkreśla jednak, że wszystko się odbyło zgodnie z zasadami. – Odbyłem nawet dłuższy staż, niż trzeba, bo trwał dwa lata – zaznacza.
Pytany, kiedy zaczął polować, odpowiada, że miał takie tradycje w rodzinie. - Zrobiłem uprawnienia, ale poluje. Żona mi nie pozwoliła. Byłem na polowaniach, ale nie strzelałem. Za bardzo kocham żonę – mówi nam polityk.
Dopytywany, kto go namawiał do łowiectwa wskazuje byłego posła PO Tomasza Kuleszę.
Poseł, który sprzedał duszę
Węgrów, jesień ubiegłego roku. Nad byłym posłem Platformy nachyla się szatan. Tomasz Kulesza właśnie zszedł na śniadanie. Figura pochylonego diabła góruje nad kominkiem w sali jadalnej hotelu Everest w Węgrowie. To nawiązanie do legendy mistrza Twardowskiego, którego lustro trafiło do zakrystii miejscowego kościoła. Były polityk PO jest w wyśmienitym humorze. – I jak tam? Polowałeś wczoraj? – rzuca do siedzącego obok mężczyzny, rozsiadając się przy drewnianym stole. Obaj przyjechali do Węgrowa na Hubertusa, czyli święto myśliwych, którego uroczyste obchody organizuje Polski Związek Łowiecki pod patronatem Jana Szyszki. Kulesza jest ubrany w dres, który po śniadaniu zamieni na myśliwski mundur. Duszę związkowi łowieckiemu sprzedał jeszcze jako poseł broniąc interesów PZŁ i idąc na wojnę z własną partią.
Polityk PO: - Tomek w imieniu związku zapraszał na wystawne kolacje i na polowania, za które nie musieli płacić. Reprezentował interesy PZŁ w Sejmie, czym podpadł w partii, ale dostał za to nagrodę - stanowisko łowczego okręgowego.
- Kulesza zasłużył się dla PZŁ. Teraz zarabia nie gorzej niż poseł. Łowczy dostaje około 10 tys. zł – mówi nam informator zbliżony do władz PZŁ.
"PO straciła większość, bo lobby związku łowieckiego było za silne"
Ważną rolę Kulesza odegrał w 2015 roku, gdy Platforma zmuszona wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego prawa łowieckiego podjęła ponownie próbę zmiany ustawy.
Do projektu rządowego dołączono zapis, który miał zwiększyć kontrolę ministra środowiska nad PZŁ. Wtedy do walki stanęli stronnicy PZŁ skupieni w poselskim zespole łowieckim składając konkurencyjny do rządowego projekt, w którym status związku był nienaruszony. W skład zespołu wchodziło kilkunastu posłów ze wszystkich partii, w tym Jan Szyszko, Stanisław Wziątek (SLD) i Eugeniusz Grzeszczak (PSL). W Platformie pierwsze skrzypce grał Kulesza.
Poseł PO: - Wpuścił nas w maliny, bo powiedział, że uzgodnił z kierownictwem klubu poparcie dla projektu poselskiego. Poparliśmy projekt, a potem się okazało, że kłamał.
Ostatecznie żaden z projektów nie został uchwalony. Prawo łowieckie pozostało niezmienione. Stanisław Gawłowski mówi otwarcie: - Okazało się, że nie mieliśmy w tej sprawie większości w Sejmie. Lobby PZŁ okazało się za silne.
Kulesza został wezwany na dywanik przez szefa klubu PO Rafała Grupińskiego, który oświadczył, że za niesubordynację poseł zostanie odwołany z komisji środowiska, by nie miał wpływu na prace nad prawem łowieckim.
Jan Szyszko broni posła PO, a myśliwi popierają Szyszkę
Sam Kulesza podkreśla w rozmowie z WP, że walczył o dobry projekt ustawy złożony przez posłów z zespołu łowieckiego i bronił go przez „lobby tworzone przez polityków , którzy chcieli sprywatyzować łowiectwo”.
- Zostałem wyrzucony w komisji, ale nie uległem naciskom Rafała Grupińskiego, który nie ma bladego pojęcia o ochronie przyrody. Sam podjąłem decyzję o odejściu z Platformy – tłumaczy.
Pytany o zarzuty byłych partyjnych kolegów, że w zamian za wspieranie PZŁ dostał od związku pracę były polityk odpowiada: - To oni powinni oddać legitymację PZŁ, bo zdradzili związek i własnych kolegów myśliwych. Byłem wierny łowieckiej tradycji rodzinnej, a nie partii.
Po odwołaniu posła PO z komisji środowiska mowę w jego obronie wygłosił poseł PiS Jan Szyszko, który grzmiał o politycznym skandalu. Polityk PiS, który jako minister środowiska - jak ujawniła WP - sam ulega lobbingowi myśliwych, ostrzegał wówczas o przygotowywanym zamachu na „polski model łowiectwa”.
Rzeczniczka PZŁ Diana Piotrowska pytana o powiązania władz związku z politykami tłumaczy, że PZŁ nie zajmuje się lobbingiem, tylko promocją łowiectwa, która nie jest skierowana wyłącznie do polityków. - Tu nie chodzi o politykę, tylko o łowiectwo – podkreśla Piotrowska.
Ulica Wiejska, koniec marca. Posłanka PiS Dorota Arciszewska-Mielewczyk kończy lunch w modnym „Bistro Wiejska”. W czwartki jest menu orientalne. Tym razem japońska zupa z wodorostów. Po obiedzie dzwoni do biura prasowego PiS. – Wyślijcie mi brief na temat Szyszki. Idę do Polsatu – rzuca do telefonu.
Za oknem restauracji rośnie zielony tłum. Wśród ubranych na zielono mężczyzn zmierzających pod Sejm jest Tomasz Kulesza. Partia myśliwych nie potrzebuje przekazów dnia, by poprzeć ministra środowiska, którego dymisji żąda Platforma. Były poseł PO zdecydowanym krokiem idzie na organizowaną przez kluby „Gazety Polskiej” manifestację poparcia dla rządu PiS.