"Wielu tam zginęło. Dziesiątki". Samobójcza misja Ukraińców pod Krynkami
Po niemal roku walk na naddnieprzańskich bagniskach Ukraińcy wycofali żołnierzy z przyczółka pod Krynkami. Do dziś nie wiadomo, jakie długoterminowe cele przyświecały dowództwu podczas tej operacji. W lipcu skończyła się ona porażką i dużymi stratami.
Przed wojną Krynki były sporym osiedlem typu miejskiego. Tak na wschodzie określa się wsie przypominające układem polskie osiedla domków jednorodzinnych. Dziś to tylko morze ruin u ujścia Konki do Dniepru.
Ostatni mieszkańcy zostali ewakuowani w czerwcu 2023 roku, kiedy Rosjanie wysadzili tamę w Kachowce. To wówczas Ukraińcy zaczęli przeprowadzać pierwsze wypady rozpoznawczo-dywersyjne, mające rozproszyć rosyjskie siły przed planowaną letnią kontrofensywą.
Po ponad dwóch miesiącach kontrofensywa utknęła jednak w martwym punkcie, a Rosjanie rozpoczęli serię uderzeń na Awdijiwkę, Marjinkę i Wuhłedar. Ukraińcy potrzebowali sukcesu wizerunkowego, który pokazałby Zachodowi, że pomoc nie idzie na marne, a własnemu społeczeństwu, że armia nadal odzyskuje utracone ziemie. Wtedy narodził się pomysł przeprowadzenia desantu pod Krynkami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Walki na rzece
20 października Ukraińcy wysadzili pod Krynkami desant, który zaskakując Rosjan, dość szybko się umocnił. Przez kolejne tygodnie walki toczyły się głównie na Dnieprze, gdzie z jednej strony Ukraińcy organizowali wypady, a z drugiej strony Rosjanie starali się zdobyć dnieprzańskie wyspy, aby kontrolować ruch na rzece.
W starciach na wodzie górą byli zwykle Ukraińcy, posiadający na Dnieprze flotyllę rzeczną wyposażoną w jednostki przystosowane do działań na płytkich wodach. Rosjanie musieli używać doraźnie uzbrojonych zdobycznych cywilnych motorówek.
W wąskich przesmykach między wyspami walczyły łodzie Galaxy Trident 8 produkowane przez ukraińską firmę Brig Motors. 8-metrowe jednostki z półsztywnym kadłubem są w stanie przetransportować 12 żołnierzy z prędkością 44 węzłów i uzbrojone są w jeden karabin maszynowy kal. 7,62 mm. Rzadziej używane były duże, ale lepiej uzbrojone, kutry Defiant 40, których zadaniem jest wspieranie ogniem mniejszych jednostek.
W działaniach pod Krynkami wzięły też udział przynajmniej trzy jednostki transportowo-desantowe. Zostały przerobione na "okręty" z zarekwirowanych rzecznych wycieczkowców. Było to możliwe, bo wycieczkowce projektu R-51, zwane "Moskwami", już w trakcie budowy były dostosowane do szybkiej modyfikacji na okręty desantowe. Widać to choćby po konstrukcji okien, które zostały zaprojektowane tak, żeby szybko można wymienić szyby na stalowe płyty, a sposób ich otwierania umożliwia wysadzenie desantu.
Przynęta na Rosjan
Większe jednostki rzeczne zostały niestety szybko wycofane z walk pod przyczółkiem. Zwłaszcza te wolniejsze, jak stare, ciężkie kutry BMK-T, z których kilka zostało zniszczonych przez bezzałogowce. Kiedy tylko ciężar walk po obu stronach przejęła artyleria i drony, żołnierze na lądzie i jednostki na rzece stały się po prostu łatwymi celami.
W ciągu sześciu tygodni najcięższych zimowych walk Ukraińcy stracili ok. 50 kutrów - zostały uszkodzone lub zatopione. Podobne straty ponieśli Rosjanie.
Po podciągnięciu przez Rosjan artylerii rakietowej i lufowej Ukraińcy na przyczółku byli codziennie okładani ogniem, po czym następowały ataki batalionów 24., 26. i 28. pułku piechoty zmechanizowanej oraz 17. pułku pancernego ze składu 70. Dywizji Zmechanizowanej. Ukraiński opór wkrótce zmienił niewielki taktyczny wypad w dużą operację, która skoncentrowała na sobie duże rosyjskie siły.
Brak postępów zmusił Kreml do rzucenia do walki elitarnych jednostek. Pojawiły się m.in. 328. pułk desantowo-szturmowy ze składu 104. Dywizji Powietrzno-Szturmowej Gwardii i 810. Samodzielna Brygada Piechoty Morskiej Gwardii. Jednorazowo ukraiński przyczółek był otoczony przez ok. 4-5 tys. Rosjan.
Tymczasem Ukraińcy w jednej turze utrzymywali w Krynkach maksymalnie 350 ludzi. W dodatku ci żołnierze pozbawieni byli ciężkiego sprzętu. Warunki brzegowe, niewielka ilość posiadanych barek desantowych do przewozu czołgów i duża ilość środków bezzałogowych, jakie były w użyciu nad Dnieprem, spowodowały, że piechota morska mogła liczyć jedynie na wsparcie własnej artylerii i dronów.
Doszło do sytuacji, w której żołnierze na przyczółku stali się po prostu przynętą - gdy Rosjanie ich atakowali, ukraińska artyleria i drony rozbijała kolejne uderzenia. Na przykład 9 grudnia samodzielny batalion "Ptaki Madziara", dowodzony przez Roberta "Madziara" Browdiego, zniszczył cztery z pięciu czołgów i wszystkie sześć transporterów opancerzonych, jakie atakowały Krynki.
18 grudnia zniszczony został zestaw rakietowy TOS-1A, strzelający pociskami z głowicami termobarycznymi i najnowszy rosyjski czołg T-90. 24 grudnia bezradni Rosjanie na terenie wsi użyli zabronionej broni chemicznej. Nawet wtedy nie udało się im jednak pokonać ukraińskiej piechoty morskiej.
Drony nad głowami
Walki o przyczółek pod Krynkami charakteryzowały się powszechnym użyciem amunicji krążącej. Ukraińcy przede wszystkim wykorzystywali quadrocoptery typu F-7T oraz Gryphon, pod które można podwiesić granaty moździerzowe.
W ciągu dwóch tygodni grudniowych walk potwierdzonych zostało zniszczenie ponad 40 pojazdów opancerzonych. Analitycy projektu Oryx wyliczyli, że do 5 stycznia Rosjanie stracili 150 różnego rodzaju pojazdów pancernych, a w ciągu następnych sześciu miesięcy kolejnych ok. 500 pojazdów.
Amunicję krążącą Lancet i drony FPV wykorzystywali również Rosjanie. To właśnie dzięki dronom udało się im odciąć komunikację z prawym brzegiem rzeki. Zmusili Ukraińców do prowadzenia komunikacji nocami, co sprawiło, że żołnierze na przyczółku zostali niemal pozbawieni możliwości prowadzenia rotacji i dostarczania zapasów.
Rzeka śmierci
Walki pod Krynkami toczyły się w bardzo trudnym, bagnistym terenie, gdzie ciężko było się okopać. W mediach społecznościowych pojawiały się dramatyczne historie żołnierzy, którzy tam walczyli. W założeniach mieli być rotowani mniej więcej co tydzień, ale w praktyce udawało się wymienić oddziały raz na dwa-trzy tygodnie. Jeden z rekordzistów, który pod Krynkami otrzymał ksywkę "Fartowoj" ("Szczęściarz"), spędził na przyczółku 72 dni – od 2 grudnia 2023 do 14 lutego 2024 roku. Rzeczywiście musiał być szczęściarzem, że wyszedł z tej rzezi cało.
Ukraińcy starali się rotować żołnierzy z 35, 36, 37 i 38 Brygad Piechoty Morskiej, tworząc z nich niewielkie grupy bojowe. Niestety nawet to było bardzo trudne do realizacji. Pierwszeństwo w ewakuacji mieli ranni, a tych było tak dużo, że skąpe siły rzeczne nie były w stanie wykonać wszystkich zadań. Wielu żołnierzy piechoty morskiej utonęło w trakcie przeprawy - z powodu odniesionych ran nie mieli siły płynąć, inni utonęli ze względu na ciężki ekwipunek, jaki mieli na sobie podczas przeprawy.
- Próbowaliśmy zebrać wszystkich zmarłych na brzegu, aby ich zabrać, ale przybywa łódź i zaczynają ich okrywać ogniem. Wielu tam zginęło. Dziesiątki – mówił Bogomoł, ratownik medyczny z 2. batalionu 37. Brygady Piechoty Morskiej na łamach slidstvo.info.
- Gdy tylko mieliśmy rannego, natychmiast informowaliśmy, że w nocy należy przysłać łódź. Wiele łodzi nie przypłynęło, zdarzało się, że chłopcy leżeli z oderwanymi kończynami przez 10 dni, a łodzie nie mogły przypłynąć do nas – opisywał "Fartowoj"w rozmowie z tym samym serwisem.
Do końca czerwca 2024 roku zaginęło 788 ukraińskich żołnierzy. Większość najprawdopodobniej nie żyje. Na prawy brzeg udało się przetransportować ciała 262 zabitych piechurów. Rannych zostało ponad 2 tysiące.
Ukraińcy sztabowcy nadal są ostrożni w ocenach operacji. Podkreślają, że przede wszystkim udało się zniszczyć bardzo dużo rosyjskiego sprzętu. Odpowiedzi, czy było to warte przelanej krwi żołnierzy piechoty morskiej, nie ma.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski