Wielobiegunowy świat papieża Franciszka [OPINIA]

Jest nowa afera związana ze słowami papieskimi. Zwracając się do władz państwowych i elit mongolskich, Franciszek nawiązał do postaci Czyngis-Chana i do rzekomo pokojowej tradycji imperium przez niego stworzonego. Historycznie to oczywiście bzdura, ale warto przyjrzeć się tym (i nie tylko tym) słowom, bo one pozwalają zrozumieć watykańską geopolitykę.

Papież Franciszek w czasie wizyty w Mongolii
Papież Franciszek w czasie wizyty w Mongolii
Źródło zdjęć: © EPA
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Mongolia, w której niemal nie ma katolików, ale która jest położona między Chinami a Rosją, które aspirują (ale także są wskazywane przez samego Franciszka) do bycia istotnymi "biegunami" świata wielobiegunowego - są znakomitym miejscem, by przedstawić watykańską wizję geopolityczną.

Oczy świata raczej na mongolskie stepy skierowane nie będą, a przemówienia z tego miejsca nie zdobędą miejsc na informacyjnych czołówkach świata zachodniego. Ale już Chiny i Rosja akurat tę wizytę śledziły z niezwykłą uwagą.

I to, jak się zdaje, do nich skierowane były papieskie słowa dotyczące pax mongolica, czyli kolejna, po apologii Piotra I i Katarzyny II, pochwała wielkiego, agresywnego imperium, które Franciszek uznał za wzór dla współczesnego świata.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Przybywam do Mongolii w czasie ważnej dla was rocznicy, 860-lecia urodzin Czyngis-Chana. Ogarnianie przez wieki ziem tak odległych i zróżnicowanych, uwypukliło niezwykłą zdolność waszych przodków do uznania doskonałości ludów, które tworzyły ogromne terytorium imperium i do oddania ich na służbę wspólnego rozwoju. Jest to przykład, który należy docenić i ponownie zaproponować w naszych czasach" - mówił papież.

I dodawał: "Dałby Bóg, żeby na ziemi spustoszonej przez nazbyt wiele konfliktów, odtworzyły się, z poszanowaniem ustawodawstwa międzynarodowego, warunki tego, co kiedyś było pax mongolica, to jest brakiem konfliktów. Jak mówi jedno z waszych przysłów: "chmury przemijają, niebo pozostaje". Niech przeminą mroczne chmury wojny, niech zostaną zmiecione przez zdecydowaną wolę powszechnego braterstwa, w którym napięcia są rozwiązywane na podstawie spotkania i dialogu, a wszystkim są gwarantowane prawa podstawowe".

Słowa nie do obrony

Jeśli do tych słów przyłożyć miarę naukową to, nie ma co ukrywać, są one nie do obronienia. Jest historycznym fałszem stwierdzenie, że imperium Czyngis-Chana zbudowało świat bez konfliktów.

Stwierdzenie to jest także obraźliwe dla setek tysięcy zamordowanych przez ordę wyznawców chrześcijaństwa, islamu czy buddyzmu, dla 90 procent zamordowanych mieszkańców Kijowa i dla dziesiątek tysięcy wziętych do niewoli, a wcześniej brutalnie zgwałconych kobiet. Te słowa, jeśli analizować je z perspektywy historycznej, są także usprawiedliwieniem wielkiej rzezi, wielkiego mordu i wielkiej grabieży, a także imperialnej polityki.

Albo papież (i jego współpracownicy) nic nie wie o Czyngis-Chanie, o historii podbijanych przez jego imperium ziem (w tym ziem tak ostatnio wychwalanej przez niego Rosji); albo lekceważy sobie to wszystko, bo uznaje, że ważniejszy jest spokój (którego zresztą nie było), nawet za cenę ogromnej ofiary z krwi, zniszczenia setek miast i życia społecznego w wielu miejscach.

Jest jeszcze trzecia możliwość - może coś tam o wielkich zbrodniach imperium Czyngis-Chana słyszał, ale uważa, że opowieść o nim może pomijać wątki historyczne, a stać się jedynie "przypowieścią", "literackim odwołaniem", w którym nie liczą się fakty, bo znaczenie ma tylko to, co my chcemy w tę opowieść włożyć.

Nie ukrywam, że moim zdaniem, w każdej z trzech odpowiedzi tłumaczących kryje się ziarno prawdy. Papież (i niestety jego współpracownicy) spoglądają na świat z perspektywy latynoskiej, a to oznacza, że doświadczenia związane z najazdem mongolskim są im obce. Dla nich to tylko odległa historia, o której najwyraźniej nie mają pojęcia. Tak jak nie mają wielkiego pojęcia na temat prawdziwej historii Piotra I i Katarzyny II.

Ich losy, tak jak opowieść o imperium Czyngis-Chana jest więc dla nich tylko kamykiem, z którego można ułożyć dowolną historię, o ile jest ona "opłacalna". Fakty, rzeczywistość, prawda nie mają w tej "postmodernistycznej grze" z narracjami znaczenia. Liczy się aktualna polityczna skuteczność.

Ale pod tą grą, i to jest być może najbardziej niebezpieczne, kryje się także konkretna wizja geopolityczna, o której można i należy mówić.

Papież i jego współpracownicy odwołując się pozytywnie do wschodnich imperiów historycznych, a jednocześnie potępiając (wielokrotnie i na różne sposoby) zachodni kolonializm i neokolonializm - jasno wskazują, że chcą świata wielobiegunowego, w którym wpływy Zachodu będą o wiele mniejsze, a ich realnymi konkurentami będą Chiny, Rosja czy Indie.

Kościół rozwija się obecnie głównie w krajach globalnego Południa, to tam ma większość wiernych, to tam musi budować dla siebie poparcie, często w nieprzyjaznych warunkach. Zachód to dla niego świat schodzący, gdzie chrześcijaństwo traci na znaczeniu i gdzie wartości proponowane przez Kościół są często uznawane za anachroniczne, a nawet groźne dla liberalnej rzeczywistości.

Naturalne jest zatem zwrócenie się ku światu, który takich przekonań nie ma. Kościół - jako instytucja o długiej pamięci - ma także świadomość, że musi istnieć i funkcjonować w każdej rzeczywistości politycznej (w tym dyktaturze czy imperium), i że nawet jeśli demokracja liberalne ma liczne zalety (także z katolickiego punktu widzenia), to nie jest jedynym możliwym układem politycznym. Jeśli do tego dołożyć silny antyamerykanizm samego Franciszka i jego doradców, to powody, dla których wspiera inne niż USA imperia, stanie się zrozumiały.

Niebezpieczna teoria Franciszka

Jest jeszcze jeden element w kolejnych wypowiedziach papieskich, który jest dla mniejszych, nieimperialnych narodów niebezpieczny. Otóż, jak się zdaje, Watykan pod przywództwem Franciszka uznaje, że głównymi rozgrywającymi na mapie świata mają być właśnie imperia. To one mają dyktować warunki, one mają tworzyć przestrzeń pokoju. Narody mniejsze, które nie mają aspiracji imperialnych z tej perspektywy muszą się podporządkować, albo zostać podporządkowane, właśnie po to, by nastał pokój.

To właśnie dlatego, choć Franciszek często wspiera werbalnie Ukrainę, to o wiele bardziej zabiega o rozmowy z Rosją. I dlatego również papież nie jest w stanie pokazać, że Ukraina jest ofiarą imperialnych zakusów Putina, że ma prawo do własnej tożsamości, a nieustannie wraca do przekazu, że za tę wojnę odpowiadają inni.

Zerwanie z Janem Pawłem II

Tego typu myślenie papieskie stanowi zerwanie z linią Jana Pawła II, który nieodmiennie wskazywał, że prawo do samostanowienia mają wszystkie narody, a te mniejsze, mniej znaczące, nieimperialne mogą i powinny prowadzić samodzielną politykę. Franciszek postrzega świat z perspektywy wyłącznie wielkich graczy, którym mniejsi muszą się podporządkować.

Kłopot polega tylko na tym, że w praktyce dla mniejszych narodów, w tym dla całej Europy Środkowej, tego typu myślenie oznacza podporządkowanie interesom imperium rosyjskiego. I to jest nie do zaakceptowania. Polscy, czescy, słowaccy, litewscy katolicy (w tym biskupi i duchowni) powinni to jasno Stolicy Apostolskiej oznajmiać.

Odrzucenie watykańskiej linii w tej sprawie jest obowiązkiem obywatelskim, a w niczym nie uchybia obowiązkom katolika. Człowiek wierzący nie musi akceptować kościelnej linii politycznej, nie ma obowiązku wspierania każdego, także nieroztropnego czy wypływającego z niewiedzy pomysłu watykańskiej dyplomacji. Dogmat o nieomylności dyplomacji czy kurii rzymskiej nie istnieje, a i sam papież jest nieomylny wyłącznie, gdy wypowiada się ex cathedra w sprawach wiary czy moralności.

Ostatnio taka wypowiedź miała miejsce, gdy w latach 50. ubiegłego wieku Pius XII ogłaszał dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. W kwestiach geopolitycznych papież i jego doradcy są omylni, tak samo jak wszyscy inni, co oznacza, że wierzący katolik może, a niekiedy, gdy polityka ta jest szkodliwa dla jego państwa, powinien ją oceniać.

Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski

Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła"; "Czy konserwatyzm ma przyszłość?". "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Górą. Biografia".

Źródło artykułu:WP Opinie
tomasz terlikowskifranciszekpapież
Wybrane dla Ciebie