To musiało zaboleć Kreml. Już tego nie ukryją
Ukraińska ofensywa zaskoczyła swoim tempem nawet kijowskich sztabowców. Rosyjska klęska mogła być jeszcze większa, jednak udało się wycofać część ludzi za rzeki. Mimo to na Kremlu mają nietęgie miny.
Klęska Rosjan mogła być całkowita i dotkliwa, udało się im jednak wycofać część żołnierzy. Porzucili jednak dziesiątki czołgów, transporterów i haubic. Równie wielu rosyjskich żołnierzy dostało się do niewoli podczas II wojny światowej. Wówczas też stracili tylu generałów. Po raz pierwszy od niemal 80 lat do niewoli dostał się rosyjski generał – Ukraińcy pojmali prawdopodobnie gen. por. Andrieja Syczewoja, dowódcę Grupy Zachód. Dla Rosjan to blamaż. Dlaczego tak się stało?
Amatorka
Przede wszystkim Rosjanie zignorowali doniesienia o koncentracji ukraińskich oddziałów pod Charkowem. Nie wierzyli, że Ukraińcy uderzą na północy. Od dwóch miesięcy władze w Kijowie powtarzały, że mają zamiar rozpocząć ofensywę na południu i chcą odzyskać Krym. Powtarzali to tak dobitnie, że Rosjanie w żaden sposób nie przygotowali się do odparcia uderzenia na północy.
- Co jest ciekawe, co najmniej tydzień przed początkiem ofensywy na tym odcinku pojawiały się także w mediach informacje o koncentracji sił ukraińskich w pobliżu Bałakiji. Jak się wydaje, nawet te doniesienia zlekceważono, nie podejmując nawet wysiłku ich sprawdzenia – wyjaśnia dr Dariusz Materniak z polsko-ukraińskiego serwisu polukr.net.
Ukraińcy uderzyli tam, gdzie rosyjskie linie były najsłabsze i najgorzej przygotowane. Zaatakowali żołnierzy z Ługańskiej Republiki Ludowej, którzy są znacznie gorzej wyszkoleni i wyposażeni niż ich koledzy z regularnych wojsk rosyjskich. Ukraińcy sami nie spodziewali się takiego sukcesu. W ciągu pierwszej doby weszli na około 15 km w głąb zajętego przez okupantów terytorium.
- Odcinek frontu w pobliżu Charkowa przestał być priorytetowym w kwietniu 2022 roku, gdy okazało się, że Rosjanie nie będą w stanie zająć tego miasta ani też nie uda się żadna błyskotliwa operacja okrążenia sił ukraińskich w Donbasie z równoczesnym uderzeniem z północy i południa. Skończyło się w zasadzie na zajęciu Iziumu na północy, na południu siły rosyjskie nie dokonały prawie żadnych postępów - zamiast tego skupiły się na mozolnym nacieraniu w pobliżu Siewierodoniecka.
- Ta stabilizacja, trwająca kilka miesięcy, wymusiła na rosyjskim dowództwie przemieszczenie stacjonujących tutaj formacji zmechanizowanych na inne odcinki, pozostawiając jednostki lekkie, zdolne do utrzymania frontu, ale nie do przeciwdziałania silnym natarciom zgrupowań pancerno-zmechanizowanych. Pamiętajmy, że Rosja zaangażowała w konflikt ponad 80 proc. swoich sił lądowych, a więc Rosjanie stanęli przed problemem braku sił - zarówno żołnierzy, jak i sprawnego sprzętu. Stąd konieczność przemieszczenia zasobów z mniej aktywnych odcinków na te bardziej gorące. Zapewne nie uszło to uwagi ukraińskiemu rozpoznaniu - i trzeba pamiętać, że cały czas informacje o przeciwniku Ukraina otrzymuje od krajów NATO. Pojawiła się więc możliwość zadania przeciwnikowi istotnego ciosu. I tę możliwość ukraińskie dowództwo wykorzystało, jak widać, bardzo umiejętnie – dodaje ekspert.
Stało się tak dlatego, że od dwóch miesięcy, odkąd działania manewrowe w tym rejonie ustały, Rosjanie nie pokusili się o budowę umocnień polowych. Nie wybudowano rozwiniętej linii okopów, rowów łącznikowych, umocnionych pozycji dla karabinów maszynowych, moździerzy i dział. A te które zbudowano nie spełniały podstawowych zasad budowania fortyfikacji. Umocnienia były zbyt płytkie, nie urzutowane w głąb własnego terenu, a w wielu przypadkach pozycje się w żaden sposób wzajemnie nie osłaniały.
W podobnym stanie znajdowały się pozycje artylerii. W wielu przypadkach działa stały na nieosłoniętych pozycjach, gdzie były niszczone ogniem artylerii bądź bezzałogowców. W wielu przypadkach stanowiska zostały porzucone po oflankowaniu przez szybko poruszające się kolumny zmechanizowane. W ten sposób Ukraińcy zdobyli całkowicie nieuszkodzoną armatę przeciwpancerną MT-12 Rapira wraz z pełnym podręcznym magazynem amunicji.
Kolejnym problemem Rosjan była rezygnacja z budowy drugiej linii obrony, na którą żołnierze mogliby się wycofać, aby kontynuować obronę. Po przełamaniu pierwszych, słabych umocnień Rosjanie nie mieli gdzie się schronić. Musieli zacząć się wycofywać głębiej, co przy dużym tempie natarcia ukraińskich oddziałów zmechanizowanych szybko zmieniło się w paniczną ucieczkę.
Pancerna pięść
Kolejnym powodem szybkiej klęski Rosjan był sposób przeprowadzenia uderzenia. Pierwszy cios był niezwykle skoncentrowany. Pas natarcia jednej brygady miał zaledwie 5-7 km szerokości. Żołnierze 92. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej i 3. Samodzielnej Brygady Pancernej wbili się klinem pomiędzy rosyjskich spadochroniarzy, a ługańską milicję. Ci musieli się wycofać, co zmusiło sąsiednie jednostki do zwinięcia pozycji, gdyż groziło im otoczenie. W tym momencie rosyjscy dowódcy w żaden sposób nie reagowali na zmieniającą się sytuację na froncie.
- Wiele wskazuje na to, że strona rosyjska została poważnie zaskoczona takim, a nie innym obrotem spraw: być może nie spodziewali się, że siły Ukrainy posiadają i będą w stanie zmobilizować rezerwy do przeprowadzenia takiej operacji. Faktycznie, rosyjskie rozpoznanie i wywiad mocno kuleją od samego początku, tj. od lutego 2022. Choć w zasadzie należałoby dodać, że gdyby rosyjski wywiad działał choć w połowie tak sprawnie, jak niektórzy uważają, to do tej "operacji specjalnej" w ogóle by nie doszło - wyjaśnia dr Materniak.
Kiedy próbowali opanować sytuację, było już za późno: w wyłom weszły dwie lżejsze brygady Wojsk Powietrznodesantowych 25. i 80., które poszerzyły wyłom. Skrzydła zabezpieczyły brygady rezerwowe, kiedy przeciwnika odrzucono już na 30-40 km.
- Jeśli chodzi o dowodzenie na etapie rozpoczęcia operacji kontrofensywnej przez stronę ukraińską, widać chaos i panikę po stronie rosyjskiej i to na każdym poziomie, brak zdolności zorganizowania obrony czy kontruderzenia. Ilustracją tego są choćby materiały wideo przedstawiające porzucony sprzęt pod Iziumem. Tak więc ogólnie rzecz biorąc, ocena ta musi być jednoznacznie negatywna – podkreśla dr Materniak.
Pierwszy cios był naprawdę potężny. W ciągu pierwszych 24 godzin natarcia Ukraińcy rozbili przynajmniej dwie lub trzy batalionowe grupy bojowe. Rosjanie w popłochu zaczęli uciekać porzucając ciężki sprzęt. Na filmach widoczne są zdobyte T-72B3 najnowszych serii z 2016 roku, zestaw przeciwlotniczy 9K331 Tor-M1, kilka transporterów opancerzonych BMP i kołowych BTR-82A, a także samobieżna haubica Msta-S.
Dobre przygotowanie
Ukraińcy świetnie sobie poradzili nie tylko dzięki indolencji rosyjskiego dowództwa. Znakomicie przygotowali się do operacji. Przekonali Rosjan, że nie uderzą na północy. Skoncentrowali odpowiednie siły i zniszczyli magazyny na zapleczu frontu, kilkukrotnie atakując Biełgorod precyzyjnymi pociskami. Odcięli Rosjanom drogi odwrotu, niszcząc przeprawy przez Doniec i Oskił, a także rozsądnie wybierając marszrutę.
Uderzyli po kolei w każdy punkt węzłowy, zdobywając przy okazji magazyny etapowe w Wołoskim Jarze, Szewczenkowie i w końcu w Kupiańsku, co przerwało linie komunikacyjne i zmusiło Rosjan do zwrotu na południe do jedynej przeprawy, jaką mogli uciec na wschód. Ta jednak znajdowała się już w zasięgu ukraińskiej artylerii. Choć ludzi udało się ewakuować, to ciężki sprzęt pozostał. Jest to druzgocąca porażka, której skutki będą długo odczuwalne. Zwłaszcza, że Rosjanie muszą wyciągać coraz starszy sprzęt z magazynów.
- Warto zauważyć, że dowodzenie po stronie ukraińskiej jest od początku na bardzo wysokim poziomie – podkreśla dr Materniak. - Widać bardzo dobre przygotowanie do działań, które skutkowało sukcesami w operacji obronnej pod Kijowem, Czernihowem czy Charkowem i na innych odcinkach. Nie inaczej jest w tym wypadku, choć warto mieć na uwadze, że prowadzenie operacji ofensywnych wymaga innej filozofii niż obrona, zwłaszcza, przy konieczności oszczędnego gospodarowania posiadanymi siłami i środkami, które są przecież ograniczone, a perspektywa czasowa konfliktu jest trudna do przewidzenia - mówi.
- Jak widać, Siły Zbrojne Ukrainy były zdolne do zgromadzenia dość znacznych rezerw, które pozwoliły na podjęcie działań na dwóch kierunkach naraz: pod Chersoniem i pod Iziumem. O ile dla strony rosyjskiej ta pierwsza ofensywa była spodziewana - na co zresztą wskazywało jej przygotowanie realizowane w ostatnich tygodniach przez ukraińską artylerię, np. niszczenie mostów na Dnieprze - to działania pod Iziumem były zaskoczeniem. Jak na razie ukraińskie dowództwo bardzo sprawnie wykorzystuje posiadane możliwości i błędy popełniane przez przeciwnika, choć na ostateczny rezultat - w postaci odbicia całości terytorium zajętego przez Rosjan - przyjdzie jeszcze poczekać – ocenia ekspert.
Tymczasem gen. por. Igor Konaszenkow, szef Wydziału Informacji i Komunikacji w rosyjskim MON, już wytłumaczył, że przegrupowanie wojsk w tym rejonie było planowane, a Ukraińcy po prostu wykorzystali chwilę. Wydawać by się mogło, że tak naprawdę to Rosjanie wygrali i nie trzeba się martwić. Jednak porażka w kotle pod Izium musiała bardzo zaboleć Kreml, jeśli do boju została zaprzęgnięta cała propagandowa machina.
Tym bardziej, gdy ukraińskie wojska zbliżają się do rosyjskiej granicy. Niebiesko-żółte flagi pojawiły się w niedzielę m.in. w Hoptiwce, gdzie mieści się przejście graniczne między Ukrainą a Federacją Rosyjską. Tego samego dnia wieczorem doszło do ostrzału Charkowa i innych regionów - mer miasta Ihor Terehow poinformował, że wojska rosyjskie zaatakowały ważny obiekt infrastruktury i w wielu dzielnicach brakuje elektryczności. Doniesienia o awarii prądu napłynęły też z kilku innych regionów Ukrainy.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Zobacz też: Kreml zaostrza krajową politykę. Putin wziął się za celebrytów